Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie szukały go

Krzysztof Potaczała [email protected]
Pamięć stracił pod koniec sierpnia. 1 września br. znaleziono go w Ustrzykach Dolnych. Błąkał się bez celu po ulicach, trafił do szpitala, a później do schroniska Świętego Brata Alberta w Sanoku. Do dziś nie jest pewne, w jakich okolicznościach staruszek wyszedł z domu w centralnej Polsce, jak długo podróżował i co spowodowało, że jego dotychczasowe życie legło w gruzach...

Pamiętał trupy na ulicach...

Pierwszy raz byliśmy u niego w październiku. Chętnie rozmawiał i prosił, byśmy pomogli odzyskać mu tożsamość. Przypominał sobie strzępy przeszłości: trupy na ulicach, zburzone domy, płacz dzieci. I jeszcze to, że miał brata, oraz że zna trochę język szwedzki.

Podczas którejś z wizyt policjantów powiedział, że nazywa się Zygfryd Parybus. Kiedy później wyjaśniono mu, że taki ktoś w Polsce nie istnieje - nie uwierzył. I tym właśnie nazwiskiem podpisał się pod listem do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, i to nazwisko widnieje pod krótkimi wspomnieniami, które napisał w schronisku. Mógł chwycić za pióro, bo gdzieś pod koniec października w jego mózgu uchyliła się furtka. Wspomnienia są o wojnie. Można się było spodziewać - najbardziej w pamięć zapadają doznania wstrząsające i traumatyczne. Pismo jest wyrobione, ortografia i styl - niemal bezbłędne. Już to wskazywało, że mamy do czynienia z człowiekiem wykształconym. Zresztą - przypomnijmy - staruszek wielokrotnie dawał tego dowody. Mówił o zainteresowaniach astronomią, mitologią, literaturą. Znał twórczość Mickiewicza, cytował fragmenty jego wierszy. I to w stanie amnezji, co mogło wskazywać, iż ta wiedza jest znacznie szersza, lecz zablokowana.
...i zadzwonił syn

23 października opublikowaliśmy we "Współczesnej" obszerny artykuł o NN. Tekst drukowały też inne gazety, ukazał się w internecie. Tym śladem poszła TVN24. W programie "Prosto z Polski" wyemitowała reportaż. Dzień wcześniej oficer dyżurny ustrzyckiej policji odebrał telefon, który pozwolił poznać część prawdy o staruszku...

Dzwoniono z Anglii. Mężczyzna przedstawił się jako Piotr Tarasiuk. Poinformował, że odnaleziony w Ustrzykach Dolnych NN to jego ojciec Aleksander Tarasiuk, rocznik 1930, zamieszkały w Otwocku pod Warszawą. Przyznał, że nie widział ojca od pięciu lat, więc nie miał pojęcia, że spotkała go taka tragedia. Na publikację o ojcu natrafił przypadkowo w internecie...

Co się dzieje w tym domu?

W czasie, gdy NN dowiedział się, że nie nazywa się Parybus, lecz Tarasiuk, policjanci z Otwocka zapukali do drzwi mieszkania w jednym z tamtejszych bloków. Nikt im nie otworzył. Później pukali jeszcze parokrotnie i znowu nic. Przepytali sąsiadów, pokazali im zdjęcie pana Aleksandra. Ci potwierdzili, że to Tarasiuk i że istotnie od dawna go nie widzieli. Jakieś pół roku, ale - przyznali - nie przyszło im do głowy, że coś się mogło stać...

Mieszkańcy bloku zeznali, że Tarasiuk ma żonę i córkę. Że pierwsza wychodzi z domu jedynie po zakupy, a drugą widują jeszcze rzadziej, bo podobno jest tu tylko zameldowana. I że generalnie nie są to osoby towarzyskie. W mieszkaniu starszej pani jest telefon, ale gdy policjanci tam dzwonili, nikt nie podnosił słuchawki. Dzwonił również z Anglii pan Piotr. Bezskutecznie.

- To wszystko jest bardzo dziwne i niepokojące, jakby w tej rodzinie była jakaś głęboko skrywana tajemnica - domyślają się policjanci.

Gdyby zaistniały podejrzenia, że pan Aleksander został z własnego domu wyrzucony, policja powinna zająć się sprawą, próbować dociec prawdy. Lecz najpierw musi być oficjalne zgłoszenie. Od kogokolwiek.

Nie pamiętał kobiet

W trakcie rozmowy z synem pana Aleksandra ustalono, że miał on brata i dwie siostry. Wszyscy już nie żyją. O bracie wcześniej starszy pan wspominał, podkreślał, że był z nim silnie związany, jednak nie pamiętał sióstr. I żadnej innej kobiety ze swojego życia.

- On wielokrotnie zaznaczał, że na pewno nie jest żonaty, bo nie miał z żoną żadnych skojarzeń - mówi
policjantka Sylwia Puchalik. - A z drugiej strony, kiedyś przypomniał sobie, że ma rodzonego syna albo pasierba. Mało tego, trafnie odgadł jego imię, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.

Życie Aleksandra Tarasiuka to materiał na film. Na kartce wspomnień z lat młodzieńczych opisuje z detalami wydarzenia z okupowanej stolicy. Policja zweryfikowała je u historyków znających tę tematykę. Wszystko się potwierdziło: dzielnica (Mokotów), ulice (Puławska, Królewska, Leszno), położenie budynków i zajezdni tramwajów, miejsce egzekucji 180 Polaków schwytanych w łapance. Młody Olek cudem się z niej wymknął, choć nie uniknął rany kciuka lewej dłoni od kuli wystrzelonej przez hitlerowca. Owinął palec brudną szmatą, w ranę szybko wdało się zakażenie. Lecz znowu miał szczęście - po bodaj dwóch dniach znalazł się na ulicy Leszno, gdzie, jak pisze, mieścił się sierociniec. "Oczyszczono mi kciuk zrywając paznokieć. Lekarz dał zastrzyk, powiedział, że jeszcze dzień lub dwa i nie mógłby mi pomóc".

Kto brał jego emeryturę?

Potem, według relacji pana Piotra, Aleksander Tarasiuk walczył u boku swego ojca w powstaniu warszawskim. Po wojnie zdał maturę i dostał się do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej w Gdyni. Ukończył ją, a potem wyjechał do Szwecji. Ale to czas, który jest jeszcze zatarty w jego pamięci. Ponoć pływał na skandynawskich statkach 10 lat. Kiedy wrócił do Polski, dopadło go UB. Podczas przesłuchania ubecy połamali mu nogi uszkadzając trwale staw kolanowy. Z powodu kalectwa miał trudności ze znalezieniem pracy, lecz ostatecznie zatrudnił się w spółdzielni inwalidów w Otwocku.
Dlaczego marynarz trafił do ubeckiej katowni? Jak długo tam był? Ile razy go przesłuchiwano? Co chciano od niego wyciągnąć lub do czego zmusić? Może kiedyś się dowiemy. - Wiele będzie zależeć od tego, czy po powrocie do rodzinnego domu pan Aleksander otrzyma wsparcie - twierdzą policjanci. - Są jeszcze inne sprawy do wyjaśnienia. Choćby to, kto przez ten czas pobierał emeryturę lub rentę staruszka i na co szły jego pieniądze?

Nie szukali, bo... sam powinien wrócić

Sam Aleksander Tarasiuk uważa, że częściowe odzyskanie pamięci i szczęśliwe odnalezienie krewnych zawdzięcza woli Bożej. - Nigdy nie przestałem wierzyć, że wrócę do realnego świata. To jednak dopiero początek drogi, którą zamierzam przebyć, by odzyskać siebie w całości. Zacznę od próby odpowiedzi na pytanie: dlaczego najbliżsi mnie nie szukali?

Podczas krótkiej rozmowy telefonicznej z synem pan Aleksander wywnioskował, że to on po niego przyjedzie i otoczy opieką. Spakował więc reklamówkę z ubraniami i czekał. - W rezultacie nie przyjechał syn, lecz żona i córka - mówi mł. asp. Dorota Głazowska-Krzywdzik, rzecznik policji w Ustrzykach Dolnych.

Według policjantów, przywitanie ze strony kobiet było dość chłodne. Natomiast staruszek bardzo się wzruszył. Córka Aleksandra Tarasiuka powiedziała, że ojciec wyszedł z domu 31 sierpnia, po rodzinnej sprzeczce. I podobno pojechał do Przemyśla, ale nie ma pojęcia, po co.

- Zapytałem, dlaczego później nie zgłosiły jego zaginięcia - opowiada Daniel Szeremeta, ustrzycki policjant. - Kobiety stwierdziły, że skoro po kłótni sam wyszedł z domu, to pierwszy powinien się do nich odezwać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna