Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Państwo Woińscy z Popław. To zwykli ludzie, ale przeżyli niejedno

U. Paszko
Zygmunt i Jadwiga Woińscy z Popław przeżyli razem 64 lata. Zygmunt jeszcze jako młody chłopak pędził wódkę, którą w czasie wojny pili Niemcy i Rosjanie. Wierzchem uciekał przed Sowietami, gdy ci chcieli zarekwirować ich konie. Z czasów małżeństwa ma wiele równie ciekawych wspomnień... Po sześćdziesięciu czterech latach Zygmunt i Jadwiga ciągle są w sobie zakochani...

Historia Zygmunta i Jadwigi Woińskich z Popław odzwierciedla trudne losy mieszkańców tej ziemi. Pan Zygmunt ma obecnie 94 lata, jego żona Jadwiga - 88. Ich młodość przypadała na okrutne czasy wojny. Mieli szczęście, bo wojenna pożoga ominęła ich miejscowości i rodziny. Ale i tak lekko nie mieli, trzeba było sobie radzić na różne sposoby.

Uratował konie przed Sowietami

- Moja ciotka miała restaurację w Brańsku, a ja robiłem wódeczkę, najlepszą, jaką można było zrobić - wspomina pan Zygmunt. - Memu ojcu jakoś ta sztuka nie wychodziła, więc pomimo młodego wieku ja się tym zajmowałem. Za okupacji musiała być dobra i nie mogło jej zabraknąć, bo Niemcy przychodzili do restauracji na tę wódeczkę. Nocami robiliśmy zacier u sąsiada w starej chacie. Było to zakazane, chowaliśmy się, jak mogliśmy. Potem przelewałem w konwie i zawoziłem do ciotki do restauracji. A jak jakiemuś Niemcowi nie posmakowała, to robił awanturę, groził. O tym, żeby zapłacił, nie było nawet mowy.

Ale o wiele większymi pijakami byli Sowieci. Z nimi związana jest jedna z młodzieńczych przygód pana Zygmunta.

- Mój ojciec hodował konie, pamiętam, że podczas wojny Ruscy zabierali konie wszystkim - opowiada Zygmunt. - Ja, wiedząc o tym, wsiadłem na jednego z nich i uciekłem. Dopiero później wróciłem do domu, a konie już u nas zostały.

Te same konie pan Zygmunt niedługo później przejął po ojcu razem z gospodarstwem. Ojciec przekazał mu też rodowy sierp.

- Ojciec zmarł, gdy miał 60 lat, ja jako młody gospodarz musiałem zająć się uprawą roli i opieką nad rodzeństwem - opowiada 94-latek. - Musiałem szybko stać się dorosły, gospodarowałem, jak mogłem.

Z sierpa przekazanego przez ojca już nie korzystał, choć ma go do dziś.

- Pamiętam, jak żęło się tym sierpem - wspomina. - Jedną ręką trzymało się garść zboża, a drugą mocno i szybko się żęło zboże. Dostałem ten sierp od ojca, ale pracowałem już kosą, bo byłem nowoczesnym rolnikiem.

Oczywiście w tamtych czasach nowoczesność wyglądała zupełnie inaczej.

- Gdy zacząłem gospodarować, tylko jeden był rower we wsi, ciągnika nikt nie miał - opowiada 94-latek. - Uprawiałem różne zboża, których teraz już nikt nie sieje: łubin, groch, koniczynę i bobik, teraz rolnicy mają głównie kukurydzę i pszenicę.

Pan Zygmunt był rolnikiem zawziętym i zagorzałym do roboty. Sporów unikał.

- Jadąc do miasta Brańsk płynie rzeczka, tam już zaczynały się pańskie łąki, o które wielu się kłóciło - opowiada. - Byłem jeszcze bardzo młody, więc nie brałem udziału w kłótniach i waśniach.

Ksiądz nie chciał im dać ślubu
Pan Zygmunt ożenił się dość późno, bo w wieku 30 lat. A żony daleko nie szukał. Jadwiga pochodziła z tej samej wsi. W dodatku miała takie same nazwisko i kolegowała się z jego siostrami.

- Moją młodość i panieństwo spędziłam wspólnie z rodziną męża - wspomina pani Jadwiga. - Kolegowałam się z siostrami męża, więc jakoś tak nam blisko było. Chodziło się po domach, wspólnie haftowano, szydełkowano i pracowano w polu. A wieczorami tańczyliśmy u nas w domu i na podwórkach. Przygrywali muzykanci, a my tańcowaliśmy tanga, kujawiaki. Świetlicy nie było tak jak teraz.

Koleżanka sióstr wpadła w oko młodemu gospodarzowi, później skradła mu serce na całe życie.

Gdy brali ślub, on miał 30 lat, a ona 23 lata, to był luty 1952 roku. Ich miłość trwa nieprzerwanie do dziś - to już 64 lata. Jak mówią, nigdy nie mieli powodów do kłótni i zazdrości.

Ale jeszcze przed ślubem natrafili na przeszkodę. Z racji tego, że mieli takie samo nazwisko, ksiądz nie chciał im dać ślubu. Długo musieli go przekonywać, że nie są ze sobą spokrewnieni. Udało się i zostali małżeństwem.

Wesele pamiętają do dziś.

- Kiedyś wesela były inne niż teraz - opowiada Zygmunt. - Był zimny luty i saniami jechaliśmy do ślubu.

A weselisko urządzili w rodzinnym 200-letnim domu pana młodego.

- Ślubnego zdjęcia nie mamy - mówi pani Jadwiga, ale pokazuje starą fotografię, na której jest z mężem. Oboje są elegancko ubrani. - Niedługo po ślubie poszliśmy do fotografa zrobić zdjęcia do nowych dowodów, przy okazji poprosiliśmy, by sfotografował nas razem.

- Wprowadzałem żonę w liczną rodzinę, bo miałem trzy siostry i dwóch braci, a żona miała trójkę rodzeństwa - opowiada pan Zygmunt.

Do swego domu nowo poślubioną małżonkę zabrał dopiero po dwóch tygodniach.

- Zależało mi na żonie, dlatego do swego domu wprowadziłem ją, jak już wszystko przygotowałem na jej przyjęcie - tłumaczy Woiński.

W posagu pani Jadwiga do gospodarstwa męża wniosła krowę, a jej rodzice dodatkowo kupili szafę. Dziś wydaje się to zabawne, ale wówczas taka szafa była luksusem i kosztowała tyle co krowa.

Posażna szafa stała się nijako tradycją.

- Ojca już nie mieliśmy, więc ja w jego zastępstwie musiałem każdej siostrze kupić taką szafę w posagu - dodaje śmiejąc się pan Zygmunt. - Taka szafa była trochę jak oznaka bogactwa.

Dziś państwo Woińscy na co dzień mieszkają w Białymstoku u córki. Ale przy okazji 600-lecia Popław niemal cała rodzina spotkała się w rodowym 200-letnim domu. Opuszczone już gospodarstwo choć na jeden dzień ożyło wraz ze wspomnieniami.

- Podczas gdy mąż był w polu, to ja dzieci wychowywałam i zajmowałam się domem, a pracy było sporo - wspomina pani Jadwiga. - Siałam, pieliłam len, by potem z tego lnu utkać rzeczy potrzebne do codziennego życia.

Pani Jadwiga z sentymentem pokazuje swoje wyszydełkowane poduchy i serwety. Wieczorami właśnie takie rzeczy się robiło, a bardzo to lubiłam.

Pan Zygmunt opowiadając nam swoje dzieje wyjął stare zdjęcia. Na jednym z nich był chłopak na koniu.

- To jest syn mego kuzyna z Warszawy - tłumaczy 94-latek. - To dla nich była nie lada atrakcja - usiąść na konia. A konie miałem piękne i silne.

- Zdjęć mamy dużo i tyle wspomnień - dodaje jego żona.

I razem pokazują kolejne zdjęcie z czasów młodości, na którym widać kawalerów wystrojonych w najnowsze garnitury. Te świąteczne stroje kawalerka z Popław wyciągnęła, bo do wsi przyjechał fotograf. W tamtych czasach było to nie lada wydarzenie.

Historii ich życia z zainteresowaniem razem z nami słuchały ich trzy córki: Marianna, Irena, Małgorzata, wnuki i prawnuki. Większość ich rodziny zjechała do Popław, by uczestniczyć w wyjątkowej uroczystości. Pan Zygmunt jako najstarszy mieszkaniec wsi otrzymał gratulacje od władz samorządowych.

Przy takiej okazji pan Zygmunt nie odmówił nawet wypicia paru kieliszków. Wypił je bez zapojki, choć alkohol nie smakował tak jak ten, który niegdyś sam robił. Zięć znalazł nawet w spichlerzu rodowy sierp.

Może któryś z potomków przejmie go razem z gospodarstw

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna