Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Osiągał sukcesy i igrał ze śmiercią

Jarosław Jabłoński [email protected]
Całe życie poświęcił pasji latania. Największe sukcesy osiągał w barwach Aeroklubu Białostockiego.
Całe życie poświęcił pasji latania. Największe sukcesy osiągał w barwach Aeroklubu Białostockiego. A. Zgiet
Potrafił godzinami wpatrywać się w niebo.

Wyciągał siostrę na spacery nad Wisłę i godzinami potrafił wpatrywać się w niebo, szukając wzrokiem nadlatującego samolotu. A w wolnych chwilach z drewna strugał samolociki. To nie fragment "Antka" Bolesława Prusa. Tak zaczynała się kariera lotnicza pana Konrada - legendy białostockiego lotnictwa i szybownictwa, jednego z najbardziej zasłużonych pilotów i instruktorów. To prawdopodobnie jedyny w Polsce pilot uhonorowany trasą szybowcową, która od 2012 r. nazywa się Trójkątem Wicińskiego.

Wojna przerwała marzenia

Dzieciństwo pana Konrada przypominało nieco losy pozytywistycznych bohaterów. W rodzinie powstańca wielkopolskiego urodziło się pięcioro dzieci: czterech synów i córka. Konrad był najmłodszym z chłopaków. Ojciec pracował w tartaku w Solcu Kujawskim, gdzie osiadł po I wojnie światowej. Niedługo jednak trwały lata spokoju i wycieczki nad Wisłę, gdzie mały Konradek mógł podziwiać aeroplany. Marzenia trzeba było odłożyć na później.

3 września 1939 r. zapakowali dobytek na furę i zaczęli uciekać przed niemieckim najeźdźcą. Najpierw Toruń, potem Warszawa. Ciągle w drodze, ciągle pod samolotowym ostrzałem. Wrócili do Solca 17 września.

- Ojcu kilkakrotnie proponowano podpisane volkslisty. Nie dał się złamać, ale i nie mogliśmy przez to ani zbierać grzybów, ani jagód, ani łowić ryb. Wiadomo, byłoby łatwiej przetrwać okupację. A tak głodowe racje... - wspomina dziś już 83-letni Konrad Wiciński.

W 1943 roku 13-letniego, a właściwie 14-letniego Konrada, Niemcy skierowali do pracy u bauera.
- Mama mnie odmłodziła, bo urodziłem się 1929 roku i powinienem rok wcześniej trafić na roboty. I tak już zostało: rok urodzenia 1930 r. - opowiada Wiciński.
Zajmował się obrządkiem w gospodarstwie: karmieniem świń, pasaniem krów, czyszczeniem chlewa… Robotników przymusowych było kilku.

- Bauer co prawda nas karmił, ale też bił. A już najbardziej to znęcał się nad... Niemcem-komunistą, który też z nami pracował - wspomina mężczyzna.

Instruktor tłukł nas w ucho

W styczniu 1945 r. skończyła się okupacja niemiecka. Przyszło wyzwolenie, Sowieci i ich rządy. Pan Konrad krzywi się, kiedy próbuję go podpytać, jakie były te pierwsze dni i tygodnie po wyzwoleniu.

- To był koniec wojny, wiec jak było się nie cieszyć. Szybko się też przekonaliśmy o miłości naszego sojusznika. Ojciec pilnował fabryki przed rozszabrowaniem, ale to Ruskich nie powstrzymało. Co dali radę zdemontować, wywieźli pociągami. Niszczyli i gwałcili - mój rozmówca głęboko nabiera powietrza i tylko macha ręką, nie chce wracać do tamtych chwil.

W tym samym roku skończył podstawówkę i rozpoczął naukę w technikum samochodowym. Znajomość mechaniki zaprocentuje w jego przyszłym lotniczym życiu. W szkole średniej na nowo odżywają marzenia o lataniu. Jako 17-latek robi kurs spadochronowy w Bydgoszczy, rok później lata na szybowcach. Stopnie powietrznej kariery zdobywa w zawrotnym tempie. W wieku 21 lat jest już pilotem samolotów i instruktorem.

- Nie było tak nowoczesnych metod szkolenia jak teraz, co nie znaczy, że były gorsze. Pamiętam jak nasz instruktor Jan Kalfas - pilot RAF-u, podczas każdego egzaminu tłukł nas w ucho. Dopiero po latach zrozumiałem, że w ten sposób sprawdzał naszą odporność na stres - śmieje się pan Konrad.

Młody instruktor lotnictwa dostał przydział do pracy w inowrocławskim aeroklubie. Poświęcił się lataniu i nie poszedł na studia. Jednak jego kariera w lotnictwie, nim na dobre się rozwinęła, mogła się błyskawicznie skończyć.

Zesłany za karę do... Białegostoku

Lato 1951 r. To był rutynowy lot dwupłatowcem CSS 13. Trasa m.in. nad Solcem Kujawskim.
- Czasami latałem do rodziców na herbatkę. Lądowałem wtedy na polanie za domami. Pech chciał, że tego dnia spóźniony wracał samolotem inny pilot, a kiedy mnie zobaczył, postanowił polecieć za mną, żeby było szybciej. Razem wylądowaliśmy w Solcu i niestety, tym razem nie uszło to uwagi władzy - z dużymi emocjami Wiciński wspomina historię sprzed lat.

Wtedy nie było mu jednak do śmiechu. W sprawę swoje łapska włożyła bezpieka. Młody pilot został posądzony, że chciał wraz z rodziną uciec za granicę. I nie było tłumaczenia. Wtedy za samo mówienie o ucieczce z kraju groziło wieloletnie więzienie. Za pilotami wstawili się jednak m.in. dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego gen. Bronisław Półturzycki i gen. Michał Jakubik, ówczesny wiceprezes Ligi Lotniczej.

Obu pilotów zawieszono, co wiązało się z zakazem latania. Dodatkowo dostali propozycje nie do odrzucenia. Pan Konrad trafił do Poznania, gdzie pracował jako mechanik samolotowy, ale nie poddał się. Skończył kurs kierowników wyszkolenia i został skierowany do... Aeroklubu Białostockiego.

- Nie miałem wątpliwości, że "zawdzięczałem" to wcześniejszej historii z lądowaniem w Solcu. To było zesłanie - podkreśla Wiciński.

Do Białegostoku przyjechał pociągiem, w nocy. Stacja, a wokół pola. Nieliczne budynki. I ten jedyny 3-piętrowy przy ul. Krakowskiej, gdzie miał się zgłosić.

- To nie było wymarzone miejsce pracy. Potknąłem się o jakiegoś obywatela, który spał na schodach. Okazało się, że to kolejny "zesłaniec" z Grudziądza, przyszły kierownik techniczny aeroklubu. Potem zobaczyłem, że cały aeroklub to drewniany barak. Tam toczyły się kolejne lata naszego lotniczego życia w Białymstoku - wspomina 83-latek. - Nie było ubikacji, spaliśmy gdzie tylko się dało, a cała rozrywka to latanie. Niewielu wytrzymywało w tych spartańskich warunkach. Rotacja kadr była ogromna. Nawet nie jestem w stanie zliczyć, ilu się zmieniło wtedy instruktorów.

Białystok podnosił się z wojennej pożogi i młodzieży chętnej do podniebnych zmagań było coraz więcej. Miejscowy aeroklub rósł w siłę, co pokazywał na lotniczych i szybowcowych zawodach. Już w 1953 roku, w pierwszych swoich zmaganiach sportowych na 11. Krajowych Zawodach Samolotowych, Wiciński stanął na podium. Później stało się już normą, że lotnicze akrobacje instruktora białostockiego aeroklubu oceniane były wysoko i zawsze plasował się on w krajowej czołówce pilotów.

W 1955 roku, jako 22. drugi pilot szybowcowy na świecie, zdobył Złotą Odznakę Szybowcową z trzema diamentami. Każdy z nich za jeden wyjątkowy wyczyn: I - przelot docelowy ponad 300 km (wykonał go z Białegostoku do Rzeszowa), II - przelot otwarty ponad 500 km i III - to przewyższenie (od wczepienia się z samolotu szybowiec, korzystając tylko z ruchów powietrza, musi się wznieść ponad 5 tys. metrów). Był pierwszym pilotem z Aeroklubu Białostockiego, który tego dokonał. Przez wiele lat także do niego należał polski rekord prędkości przelotu szybowcem na 100 km trójkącie - ponad 118 km/h.

Katastrofa nad pierwszomajowym pochodem

To był 1960 rok. W czasie Święta Pracy Wiciński miał wykonać numer specjalny - przelecieć samolotem nad pochodem pierwszomajowym i zrzucić kwiaty na trybunę honorową. Białostoccy towarzysze chcieli zrobić wrażenie na gościach z Grodna i Opola.

- Dzień wcześniej ruszyliśmy na rekonesans. Przelot był udany, a zadanie właściwie proste do wykonania. Wystarczyło nisko przelecieć i w odpowiednim momencie obsypać kwieciem partyjnych towarzyszy. Nikt się jednak nie spodziewał, że po naszym próbnym locie ktoś zawiesi linie do nagłośnienia - wspomina pilot. - W cztery osoby zapakowaliśmy się do niemieckiego Storcha, który wtedy latał na usługach lotnictwa sanitarnego. A pogoda tego ranka była piękna. Świeciło słońce.

Wiciński leciał nisko, a rozradowany pochód klasy robotniczej ciągnął śródmieściem Białegostoku. Właśnie pierwsi ludzie z transparentami minęli trybunę. Boczne okno samolotu się otworzyło. Kwiaty poszły w dół. Trafiły centralnie przed gości. Nagle szarpnęło.

- Dziś mogę już powiedzieć. Zerwałem dziewięć przewodów, od pedeciaka (Powszechny Dom Towarowy "Nowy" przy ul. Rynek Kościuszki, popularnie zwany po prostu "pedetem" - przyp. aut.) aż do szarytek. Kable zaplątały się w podwozie i śmigło. Silnik stracił moc. Musiałem lądować. Wokół setki ludzi. Wybrałem główną alejkę za Pałacem Branickich - dziś z uśmiechem wraca do tamtych chwili pan Konrad.

Uratował wszystkich pasażerów. Nikt nie odniósł też większego uszczerbku na zdrowiu. Diabli wzięli za to pierwszomajowe święto, bo pochód ruszył obejrzeć "katastrofę", a towarzyszom chyba przeszła ochota na kwiaty. Jedyną ofiarą awaryjnego lądowania była betonowa figura "nimfy", którą skróciło skrzydło samolotu. Sam poniemiecki Storch nadawał się tylko na złom.
- Można powiedzieć, że z mojej ręki zginął ostatni hitlerowiec - żartuje pilot.

Ostatecznie, mimo głosów o sabotażu, Wiciński usłyszał wyrok dwóch lat w zawieszeniu. Ponadto miał zapłacić za zniszczoną figurę, ale koszt ten wzięła na siebie Fabryka Przyrządów i Uchwytów.

Uderzył skrzydłem w drzewo, złamał kręgosłup
W swojej lotniczej karierze jeszcze wielokrotnie ocierał się o śmierć.
- Tak ze trzy razy było bardzo blisko. Takich lotów się nie zapomina - zamyśla się mężczyzna.
Tego z 1965 roku nie zapomni na pewno. Junak 3, popularnie zwany latającą trumną, wzniósł się zaledwie na wysokość 70 m, kiedy nastąpił defekt silnika. Przy awaryjnym lądowaniu uderzył skrzydłem w drzewo. Podchorąży, z którym leciał, wyskoczył ze swojej kabiny i uciekł. Był w szoku, zostawił instruktora.

Pan Konrad nie dał rady opuścić samolotu. Diagnoza - złamany kręgosłup. Miał już nigdy nie siąść za sterami samolotu czy szybowca. Zaczęła się jego wieloletnia tułaczka po szpitalach, od Białegostoku po Warszawę. Lekarze byli bezradni.

- Może ktoś uwierzyć lub nie, ale uratował mnie zielarz-radiesteta spod Suchowoli. Po kilku wizytach u niego zacząłem chodzić. Odzyskiwałem sprawność. Powoli zaliczałem kolejne badania pracownicze. Aż medycy dali zgodę na pilotowanie. Wszyscy byli zdziwieni, ale po prostu się nie przyznałem, że miałem złamany kręgosłup, a oni się nie poznali. Po ponad 10-letniej przerwie znowu zacząłem latać! - mówi 83-latek.

Trójkąt Wicińskiego

Pracował w Instytucie Lotnictwa Cywilnego i Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Warszawie. Latał w Sudanie, Etiopii, Egipcie i NRD. Ale lotnicze i osobiste życie związał z Białymstokiem. Mimo zasłużonej emerytury, nadal jest częstym gościem białostockiego lotniska.
Pilot, akrobata lotniczy, instruktor - legenda Aeroklubu Białostockiego wylatał w swojej karierze ponad 12 tysięcy godzin, wyszkolił dziesiątki, jeżeli nie setki pilotów, a półki uginają się pod ciężarem jego trofeów zdobytych w lotniczych zawodach.

Z okazji 65-lecia działalności w lotnictwie sympatycy wystosowali do niego list z podziękowaniami. A pod koniec ubiegłego roku zarząd Aeroklubu Białostockiego nadał trasie szybowcowej po trójkącie Krywlany - Gródek - Sokółka - Krywlany nazwę "Trójkąta Wicińskiego".

- Pomyśleliśmy, że młodym ludziom należy przybliżyć sylwetkę pilota, który osiągnął wiele sukcesów sportowych w barwach naszego aeroklubu. Chcieliśmy też docenić zasługi pana Konrada - mówi Jan Nosal, prezes Areoklubu Białystok. - Trójkąt Wicińskiego to trasa, na której pobił on kiedyś rekord Polski w prędkości przelotu. Teraz będą rozgrywane na niej coroczne ogólnopolskie zawody. W sprawie udziału już dzwonią do nas ludzie z całej Polski.

- Chyba żaden z trójkątów przelotowych w Polsce nie został nazwany nazwiskiem pilota. Jestem bezgranicznie wdzięczny białostoczanom, który tak pięknie mnie nagrodzili za moje wysiłki. A szczególnie dziękuję zarządowi Aeroklubu Białostockiego. Jestem bardzo dumny, że tu pracowałem, że tu mieszkam, że tu żyję z tak wspaniałymi ludźmi. Brakuje mi słów… - 83-latek nie kryje wzruszenia, kończąc swoją lotniczą opowieść.

Czytaj e-wydanie »

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna