Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Pacjent kładzie się w drzwiach</B>

Urszula Ludwiczak
W związku z wykonaniem kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia, na leczenie szpitalne będą przyjmowane wyłącznie przypadki chorobowe zagrażające życiu - ulotka takiej treści od niedawna wita pacjentów szpitala w Bielsku Podlaskim. To pierwsza na Podlasiu placówka zdrowotna, która z powodu przekroczenia niemal wszystkich tegorocznych limitów przyjęć pacjentów, zdecydowała się na tak drastyczny krok.

- Codziennie stajemy przed dylematem, czy kierować się etyką zawodową i przyjąć pacjenta, czy finansami szpitala i mu odmówić - mówią lekarze z bielskiego SPZOZ. - Jest to dla nas bardzo trudny wybór.
Trudno wszędzie
Na Podlasiu praktycznie nie ma obecnie szpitala, gdzie nie byłoby często wielomilionowych tzw. nadwykonań tegorocznych umów z funduszem.
- To głównie efekt zmiany zasad finansowania - mówi Zdzisław Gołaszewski, dyrektor ds. lecznictwa Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku, który za pierwsze półrocze ma nadwykonania na poziomie 3,4 mln zł. - W ubiegłych latach za każdy wykonany zabieg czy odebrany poród dostawaliśmy pieniądze. Limity były tylko na oddziałach niezabiegowych. Teraz obowiązują limity także na położnictwie czy urazówce. Moim zdaniem, taki system finansowania jest niedopuszczalny.
W WSZ największe przekroczenia kontraktu są właśnie na położnictwie i ginekologii oraz ortopedii, nadmiar pacjentów przyjęli też laryngolodzy i okuliści.
- W najbliższym czasie będziemy musieli podjąć decyzje organizacyjne, jak dalej zarządzać szpitalem, aby wystarczyło nam pieniędzy z kontraktu do końca roku - nie ukrywa Zdzisław Gołaszewski.
Białostocki szpital kliniczny za siedem miesięcy tego roku ma nadwykonania umowy na kwotę 8,8 mln zł. Najwięcej szpital kosztowali nadlimitowi pacjenci na kardiochirurgii, hematologii, neurologii i chirurgii klatki piersiowej.
- Ale pacjentów musimy nadal leczyć - mówi Marek Karp, dyrektor ds. finansowych placówki. - Dlatego wprowadziliśmy zasadę wewnętrznego budżetowania. Każda klinika ma przydzielony przez nas limit punktów na miesiąc i szefowie klinik muszą zrobić wszystko, aby go nie przekroczyć. Od ich inwencji zależy, czy przyjmą mniej pacjentów, czy będą wnioskować np. o zmniejszenie swojego wynagrodzenia, bo brakuje im pieniędzy na leki.
Koniec limitów
Trudną decyzję podjęła natomiast dyrekcja szpitala w Bielsku Podlaskim.
- Na neonatologii całoroczny kontrakt skończył nam się w maju, na pediatrii - w czerwcu, a ortopedii - w lipcu - wylicza Bożena Grotowicz, dyrektor szpitala. - Lada dzień wykonamy umowę na oddziale obserwacyjno-zakaźnym, za kilka tygodni na pozostałych oddziałach. Nasze nadwykonania są już na kwotę blisko 1,8 mln zł. Musiałam podjąć trudną decyzję - przyjmujemy do szpitala obecnie tylko pacjentów będących w stanach zagrożenia życia. Nie wykonujemy planowych zabiegów. Sytuacja jest tragiczna, trzeba zobaczyć te dramaty na izbie przyjęć! Czasem pacjenci kładą się w drzwiach i mówią, że nie wyjdą ze szpitala, gdy odmawiamy ich przyjęcia.
- Zrobiliśmy już naprawdę wszystko, co tylko możliwe, aby szpital nie przynosił strat - mówią pracownicy szpitala. - Przez działania dyrekcji i nasze wyrzeczenia - m.in. zrezygnowaliśmy z ustawowych podwyżek o 203 zł i funduszu socjalnego - szpital ubiegły rok zamknął bez strat. Teraz to wszystko pójdzie na marne.
- Od 6 lat nie mieliśmy żadnych podwyżek, pracujemy za te same pieniądze, a przybywa nam obowiązków. Przykładowo lekarze z oddziału położniczego nie biorą pieniędzy za bycie w gotowości dyżurowej - czyli czuwaniu pod telefonem, aby w razie potrzeby jechać do szpitala. Do tej pory za tę gotowość lekarz otrzymywał wynagrodzenie. Teraz przyjeżdża do pacjenta za darmo, własnym transportem - mówią lekarze.
- Naprawdę nie mamy już na czym oszczędzać - zgodnie przyznają pracownicy szpitala. - Teraz przyszło najgorsze - dylemat przed tym, czy przyjąć chorego na oddział, czy odmówić mu leczenia, aby nie zadłużać bardziej placówki. Musimy wybierać między ekonomią a życiem i zdrowiem pacjenta.
Dzieci na minusie
W bielskim szpitalu tegoroczny kontrakt najwcześniej, bo już w maju, wykonano na oddziale noworodkowym.
- Co roku przyjmowaliśmy ok. 500 porodów - mówi dr Grzegorz Brzostek, ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego w SP ZOZ-ie. - Wnioskowaliśmy do NFZ o przyznanie nam kontraktu na przyjęcie 470 noworodków w tym roku. Fundusz postanowił nam zapłacić za... 250 dzieci! Tyle urodziło nam się do maja. Do teraz przyjęliśmy na świat już 303 maluchów. Od maja rodzą się u nas na kredyt.
Lekarze dodają, że ciężarnych pacjentek nie można wygonić z izby przyjęć.
- Nie możemy kazać takim paniom, aby zacisnęły nogi i wytrzymały do nowego roku, bo nam się limit przyjęć wyczerpał - mówią. - Zresztą cieszy nas fakt, że ciężarne z całego województwa, bo nie tylko z Bielska, chcą u nas rodzić.
Bielska porodówka właśnie po to, aby przyciągnąć pacjentki przeszła jakiś czas temu gruntowną modernizację. Na rodzące czekają tu dwie sale eko, możliwość porodów w wodzie, przytulne sale pobytu, a przede wszystkim fachowy i serdeczny personel.
- I na brak pacjentek nie narzekamy. Tyle że teraz przyjmując je, świadomie wpędzamy szpital w kłopoty - przyznają lekarze z oddziału.
Puste łóżka
W lipcu skończył się kontrakt na bielskim oddziale ortopedyczno-urazowym. Nic dziwnego, bo tu NFZ dał kontrakt o 50 proc. mniejszy, niż wnioskowano.
- Pracujemy teraz na minimalnych obrotach - przyznaje dr Konstanty Kuźma, ordynator oddziału. - Zamiast kilkunastu operacji w tygodniu, wykonujemy ich 5-6. To przede wszystkim zabiegi ratujące życie i zdrowie, u pacjentów z wypadków, których latem nie brakuje. Mamy możliwości i kadrowe, i sprzętowe, aby pracować, niestety, nie ma na to pieniędzy.
W efekcie na oddziale jest pustawo - zajętych jest tylko połowa łóżek, choć pacjentów mogłoby być więcej. Zwłaszcza że bielscy lekarze od niedawna zaczęli wstawiać endoprotezy biodra. Chętnych na taki zabieg nie brakuje - do tej pory chorzy cierpiący często niewyobrażalne bóle, mogli liczyć na operację w Białymstoku, Łomży czy Suwałkach, gdzie kolejki po endoprotezę sięgają nawet dwóch lat.
- U nas kolejka była kilkumiesięczna. Moglibyśmy wykonywać nawet dwa takie zabiegi tygodniowo - mówi dr Kuźma. - Przy normalnym finansowaniu, takie operacje przynoszą dla szpitala zyski. Tyle że my nie mamy obecnie żadnych środków na ich wykonywanie. A chorzy muszą czekać na wstawienie endoprotezy do przyszłego roku.
W kolejce na ortopedyczne zabiegi czekają wszyscy pacjenci, którzy jeszcze mogą poczekać.
- Na razie chorzy przyjmują ten fakt ze zrozumieniem, ale nie wiemy, jak długo jeszcze będą tacy cierpliwi - mówią lekarze.
Odważne decyzje
Lada dzień kontrakt skończy się na oddziale obserwacyjno-zakaźnym szpitala.
- A nasz oddział jest na tyle specyficzny, że na obserwację można położyć tu niemal każdego chorego z innego oddziału - mówi dr Anna Topolewska, ordynator oddziału. - Tegoroczny kontrakt jest mniejszy o jedną trzecią od tego, co chcieliśmy. Pacjentów nie brakuje, trwa sezon na choroby odkleszczowe, mamy też sporo przypadków biegunek, odwodnień organizmu. Część pacjentów załatwiana jest na izbie przyjęć i szpitalnym oddziale ratunkowym, po obserwacji, niezbędnej diagnostyce i podaniu leków, część wraca do domu. Ale nie zawsze pacjenta można odesłać.
Dramatyczna jest też sytuacja na oddziale dziecięcym, gdzie umowa z NFZ skończy się za parę tygodni.
- A jak odmówić przyjęcia dziecka do szpitala, gdy obraz chorób u takich pacjentów zmienia się tak szybko? Trzeba mieć sporą odwagę, aby nie przyjąć chorego dziecka w momencie, gdy są jakieś wątpliwości co do jego zdrowia - mówi dr Topolewska. - Łatwo doprowadzić do tragedii.
Pacjenci, gdy są już przyjmowani, muszą liczyć się z tym, że ich pobyt skrócony będzie do niezbędnego minimum - akurat wystarczającego do zrobienia diagnostyki.
- Mamy też odpowiednie zalecenia co do podawanych leków, terapia musi być maksymalnie najtańsza - przyznają lekarze. - Pieniędzy brakuje na wszystko, dlatego tylko w przypadkach ratowania życia nie ma żadnych ograniczeń.
Fundusz nie zapłaci
Dyrekcja bielskiego szpitala od wielu tygodni alarmuje NFZ o tragicznej sytuacji placówki.
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego sąsiadujący z nami szpital w Hajnówce, gdzie są tylko dwa oddziały więcej, a pacjenci tacy sami jak u nas, dostał na ten rok większy o 8 mln zł od naszego kontrakt - mówi Bożena Grotowicz. - Gdybyśmy dostali umowę zgodną z naszym zapotrzebowaniem, mielibyśmy teraz zupełnie inną sytuację. A tak co miesiąc nasze zadłużenie narasta o kilkadziesiąt tys. zł, a jeśli do tego doliczymy koszty nieopłaconych przez NFZ świadczeń, sytuacja na koniec roku stanie się tragiczna. Przyjmiemy każde pieniądze z funduszu, to teraz nasza jedyna nadzieja. Szpitala zamknąć przecież nie możemy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna