Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pijany kierowca tira zabił rodzinę

Urszula Bisz
Ewa, Robert i Daniel nie mieli szans w starciu z olbrzymim tirem. Jak taran zmiażdżył ich samochód. – Dlaczego musieli zginąć tacy dobrzy ludzie? – pyta ze łzami w oczach Alicja Nartowicz z Pajewa.
Ewa, Robert i Daniel nie mieli szans w starciu z olbrzymim tirem. Jak taran zmiażdżył ich samochód. – Dlaczego musieli zginąć tacy dobrzy ludzie? – pyta ze łzami w oczach Alicja Nartowicz z Pajewa.
Robert był dusza człowiek, Ewa też - wspomina sąsiadów Alicja Nartowicz z Pajewa. Małżeństwo z tej wsi wraz z synem zginęło na "ósemce".
Wypadek kolo PajewaWypadek kolo Pajewa

Wypadek koło Pajewa

W środę na miejscu wypadku płonęły znicze. Obok wciąż leżały fragmenty auta.
W środę na miejscu wypadku płonęły znicze. Obok wciąż leżały fragmenty auta.

W środę na miejscu wypadku płonęły znicze. Obok wciąż leżały fragmenty auta.

Do domu został im zaledwie kilometr. Małżeństwo Robert i Ewa oraz ich 17-letni syn Daniel już mieli zjeżdżać z głównej trasy i skręcać w boczną drogę prowadzącą do ich rodzinnego Pajewa. Nie dojechali. Zabił ich pijany kierowca tira. Zamroczony alkoholem zbyt późno wyhamował. Z impetem uderzył w samochód, którym jechała trzyosobowa rodzina.

Tragiczne chwile rozegrały się w poniedziałkowy, deszczowy wieczór na drodze krajowej nr 8. Na miejsce jako pierwsi przyjechali strażacy-ochotnicy z Jeżewa, potem z Pajewa. Zaraz po nich przybyli strażacy zawodowcy z Białegostoku. Świadek, który wezwał pomoc, mówił o co najmniej jednej ofierze śmiertelnej. Jednak to, co ratownicy zobaczyli na miejscu, przekraczało ich najgorsze przewidywania...

Dwa olbrzymie tiry stały po dwóch stronach drogi. Kabina każdego z nich była na poboczu. Litewski tir przygniatał coś, co jeszcze kilka minut wcześniej było osobowym samochodem terenowym. Coś, bo na początku ratownicy nie byli w stanie stwierdzić nawet, jaka jest marka tego auta. Zresztą na tym się nie skupiali. Próbowali ratować ojca rodziny, bo on jako jedyny dawał oznaki życia.

Robert był jeszcze przytomny
- Strażacy z Jeżewa uwolnili go. Przez chwilę z nim rozmawiali - relacjonuje Jan Rabiczko, zastępca komendanta miejskiego straży pożarnej w Białymstoku. - W tym czasie przybyło pogotowie.

Ekipa karetki reanimowała ojca rodziny, ale w pewnym momencie stracił on przytomność. Zmarł 20 minut po swojej żonie i synu.

Gdy przyjechaliśmy na miejsce wypadku, wiadomo było już, że cała rodzina nie żyje. Policjanci ustalali przyczynę tragedii. Trudno było stwierdzić, kto zawinił, zwłaszcza, że honda CR-V, którą podróżowała rodzina, była totalnie zmiażdżona. Była kłębowiskiem zgniecionej blachy.

Policjanci ustalili, że 49-letni Łotysz jechał tirem w kierunku Jeżewa. Jak mówi Kamil Sorko z zespołu prasowego podlaskiej policji, mężczyzna prawdopodobnie nie wyhamował na mokrej jezdni i najechał na tył skręcającej przed nim w lewo hondy, która w wyniku uderzenia zjechała na przeciwległy pas ruchu. Tam doszło do kolejnego zderzenia z nadjeżdżającym z przeciwka litewskim tirem. Następnie oba pojazdy wjechały do rowu, gdzie dachująca osobówka została jeszcze przygnieciona przez ciężarówkę.

Kierowca... zasnął w radiowozie
Sprawca tej tragedii był obojętny na to, co się stało. Gdy policjanci wyciągnęli go z kabiny tira, miał ponad 2 promile alkoholu. Zaraz po tym, jak wsadzili go na tylne siedzenie radiowozu... zasnął.

Gdy policjanci zabezpieczali miejsce wypadku, na bocznej drodze, tuż przy wraku hondy i leżących w trawie zwłokach rodziny, zebrała się grupa mieszkańców Pajewa. Byli w szoku. Zginął ich sąsiad Robert, na którego zawsze mogli liczyć, który nigdy nie odmawiał pomocy. Wraz z nim odeszła jego żona i syn.

- Jeszcze ok. 12-13 widziałem, jak jechali w kierunku Białegostoku - mówił przerażony sąsiad. - Teraz wracali do domu. Mieli niecały kilometr.... Mieszkali tu niedaleko, na górce.

Mieszkańcy w szoku
Kiedy dwa dni po tragicznym wypadku zajechaliśmy do Pajewa, mieszkańcy wsi nadal byli w szoku. Przy "ósemce", gdzie doszło do tragedii, płonęły znicze i leżały kwiaty. Z miejsca wypadku wciąż wiało grozą. W przydrożnym rowie leżały buty, rozszarpane siedzenia, fragmenty karoserii...

Na początku wioski widać piękny dom z cegły i duże, zadbane budynki gospodarcze.
Małżeństwo razem prowadziło to gospodarstwo. Mieli tuczniki i bydło. Gospodarkę przejęli po rodzicach Ewy. Miała ona trzy starsze siostry, ale te rozjechały się w świat, a ona, najmłodsza, wraz z mężem postanowiła zająć się gospodarstwem. Robert spłacił jej rodzinę. Mieszkali i pracowali w Pajewie. Wiodło im się dobrze. Z materialnego dobrobytu mógł korzystać ich jedyny syn - Daniel.

- Był jedynakiem, ale bardzo liczył się z innymi ludźmi. Taki sympatyczny i dobry chłopak - opowiada Alicja Nartowicz z Pajewa. -- Robert też był dusza człowiek, podobnie jak Ewa.
Jedynaka najpierw szkolili w miejscowej szkole. Potem wysłali go do VIII Liceum Ogólnokształcącego w Białymstoku. Tu właśnie, w II klasie, niedawno zaczął rok szkolny. Jego koledzy ciągle nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Jeszcze niedawno z nim rozmawiali, a teraz pójdą na pogrzeb... Wszyscy, podobnie jak mieszkańcy Pajewa, chcą wziąć udział w ostatniej drodze tej rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna