Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mozart byłby dzisiaj celebrytą uważanym za szaleńca

ROZMAWIA Urszula Krutul
Waldemar Malicki pojawił się w Białymstoku z koncertem "Naga prawda o klasyce" na zaproszenie Music Union Agency.
Waldemar Malicki pojawił się w Białymstoku z koncertem "Naga prawda o klasyce" na zaproszenie Music Union Agency. A. Zgiet
- Cisza jest moim ulubionym środowiskiem - podkreślał podczas pobytu w w Białymstoku WAlDEMAR Malicki, jeden z najbardziej wszechstronnych polskich pianistów. - To właśnie w ciszy rodzą się we mnie demony pomysłów.

- Żartem stara się pan oswoić strach przed ludźmi?

- Podobno jest to przypadłość wielu ludzi, którzy pokazują się na scenie. Wyjście do publiczności powoduje, że muszę nawiązać z nią jakąś interakcję. Muszę ją rozśmieszyć, albo wzruszyć. I jeżeli mi się to uda, to czuję się dobrze i bezpiecznie.

- A odpoczywa pan w ciszy?

- Absolutnie tak. Cisza jest moim ulubionym środowiskiem. Jest mi potrzebna, by zresetować umysł. Muzyka jest swoistą tapetą, takim otoczeniem, w którym się na co dzień poruszamy. I może czasem denerwować. Cisza zaś jest świetnym tłem do tego, by rodziły się demony pomysłów.

- Kiedy owe demony najczęściej się u pana pojawiają?

- Jak mam czas i muszę go jakoś zabić. Czyli na przykład w czasie jazdy samochodem. Wtedy słucham ciekawych dyskusji o otaczającym nas świecie i myślę. Powiem więcej, że stworzyliśmy nawet z kolegami takie zjawisko jak "syndrom twórczości trafficowej". Kiedy zaczynamy do siebie dzwonić, to znaczy, że któryś z nas jedzie samochodem (śmiech). Czasami te demony pomysłów pojawiają się też w nocy, jak nie mogę zasnąć. Wtedy często coś sobie opracowuję i staram się nawet te pomysły zapisać, żeby rano ta myśl gdzieś mi nie uciekła.

- W Białymstoku zaprezentował pan program "Naga prawda o klasyce". Jaka jest ta prawda?

- To jest przewrotny tytuł. Mam wrażenie, że widzowie, którzy widzieli ten program są zadowoleni.

- A czemu mieliby być niezadowoleni?

- Jest pewna grupa snobistycznych słuchaczy, którzy przychodzą na koncerty pełnego składu Filharmonii Dowcipu. Gotowi są oni pójść do filharmonii, ale jeszcze bardziej są gotowi wybrać się na coś, co jest taką trochę uproszczoną filharmonią. Oczekują ładnych melodii, operetkowych arii, pięknych diw i tenorów z bródką. A jeśli jeszcze ktoś im coś ładnie zapowie i rzuci miły dowcip, to już zupełnie spokojnie będą siedzieć i słuchać. I taki ktoś jest w stanie się na nas - za program "Naga prawda o klasyce" - bardzo zdenerwować. Ponieważ my nic takiego, czego by ten widz oczekiwał, nie robimy (śmiech). My tę muzykę bierzemy za frak i borsuczymy. Jesteśmy cyniczni po bandzie. I wtedy ci, którzy nie mają do siebie dystansu, a obawiają się o zewnętrzny ogląd ich samych, mogą się czuć niepewnie.

- Jacy widzowie przychodzą na koncerty Filharmoni Dowcipu?

- Różni. Czasami przychodzą ludzie kompletnie nieprzygotowani. I świetnie się bawią! A jeśli gramy w mniejszym składzie, widz nieprzygotowany jest mile widziany, ale niekonieczny. Więcej jest tutaj takiego cienkim piórkiem podawanego żartu, z historii muzyki, z nas samych i przede wszystkim ze śpiewaczek.

- Śpiewaczki ma pan piękne...

- Wie pani, bez przesady (śmiech). Z bliska nie są takie piękne, wiek widać i różne ubytki.

- To czemu akurat je pan wybrał?

- Bo z daleka nie widać (śmiech).
- Czy zdarzają się widzowie niezadowoleni, zawiedzeni waszym występem?

- Jeszcze nigdy w nas jajkami nie rzucali, więc chyba jest dobrze. Nie jesteśmy aż takimi troglodytami, żeby aż tak do cna tę muzykę gwałcić. Raczej żartujemy z niej. Element żartu w muzyce był od zawsze. Mozart na przykład robił takie rzeczy, że dzisiaj pewnie byłby celebrytą, uważanym za szaleńca. Nawet Chopin żartował, i to niemiłosiernie. Miał fantastyczne poczucie humoru, może nawet najlepsze wśród kompozytorów. Żartowali i pomniejsi kompozytorzy. Nawet tworzyli pewne kółka i spotykali się tylko po to, żeby się wydurniać. Beethoven na przykład napisał Rondo pt. "Złość z powodu zgubionego grosza", a Bach pisał utwory, które da się przeczytać tylko przy pomocy lusterka.

- Lubi pan robić rzeczy nieprzeciętne.

- Filharmonia Dowcipu jest nieprzeciętną rzeczą. Być może nawet publiczność, która nas zna w Polsce, nie do końca jest tego świadoma. Bardzo odróżniamy się od reszty świata naszym pomysłem. Ale trudno być prorokiem we własnym kraju. Dlatego pojechaliśmy na przykład na Festiwal Fringe do Edynburga, gdzie daliśmy się poznać publiczności międzynarodowej, która nas bardzo doceniła.

- Jakie są pana muzyczne marzenia?

- Chciałbym, żeby Filharmonia Dowcipu, jako rdzennie polski produkt zrobiła międzynarodową karierę. Żebyśmy mogli być z tego dumni tutaj, w kraju. I także, żeby dumni mogli być również ci nasi rodacy, którzy mieszkają za granicą. I żeby następowało coraz większe zrozumienie tego, o co nam chodzi. Że to nie tylko żart jest ważny, ale też, że mamy większe wymagania wobec publiczności. Ale wydaje mi się, że to, co chcielibyśmy osiągnąć, osiągniemy dopiero jak pomrzemy. I pojawią się odpowiedni badacze, nas zbadają, opiszą i wezmą za to parę złotych.

- Nie ma pan wrażenia, że polska publiczność boi się klasyki, muzyki poważnej, przy której - choćby z racji nazwy - nie można się bawić?

- Ale ta muzyka nie jest stworzona do zabawy. To jest sztuka. A ona jest po to, żeby człowiekiem potrząsnąć. Z nadzieją czynienia go lepszym. Z nadzieją pokazania mu jakichś światów, których do tej pory nie widział. Po to, żeby coś zrozumiał, coś odkrył. Po to jest sztuka. A nie po to, żeby kogoś rozbawić. To, co my robimy jest rozrywką. Jednak chcemy, żeby to była rozrywka wartościowa i wymagająca. Nie mamy takich aspiracji, żeby nas oglądały dwie osoby, a 600 miało za to płacić, jako podatnicy. My chcemy, żeby nas tych 600 oglądało i miało z tego przyjemność. A jednocześnie, żeby to nie była pusta przyjemność. Tylko żeby wychodzili z koncertów z pytaniem: "Dlaczego ci faceci połączyli coś z czymś, co pozornie do siebie nie pasuje i dostrzegli, że są tam pewne rzeczy, które są podobne?".

- Najbardziej niezapomniany koncert jest już za wami, czy jeszcze przed wami?

- Niezapomniany jest każdy, podczas którego uda nam się trafić w dobry związek z publicznością. Ostatnio bisowaliśmy trzy czy cztery razy, za każdym razem ze stojącą owacją. I było widać, że publiczność nie chce nas puścić, mimo, że graliśmy już trzy godziny. To jest porywające, to sens naszego istnienia.

- A trema nadal jest?

- Nie, raczej koncentracja. Bardzo silna. I duży wydatek emocjonalny. Po takim koncercie jestem wykończony.

- Czego można panu życzyć, poza sukcesem Filharmonii Dowcipu?

- Tego bardzo mocno pragnę. Zainwestowałem w to moje emocje, dlatego z pewnym lekceważeniem traktuję resztę świata, która jest zasobna i dotowana, i ma spokój. A my chcemy zaatakować ten główny nurt światowej rozrywki, co się jeszcze nikomu z polskich artystów nie udało. Nam może też się nie uda, bo ja jestem pesymistą. Ale nikt nie powie, że nie próbowałem.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna