Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nikola i jej rodzeństwo wróciły do rodziców

Urszula Krutul
Beata Mirska ze Stowarzyszenia "Damy Radę" (w środku) cały czas była z rodziną. Wspierała rodziców w najtrudniejszych chwilach.
Beata Mirska ze Stowarzyszenia "Damy Radę" (w środku) cały czas była z rodziną. Wspierała rodziców w najtrudniejszych chwilach.
Dzieciaki wracają z nami do domu. To w tej chwili najważniejsza informacja - ojciec małej Nikoli i jej rodzeństwa nie kryje wzruszenia.

Nie chce rozmawiać z mediami. Jest jeszcze za wcześnie. On i jego rodzina chcą nacieszyć się sobą. Nic dziwnego, w końcu ostatnich kilkanaście dni dzieci spędziły w domu dziecka. Z dala od rodziców. A teraz maluchy nie mogą doczekać się chwili, w której znajdą się z rodzicami w domu. Wsiadają do auta i odjeżdżają. Nareszcie razem, szczęśliwi, by w spokoju cieszyć się swoją obecnością.

Wyszła do sklepu i już nie wróciła

Tą sprawą żyła cała Polska. 15 maja zaledwie 3-letnia Nikola wyszła do sklepu i zaginęła. Z pierwszych relacji wynikało, że dziewczynkę do sklepu wysłał ojciec. On sam do sprawy podchodził bardzo emocjonalnie.

- Media skrzywdziły mnie i moją rodzinę. To wszystko, co mam do powiedzenia - stwierdził w rozmowie z nami ojciec dziewczynki. - Nie potrafił zrozumieć, dlaczego, jako pierwszą podstawową informację podano nie to, kogo poszukują, tylko, że to on ją wysłał "po tygodniowe zakupy do hipermarketu"- Ja nie jestem żadnym tyranem! - unosił się.

Na szczęście, dziewczynka cała i zdrowa się znalazła. Po 12 godzinach poszukiwań policja trafiła na ślad małej. Policjanci wynieśli ją na rękach z meliny, do której wcześniej przyprowadził ją bezdomny.

Po tym zdarzeniu dziewczynka i jej rodzeństwo mieli trafić do rodziny zastępczej. Sąd rodzinny miał zadecydować, czy ich rodzice zostaną pozbawieni władzy rodzicielskiej. Wtedy rodzice postanowili walczyć.

- Nikt nie odbierze mi dzieci - zarzekał się ojciec Nikoli i trójki jej rodzeństwa.
Kiedy nadszedł czas oddania dzieci do rodziny zastępczej, rodzina... zniknęła! Odnalazła się dzień później w Warszawie. Po długich rozmowach przyjechała do Białegostoku, a dzieci trafiły do domu dziecka. Sprawa znalazła się na wokandzie sądu rodzinnego. Ten miał teraz zdecydować o dalszych losach rodziny.

Bez komentarza i bez kamer!

16 czerwca, kilka minut przed godziną 12. Dokładnie miesiąc od zaginięcia dziewczynki. Na korytarzu przed salą rozpraw nie ma jeszcze rodziców czwórki maluchów. Za to kłębią się tam białostockie i ogólnopolskie media. Wszyscy czekają na bohaterów tego dnia. W końcu pojawiają się. Elegancko ubrani, wtuleni w siebie. Idą przez korytarz trzymając się za ręce.

- Nie będzie żadnych komentarzy. Proszę nie filmować i nie robić zdjęć - mówi ojciec Nikoli. Otula ramieniem matkę dziewczynki. Po chwili wchodzą razem na salę rozpraw. Razem z nimi jest Beata Mirska ze Stowarzyszenia "Damy Radę" To właśnie ta organizacja roztoczyła pieczę nad rodziną.

Rozprawa toczy się za zamkniętymi drzwiami. Z rodzicami na salę wpuszczona zostaje tylko Beata Mirska jako osoba zaufania publicznego. Po jakimś czasie wezwany zostaje ksiądz, który również przyjechał z rodzicami i zaoferował się pomóc całej rodzinie. To u niego w ośrodku rodzice Nikoli znajdą pracę - ona jako kucharka, on jako kierowca.

Dzieci pójdą do szkoły, a cała rodzina zamieszka na terenie ośrodka.
Przed salą panuje nerwowa atmosfera. Dziennikarze chcą coś usłyszeć, czegoś się dowiedzieć. Nagle otwierają się drzwi i z sali rozpraw wychodzą rodzice. Matka zapłakana siada na ławce. Ojciec odgania dziennikarzy. Napięcie narasta jeszcze bardziej. Jaki wyrok wyda sąd?

Dzieci wracają do domu!

W końcu jest decyzja. Rodzice po jej ogłoszeniu wychodzą szczęśliwi. Uśmiechają się i znikają w innym pokoju. Już wiedzą, że dzieci pojadą z nimi do domu. Na razie na trzytygodniowy okres próby. W imieniu rodziców wypowiada się Mirska.

- Decyzja sądu jest bardzo dobra. Rodzice są w stanie opiekować się dziećmi, potrzebują tylko pomocy. Gdyby wcześniej ją otrzymali, nie byłoby całej sprawy. Widać, że dzieci mają z nimi bardzo dobry kontakt i tęskniły za domem.

Około godziny 16 rodzice pojawiają się w domu dziecka przy ul. 11 Listopada. Matka dzieci nie bacząc na nic z uśmiechem na ustach i łzami radości w oczach biegnie do drzwi placówki. Ojciec zamyka samochód i podąża za nią. Nadal nie chcą rozmawiać, ale widać, że nastrój mają już o wiele lepszy. W domu dziecka spotykają się z jego dyrektorem. - To jest bardzo piękna chwila. Chętnie oddajemy dzieci rodzicom. Niech będą szczęśliwi razem i nigdy tu nie wrócą - stwierdza Wojciech Kucerow, szef placówki opiekuńczej.

Zadowolony ojciec w końcu mówi kilka słów skierowanych prosto do mediów. Cieszy się z wyroku. Uważa go za słuszny.

- Wiemy, że to okres próby, ale zrobimy wszystko, by wypadł on pozytywnie - zapewnia.
Najważniejsze jest, że będą razem. W Białymstoku rodzina zostanie do piątku. Chcą poczekać na koniec roku szkolnego. Chcą, żeby ich syn odebrał świadectwo. Potem wyjadą i skorzystają z pomocy zaoferowanej przez księdza. Z pomocy, której wcześniej nikt im nie zaproponował. Może tym razem się uda...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna