To może odwrotnie. Jest Pan kimś bardzo ważnym w historii kina polskiego. Jak się Pan z tym czuje?
- Nigdy o tym nie myślałem. Po prostu. Zawsze chciałem robić filmy, na które chodzi widz. Filmy dla widza, choć nie pod widza. Uważałem, że kino bez widza po prostu nie żyje, dlatego przeważnie miałem szeroką widownię.
Co uważa Pan za największe osiągnięcie swojego życia do tej pory?
- Niewątpliwie to, że udało mi się przenieść na ekran "Trylogię" Henryka Sienkiewicza. Było to moje największe marzenie. I chociaż wydawało się, że "Ogniem i mieczem" nigdy nie zostanie zekranizowane, najpierw ze względów cenzuralnych, a później finansowych, to jednak się udało. Dziwnym trafem realizowałem "Trylogię" w tej samej kolejności, jak ją czytałem, to znaczy od końca. Najpierw "Pan Wołodyjowski", później "Potop" , tak docierały książki, które na Syberię przesyłał mi z frontu ojciec. A "Ogniem i mieczem" w ogóle nie dotarło, cenzura nie przepuściła. Przeczytałem początek "Trylogii" dopiero po powrocie do Polski. Może to takie fatum - przeznaczenie.
Więcej w "Magazynie"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?