Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

On mnie wyrwał z objęć śmierci

A. Kaszuba
Floribeth Mora Diaz z Kostaryki, której uzdrowienie wybrano jako cud do kanonizacji Jana Pawła II, podczas spotkania w polskim kościele św. Stanisława w Rzymie. Już w najbliższy piątek Floribeth przyleci do Polski.
Floribeth Mora Diaz z Kostaryki, której uzdrowienie wybrano jako cud do kanonizacji Jana Pawła II, podczas spotkania w polskim kościele św. Stanisława w Rzymie. Już w najbliższy piątek Floribeth przyleci do Polski. A. Kaszuba
Zawsze trafi się ktoś, kto nie wierzy, kto uważa mnie za wariatkę. Ale dla mnie dzisiaj liczy się to, że ta wariatka jest uzdrowiona - mówi Floribeth Mora Diaz w rozmowie z Agnieszką Kaszubą (korespondencja z Watykanu).

Dlaczego w Watykanie modliła się pani w polskim kościele pod wezwaniem św. Stanisława?

- Wybrałam to miejsce, by podziękować Bogu za łaskę, jakiej doświadczyłam. A że stało się to dzięki wstawiennictwu waszego rodaka, Jana Pawła II, jestem w polskim kościele, z którego i on się wywodził. Dziękuję jemu i narodowi, z którego wyszedł. Dlatego właśnie wybrałam ten kościół.

Uzdrowienie, którego pani doznała, przesądziło o uznaniu Jana Pawła II za osobę świętą.

- Jak o tym myślę, to czuję, że to był prawdziwy cud. Bo to nie było nawet zwykłe uzdrowienie, tylko wyrwanie mnie z objęć śmierci. Choroba spadła na mnie nagle i kompletnie złamała. Chociaż zaczęło się od nawracającego bólu głowy.

Lekarze szybko postawili diagnozę?

- Nie do końca. Byłam wtedy energiczną prawniczką. Myślałam, że to może przemęczenie. Dopiero po szczegółowych badaniach usłyszałam od lekarzy diagnozę. To było jak wyrok śmierci: nieuleczalny i nieusuwalny tętniak wrzecionowaty, czyli najgorszy rak mózgu.

Miała pani nadzieje na wyzdrowienie?

- Mój stan zdrowia był tak zły, że lekarze nie pozostawili mi już żadnych złudzeń i wprost radzili, aby przygotować się na śmierć, żeby moi bliscy otoczyli mnie troską w ostatnich dniach mojego życia. Szykowałam się na tę śmierć. Lekarze tylko bezradnie rozkładali ręce, a moja rodzina spodziewała się najgorszego. Wypisano mnie nawet ze szpitala do domu, abym spokojnie, wśród najbliższych umarła.

Bóg chyba jednak miał wobec pani inne plany?

- Dokładnie tak. Był rok 2011, 1 maja. Wszyscy czekali na uroczystości beatyfikacyjne Jana Pawła II, a ja zwijałam się i wyłam z bólu we własnym domu. Ale nawet kiedy byłam chora, również podtrzymywałam swoją wiarę i modliłam się o uzdrowienie. Bardzo chciałam być tu, w Watykanie, na placu św. Piotra i osobiście błagać Boga o wyzdrowienie, ale nie mogłam nawet ruszyć się z łóżka. Pragnęłam, aby Jan Paweł II stojąc tak blisko Pana Boga powiedział mu, żeby przyszedł mi z pomocą. Nie chciałam jeszcze umierać. Dlatego chociaż w telewizji obejrzałam transmisję z beatyfikacji papieża. W tym czasie moja rodzina i bliscy byli na naszym stadionie, gdzie transmitowano na telebimach uroczystości z Watykanu.

Czy już podczas transmisji czuła pani, że coś wyjątkowego może się wydarzyć?

- Kiedy do Benedykta XVI podeszła siostra zakonna z relikwiami, przeżyłam cudowne chwile. Modliłam się do Boga, prosząc o pomoc w zmaganiach z chorobą. Byłam wzruszona, ale to tylko tyle. Po mszy zasnęłam. Gdy się ocknęłam, poczułam dziwne ciepło i usłyszałam głos: "Nie lękaj się, wstań". Ten głos wciąż tkwi w mojej głowie... Ciągle grzmiał… I chociaż kilka godzin wcześniej nie mogłam się sama ruszyć, to w tamtym momencie poczułam moc i siłę. Ból zupełnie ustał. Miałam wówczas przy łóżku portret papieża z gazety, taki z wyciągniętymi do góry rękami… I to właśnie z tego portretu wysunęły się do mnie ręce Ojca Świętego. Znów usłyszałam "Wstań! Nie lękaj się". A te ręce jakby znowu wysunęły się z obrazka i podniosły mnie na nogi. Zdjęłam z siebie kołdrę, podniosłam się i powiedziałam: "Tak Panie". Poszłam do kuchni, gdzie był mąż i powiedziałam, że się dobrze czuję. Trudno o tym mówić, bardzo trudno…

Musiało być to dla pani wielkie przeżycie…

- Było to niesamowite, niewytłumaczalne z punktu widzenia nauki zjawisko…

Kiedy dowiedziała się pani, że jest zupełnie zdrowa?

- Krótko po tych niesamowitych wydarzeniach poszłam na badania do szpitala. Moi lekarze byli zdumieni i nie potrafili wytłumaczyć, w jaki sposób wyzdrowiałam. Po złośliwym tętniaku nie było śladu. Lekarz przeczytał wyniki, zamyślił się, wyjął płytę CD z rezonansu, czytał opis, oglądał zdjęcia. Był bardzo zdziwiony, bo tam nic nie było. Kiedy lekarz powiedział, że już nie mam raka, przyznał, że na zawsze to zapamięta. Rzekłam mu, że jestem zdrowa dzięki wstawiennictwu Jana Pawła II. Dla mnie to po prostu cud.

Powiedziała pani innym, skąd to uzdrowienie?

- Początkowo nie opowiadałam o cudzie uzdrowienia, bo bałam się, że ludzie powiedzą, że zwariowałam. Najważniejsze jest to, że przestałam się bać agonii, choć mówiono mi, że mam przed sobą tylko miesiąc życia. Nie bałam się. Czułam spokój. I wiele ludzi ten moment odebrało jakbym zwariowała. Dopiero po kilku dniach opowiedziałam mężowi, co się stało, bo bałam się, że on też powie, że zwariowałam.

W końcu jednak odważyła się pani i wysłała swoje świadectwo do Watykanu….

- Tak. I zostałam poproszona o przyjazd do Rzymu w październiku 2013 roku. Zostałam zarejestrowana w klinice Gemelli pod innym imieniem i nazwiskiem, jako rzekoma turystka, która zachorowała podczas wakacji we Włoszech. Przebywałam tam przez dwa tygodnie. Poproszono mnie o maksymalną dyskrecję, nikt nie mógł wiedzieć, kim naprawdę jestem. Obowiązywała jedna zasada: absolutnej tajemnicy. Po tych badaniach cud uzdrowienia został uznany oficjalnie, a ja zaczęłam głosić moc Jana Pawła II.

Jeździ pani po całym świecie, spotyka się pani z różnymi ludźmi i opowiada o tym, co się stało. Jak ludzie reagują na łaskę, którą pani otrzymała?

- Rzeczywiście, w ostatnich miesiącach spotkałam wiele osób z różnych religii i wyznań. Większość z nich okazywała mi wielki szacunek. Ale zawsze zdarzy się i ktoś, kto nie wierzy, kto uważa mnie za wariatkę. Jednak dla mnie dzisiaj liczy się to, że ta wariatka jest uzdrowiona. A za niedowiarków pozostaje mi się jedynie modlić. Dopóki sami nie odczują na sobie łask Papieża Polaka, pewnie nic ich nie przekona. Dla mnie ważne jest, by moje świadectwo niosło nadzieję wielu ludziom, zarówno w moim kraju, jak i na całym świecie. Jestem szczęśliwa, że mogę nieść nadzieję chorym, szczególnie tym, którzy są w agonii, tak jak ja byłam.
Wkrótce odwiedzi pani ojczyznę Jana Pawła II - Polskę.

- Tak. I to bardzo niedługo. 2 maja będę na premierze filmu dokumentalnego "Jan Paweł II - Santo subito. Świadectwa świętości". Do zobaczenia w Polsce!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna