Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Milcz, jak do mnie mówisz!

H.Wysocka
Dzieci nie mamy za karę, tylko w nagrodę - mówi Dorota Zawadzka
Dzieci nie mamy za karę, tylko w nagrodę - mówi Dorota Zawadzka H.Wysocka
Psycholog, jedna z dwunastu na świecie narodowych niań, która uważa, że inteligencja to suma wiedzy niepotrzebnej. "Wychowała" setki dzieci w całym kraju. O głupocie rodziców i ich złych nawykach z Dorotą Zawadzką rozmawia Helena Wysocka.

Wychowała Pani wiele dzieci. Wszystkie były rozkapryszone i złe...

- To nieprawda, wszystkie były i są cudowne. Proszę pamiętać, nikt nie rodzi się zły. A jeśli dziecko jest wredne, to winni temu są wyłącznie nieświadomi lub głupi rodzice. Nie potrafią nadążyć za swoją pociechą i właściwie ją ukształtować. Generalnie, za mało poświęcają dziecku czasu. I to w każdej sytuacji. Strasznie mnie denerwują takie obrazki, kiedy matka jadąca tramwajem rozmawia przez telefon, a dziecko siedzi i się nudzi, albo złości. Przecież tak nie może być. Trzeba z maluchem rozmawiać, pokazywać mu nowe rzeczy, tłumaczyć i uczyć. Jednocześnie eliminować absurdy, choć - to zrozumiałe - wszystkich się nie da. Dla mnie na przykład jednym z absurdów jest nauka o liczbach ujemnych. W życiu przydają się one tylko w dwóch przypadkach, zimą - kiedy jest minus na termometrze i w banku, przy debetowym saldzie. Po co więc tego się uczyć? Ale nie przewracajmy świata do góry nogami. Z tym absurdem trzeba się pogodzić, natomiast z resztą - niekoniecznie.

Ale niektóre dzieci są bardzo uparte. Nic do nich nie trafia. Ma Pani na to jakiś cudowny środek?

- Myślę, że problem leży gdzie indziej. Dorośli mają wobec swoich pociech zbyt wygórowane oczekiwania. Zwłaszcza w stosunku do pierworodnych. Jak przyjdzie na świat córeczka, to chcą, żeby wyrosła z niej co najmniej Maria Curie-Skłodowska, a jak syn - to najlepiej, żeby był Einsteinem. A dzieci są, jak są. Myślą po swojemu, czują po swojemu, mają swój mały, ale logiczny świat. Kiedyś mój kilkuletni syn poszedł do szkoły w nowym sweterku. Wraca z obciętymi rękawami. Pytam go, dlaczego obciął, a on mi na to, że było gorąco. To dlaczego nie zdjąłeś? Bo ładny - odpowiada. No i co? Głupi był, albo uparty? Nie. On inaczej pojmował świat.

Czasem trudno to zrozumieć...
- To prawda, ale dzieci należy słuchać. Za często korzystamy z narodowej zasady: milcz, jak do mnie mówisz. W ten sposób nikogo nie wychowamy. Dziecko należy dopytać, czy nie rozumie świata, czy pojmuje go inaczej? Dla nas wiele rzeczy jest oczywistych, dla kilkuletniego malucha nie. Bo na przykład dlaczego ma rozumieć, że dwa razy dwa jest cztery? Skąd ma wiedzieć, że to, co na niebie jest małe, to na ziemi może być ogromne. Przypomniała mi się taka anegdota, jak dwaj mali chłopcy stoją na lotnisku i jeden proponuje: Ukradnijmy samolot. A drugi: - Co ty?! Zobacz, jaki on duży, po co nam taki. Na co ten pierwszy: - Ale my nie będziemy kradli tego, co stoi, tylko ten, co lata pod chmurami. A tamten jest malutki.
I tutaj właśnie jest rola dobrego, odpowiedzialnego rodzica, żeby wytłumaczył, że i jeden, i drugi samolot jest taki sam.
Jakie błędy wychowawcze najczęściej popełniają rodzice?

- Przede wszystkim zabijają u dzieci samodzielność, która rodzi się w wieku trzech, góra czterech lat. Każdy z nas słyszy "ja siama", ale kto by na to zwracał uwagę! Tym bardziej, że maluchy wiele rzeczy robią odwrotnie. Na przykład najpierw rozbierają się, a dopiero później uczą się ubierać. A my chcemy wyjść, natychmiast.
Zapominamy także, że dzieci nas naśladują. Bo i z kogo mają brać przykład? Ale jeśli tak, to nie można zmuszać ich do jedzenia czegoś, czego sami nie jemy. Albo domagać się , by ładnie mówiły, jeśli używamy wulgaryzmów. Nie należy też spełniać wszystkich ich kaprysów, albo trzymać na przysłowiowym sznurku. Ja zawsze powtarzam, że dzieci dzielą się na brudne i nieszczęśliwe.
W domu muszą być jasne zasady. Co i kiedy można. Ja pracuję, dziecko nie wchodzi. Ale też odwrotnie: dziecko bawi się, ja nie przeszkadzam.
Rodzice często strzelają sobie w stopy nie dając latorośli szans na wykazanie się. Wydają zbyt ogólne polecenia, np. sprzątnij pokój. Co to znaczy? Dla jednego porządek to błyszczące meble, a dla innego ścieżka umożliwiająca wyjście z pomieszczenia. Trzeba wydawać polecenia konkretne: ułóż w szafie, zetrzyj kurz z półek. I z tego rozliczać. Spokojnie, ale stanowczo. Wrzaski niczemu nie służą. Bo co to jest awantura? No nic innego, jak funkcja czasu i głośności.
Często zapominamy także o wzajemnym szacunku. Kiedyś pytam małego chłopczyka, jak nazywa się jego mama. A on mi na to, że "Go". Później okazało się, że on przez całe życie słyszał właśnie "go". Ojciec mówił do mamy: ubierz go, zaprowadź go, nakarm go... Skąd taki malec miał wiedzieć, że mama ma na imię Krysia? To bolesne, ale, niestety, z życia wzięte.
Uważa się Pani za autorytet w wychowywaniu dzieci?

- Oj tam, autorytet. Jestem taka sama baba, jak wszystkie, tyle, że pokazują mnie w telewizji. No, może różnię się od wielu tym, że od 25 lat przekonuję świat, iż nie można bić dzieci. Niestety, dopiero teraz zaczynają traktować mnie poważnie.
Dużo rodzin chciało Panią gościć w swoim domu jako supernianię?M

- W ciągu trzech lat otrzymaliśmy około 20 tysięcy zgłoszeń. Ale połowę stanowiły problemy wydumane. Albo rodzice mieli parcie na szkło i chcieli być w telewizji, albo wydumali problemy, których nie było. W pozostałych rodzinach faktycznie było coś nie tak. W każdym przypadku - żeby była jasność - z rodzicami! Z tej grupy wyłuskaliśmy rodziny, które miały różne problemy. Chodziło o to, żeby widzom nie znudził się program.

Czuje się Pani odpowiedzialna za swoich telewizyjnych wychowanków?

- W pewnym sensie tak. Zresztą, w wielu przypadkach, choć program dawno się skończył utrzymuję kontakt z rodzinami. Często otrzymuję telefony typu: Dorota, mam doła. Albo: Pomóż, nie wytrzymam ze starym. Mogłabym powiedzieć, że na 30 rodzin, u których gościłam, z 25 zaprzyjaźniłam się. Do pozostałych pewnie mogłabym wpaść na herbatę.

Ma Pani dwóch synów. Dobrze są wychowani?

- Mam nadzieję, że tak. Sukcesem bez wątpienia jest to, że mój najstarszy, 20-letni syn ani razu mnie nie okłamał. Co dalej, zobaczymy. Jeśli do domu przyprowadzi córkę, to znaczy, że jest OK. A jeśli zniknie wraz ze swoją żoną, to porażka.

Przenosi się Pani do pracy na uczelnię. To koniec z wychowywaniem?

- Nie, absolutnie. Przecież i tutaj, i tutaj są dzieci. Różnica pomiędzy pierwszoklasistami z podstawówki a studentami pierwszego roku jest tylko taka, że ci ostatni poradzili sobie z wiszącymi pod nosami fąflami. Ale za to brzydziej pachną.
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna