Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na kanonizację Jana Pawła II dotarłby i na rzęsach

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Piotr Kuryło z podaugustowskiej wsi Pruska Wielka przebiegł ponad 2300 kilometrów. Stracił w tym czasie na wadze 5 kilogramów, zużył cztery pary butów.
Piotr Kuryło z podaugustowskiej wsi Pruska Wielka przebiegł ponad 2300 kilometrów. Stracił w tym czasie na wadze 5 kilogramów, zużył cztery pary butów. arch. pryw. P. Kuryło
Najpierw nie wytrzymał wózek, potem - kolano. Piotra Kuryłę z podaugustowskiej wsi jednak niespecjalnie to zraziło. - Gdyby trzeba było, doskakałbym do Watykanu na jednej nodze - mówi.

Każda wyprawa Kuryły wiąże się z jakimiś przygodami. Podczas biegu dookoła świata w portugalskiej rzece utonął cały jego dobytek. Do Stanów Zjednoczonych dotarł bez sprzętu i pieniędzy. A mimo to bieg ukończył. Przemierzając rowerem rosyjskie bezdroża, pojazd niemal mu się rozpadł. A i tak dojechał do celu.

- Nigdy się nie poddaję - wyjaśnia 42-letni mieszkaniec podaugustowskiej wsi Pruska Wielka.

Dlaczego podczas biegu do Watykanu miałoby być inaczej? Tym bardziej, że wiele osób powierzyło mu swój los, a ściślej - intencje, jakie miał dostarczyć do Stolicy Apostolskiej. Ktoś prosił o zdrowie, ktoś o pomyślność podczas matury, ktoś inny o pracę, lepsze zarobki, albo - o abstynencję męża. Pewien mężczyzna modlił się także o to, by żona przestała go zdradzać.

- Ludzie wręczali mi specjalne karteczki, wysyłali sms-y, dokonywali wpisów na moim facebookowym profilu - opowiada Piotr Kuryło. - Tych intencji były w sumie setki.

Najlepsze są chleb i mleko

Biegu do Watykanu właściwie wcześniej nie planował. Główny cel na ten rok, to zwycięstwo w morderczym ultramaratonie Ateny - Sparta. Do pokonania jest 246 kilometrów. Biegnie się non-stop przez minimum dobę. W dzień żar leje się z nieba, w nocy jest zimno. To bieg dla prawdziwych twardzieli. Kuryło raz już w tym ultramaratonie startował. Zajął drugie miejsce. Teraz interesuje go tylko wygrana.

- Pomyślałem sobie jednak, że na uroczystości kanonizacyjnej Jana Pawła II nie powinno mnie zabraknąć - tłumaczy. - Dla mnie był on święty już za życia. Poza tym, taki bieg to dobry trening przed ultramaratonem.

Kuryło wystartował w połowie marca sprzed pomnika Jana Pawła II, znajdującego się w sanktuarium w Studzienicznej. Jak zwykle, w drodze postanowił liczyć tylko na siebie. Tradycyjnie ciągnął więc za sobą - specjalnie wykonany w jednej z augustowskich firm - wózek z najpotrzebniejszymi rzeczami. Była to jednocześnie sypialnia.
- Wózek, choć sporych rozmiarów, to bardzo lekka konstrukcja - mówi. - Temu, że momentami było bardzo ciężko, właściwie sam jestem winien.

Wszystko razem ważyło kilkadziesiąt kilogramów. Było więc co ciągnąć.
- Do wózka wpakowały się dwie emerytki, które koniecznie chciały uczestniczyć w uroczystościach beatyfikacyjnych polskiego papieża - żartował przed startem.
Tak naprawdę jednak, to w środku znajdował się m.in. suchy prowiant na całą, liczącą ponad 2 tys. km trasę. Różne suchary, ciastka, czekolady, nutelle, miody.

- Pod koniec już na to patrzeć nie mogłem - przyznaje biegacz. - Po co było w ogóle ciągnąć za sobą to jedzenie, kiedy dla mnie najlepszym pożywieniem są chleb i mleko? A to można przecież sobie kupować po drodze.

Obciążony wózek odmówił posłuszeństwa już stosunkowo szybko, bo w słowackich górach. Pojazd wymagał niemal gruntownej naprawy. Kuryło musiał dokupić części i zakasać rękawy. A że, podobnie jak żadnego wyzwania, nie boi się też żadnej pracy, poradził sobie bez problemu.

Swój bieg zaczął przy lejącym jak z cebra deszczu i urywającym głowę wietrze. Potem natrafił jeszcze na śnieg i przeraźliwe zimno. Pewnie jednak gdyby warunki były normalne, głupio by się czuł. "Zawsze pod prąd" - to jedna z jego życiowych dewiz. Urzeczywistnił ją dosłownie, płynąc parę lat temu kajakiem niezgodnie z nurtem Wisły.

Najłatwiej biegło się pewnie przez Polskę. Ludzie zapraszali na obiady oraz noclegi. Nie musiał więc spać w wózku. Bardzo często na trasie towarzyszyli mu inni biegacze. Kuryło to dzisiaj znane nazwisko. Jego wcześniejsze wyczyny, jak bieg dookoła świata, przejechanie rowerem 15 tys. kilometrów z Lizbony do Władywostoku czy przepłynięcie Wisły pod prąd, odbiły się głośnym echem. Były liczne publikacje w gazetach, programy w ogólnopolskich telewizjach i radiostacjach, prestiżowa nagroda podróżnicza "Kolos Roku".
Biegnąc na beatyfikację, po pokonaniu Polski i Słowacji, przyszedł czas na Węgry oraz Austrię.

- Właściwie wszędzie spotykałem się z życzliwością ludzi - przyznaje. - Głównie dzięki wizerunkom Jana Pawła II, które miałem na koszulce oraz na wózku. Polski papież był osobą bardzo znaną na całym świecie. I ludzie wciąż o nim nie zapomnieli.
Najlepiej Jana Pawła II pamiętają jednak we Włoszech.

- Ludzie żywo reagowali na mój widok - opowiada. - Zapraszali na spaghetti, częstowali różnymi innymi potrawami. W każdej chwili mogłem też liczyć na pomoc ze strony tamtejszych policjantów.

Nawet w Brazylii go pokazywali

Harmonogram każdego dnia Kuryły podczas tego biegu był identyczny. Pobudka o godz. 5.30. Pół godziny później początek biegu. Dziennie od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu kilometrów. Od godz. 19-20 - odpoczynek.

- Organizm mam już tak wyćwiczony, że wieczorami wcale nie padam na twarz - opowiada. - Jest jeszcze czas na zrobienie notatek, czy nawet wykonanie solidnej porcji "pompek".
Jedną książkę, zatytułowaną "Ostatni maraton", Kuryło już napisał. Po biegu do Watykanu ukaże się być może kolejna. Notatki więc się przydadzą.

Na jedzenie praktycznie się nie zatrzymywał. Najwyżej tylko trochę zwalniał.
- Chyba jednak przeforsowałem organizm, biegnąc nawet po 80 kilometrów dziennie - przyznaje teraz. - Trzeba było poprzestać na dystansie o 10 kilometrów krótszym.
Już we Włoszech Kuryłę zaczęło mocno boleć jedno z kolan. Sam przyznaje, że nawet w górach specjalnie się nie oszczędzał. Do tego doszły chłodne noce i ogólne przemęczenie organizmu. Przez ostatnie kilkanaście lat przemierzył w sumie na własnych nogach dziesiątki tysięcy kilometrów. Każdy organizm prędzej czy później musi to odczuć.

Pierwszy komunikat, który pojawił się na internetowym profilu Kuryły, brzmiał bardzo niepokojąco - nie może dalej biec. A tu do pokonania zostało jeszcze 500 kilometrów.
- Ja tam się nie załamałem - mówi. - Poszedłem po prostu do apteki i kupiłem trochę niezbędnych medykamentów. Ból ustąpił niemal w ogóle. Tyle, że przez pewien czas nie tyle biegłem, co truchtałem, a potem musiałem bardzo tę nogę oszczędzać. Ale nawet gdyby noga odmówiła mi posłuszeństwa, ja do Watykanu dotarłbym na rzęsach.

Do Watykanu dotarł w sumie dwa dni przed kanonizacją. Biegacza pokazywały chyba wszystkie polskie telewizje. Co tam polskie! Udzielał wywiadów dziennikarzom z całego świata. Włoszka poprosiła, by zapisał jej swoje imię i nazwisko, bo jakoś nie mogła zapamiętać. Nikt nie miał kartki, to Kuryło złożył autograf na jej dłoni. Dowiedział się nawet, że o jego kolejnym wyczynie informowała nawet brazylijska telewizja.

- Oprócz samej kanonizacji, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, bardzo miłe były spotkania z Polakami z całego kraju i z zagranicy - opowiada.

A co z intencjami, które przybiegły do Watykanu wraz z nim? Taki wysiłek, setki różańców zmówionych po drodze ("łatwiej się wtedy biegnie" - tłumaczy Kuryło) - czy to wszystko nie powinno przynieść natychmiastowego efektu?

- To już nie ode mnie zależy - odpowiada biegacz. - Trzeba pytać gdzie indziej.
Sam ma teraz jedno marzenie - jak najszybciej wyleczyć kontuzję, której skutki wciąż odczuwa. Bo biegać się da, ale wygrywać już niekoniecznie. Czasu zostało niewiele. Wprawdzie ultramaraton w Grecji zaplanowano na wrzesień, ale eliminacje do tego biegu odbędą się pod koniec maja na Węgrzech. Pokonać za jednym razem we w miarę przyzwoitym czasie trzeba 212 kilometrów.
- Dam radę - mówi Piotr Kuryło. - Zawsze dawałem... .

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna