Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pochwała dobrej pamięci

Prof. Adam Czesław Dobroński
Zofia Roszkowska -Chojnowska, 1950 r. „Na wdzięczną pamięć…”
Zofia Roszkowska -Chojnowska, 1950 r. „Na wdzięczną pamięć…” A. Dobroński
Zabieram się do pisania kolejnej opowieści historycznej w kilka godzin po odlocie z Polski Ojca Świętego Franciszka. Biały Gość zostawił nam wiele zachęt i próśb, żadnej groźby i kategorycznego polecenia, co może wydać się dziwnym, bo dominują wokół nas właśnie te drugie. A jak rozumieć „dobrą pamięć” i „pamięć negatywną”? Czy ta dobra powinna koncentrować się na wszystkim, co łączy, wzbogaca wzajemne relacje ludzkie, dodaje optymizmu, urealnia wizję świata opartą o na wartościach ewangelicznych? Poproszę Państwa o takie właśnie materiały, choć nie uciekniemy - bo byłaby to gra na zamówienie - od pisania również o krzywdach ludzkich, czarnych stronach każdej wojny, okupacji.

Pochwała mamy

W ostatnich dwóch wydaniach Historii na łamach GW prezentowałem taką właśnie „dobrą pamięć”, sięgnę więc raz jeszcze do wspomnień Henryki Bogusławskiej z Augustowa. Jej mamę aresztowali w Bargłowie enkawudziści, wywieźli do więzienia w Grodnie. Stamtąd Marianna Bogusławska trafiła do łagrów z wyrokiem 8 lat ciężkich robót. Nawet w tak okropnych warunkach zachowała wrażliwość na cierpienia innych osób. Pomagała na ile było można więźniarce o nazwisku Laska, nieporadnej, a według większości łagierniczek leniwej i egoistycznej. Tymczasem Laska po prostu nie umiała zabrać się do roboty. Już po amnestii i wyjeździe z Rosji okazało się, że była to żona gen. Rozwadowskiego, ukrywająca swe prawdziwe nazwisko.

Łagierniczki były kierowane do robót w pobliskim kołchozie. „Nela Boratyn, z pochodzenia białostoczanka, córka oficera i była instruktorka gry w tenisa w elitarnym klubie sportowym, nie była przyzwyczajona do pracy w polu, a tym bardziej nie umiała doić krów. Nie była w stanie wykonywać narzuconych jej dziennych nrom pracy. Nasza Mamusia pomagałą jej (…). Później bardzo słaba fizycznie Nela nie wróciłaby do zdrowia, gdyby nie sprytna pomoc Mamusi. Otóż nasza Mamusia w czasie dojenia krowy potrafiła umiejętnie odwrócić uwagę strażnika i napełnić mlekiem butelkę, aby później schowaną w spódnicę czy bluzkę przemycić ją do celi osłabionej Neli. To mleko w butelkach przywracało życie młodej dziewczynie”. Po zakończeniu wojny pani Bogusławska miała bilet do Stanów Zjednoczonych wykupiony przez stryjka Andrzeja Wysockiego. Wybrała jednak powrót do kraju, do dzieci i męża.

Listy od pani Zofii

Pani Zofia Chojnowska z Łomży od dziesięciu lat nie wstaje z łóżka. Już raz gościła na naszych łamach dając dowody, jak ciekawe miała życie. Szczególnie dobrze wspomina Stefanię Karpowicz, założycielkę pierwszej w naszym regionie szkoły rolniczej w Krzyżewie. Pani Profesor przyjeżdżała w każdą niedzielę bryczką do Płonki na mszę świętą. Wchodziła do świątyni boczną nawą kierując się prosto do cudownego obrazu Matki Bożej, siadała w pierwszej ławce. Bardzo ładnie śpiewała, wyróżniała się też ładnie kapeluszami dobranymi do pory roku. Miała dobre serce dla swoich pracowników, wybudowała dla nich domy po drugiej stronie rzeki. Do tej szkoły chodził ojciec pani Zosii - Wincenty Roszkowski, a potem i jego rodzeństwo: Kazimierz, Jan, Władysława. Podczas okupacji sowieckiej Stefania zamieszkała w Roszkach Ziemakach, nie wychodziła z domu, by nie przypominać o swym istnieniu. Władysław i Kazimierz odwiedzali swoją profesor, przynosili jedzenie.

W Płonce urodziła się w 1894 roku mama pani Zosi. Opowiadała, jak za cara chodzili strażnicy od domu do domu i pytali, czy widziałeś Matkę Bożą. Kto powiedział, że tak, to mógł być wywieziony na Sybir. To wszystko się zmieniło w odrodzonej Polsce, a popsuło w „wyzwolonej”. „Mój brat cioteczny Czesław Kalinowski kupił ziemię na Łasku, gdzie jest cudowna woda i podarował parafii, bo władza księdzu nie pozwoliłaby na taki zakup. Znam wiele opowiadań o cudowności tej wody. Ale pamiętam i opowiadanie babci Zosi o tragedii 6 sierpnia 1944 roku w Roszkach Wodźkach. Na wiadomość o zagrożeniu część mieszkańców opuściła domy, także z rodziny braci ojca. Została Marysia, żona Kazimierza z małym dzieckiem na rękach i babcia. Babcia zobaczyła przez okno Niemca na koniu, ten wszedł do ich domu, popatrzył na dziecko i potem spojrzał na zegarek. Po jego odjeździe babcia kazała Marysi uciekać, a sama poszła do chorego sąsiada. Tam też zajrzał ten sam Niemiec, zobaczył babcię i kazał jej wejść pod łóżko, zarzucił kapę. Po pewnym czasie babcia usłyszała strzały, krzyki, we wsi wybuchły pożary. Razem zginęło tego dnia 15 osób, Niemcy do stodoły Kalinowskich zapędzili i matki z dziećmi, najmłodszy nie miał jeszcze roku…”.

Jeden z listów Zofia Chojnowska zakończyła następująco: „Wspominam młode lata i tak myślę: wojnę przeżyłam, wiary nie utraciłam, ojczyzny nie zdradziłam, do żadnej partii nigdy nie należała,. Trzeba żyć dalej i cieszyć się życiem.” A propos Karpowicz, to autorka listów dzięki maści pani Stefanii wyleczyła świerzb, wielką dokuczliwość lat wojny, a i późniejszego okresu.

Zapomniane gimnazjum

Edward Nosorowski z Białegostoku poszukuje wiadomości o gimnazjum w Krasnem, wsi w gminie Zabłudów. Ojciec Konstanty, sołtys i rolnik z kolonii Słomianka, posłuchał rady kierownika lokalnej szkółki, by posłać syna do nowopowstałego gimnazjum. Nie udało się i mi odtworzyć dzieje tej szkoły średniej w małej miejscowości z dworem, w którym mieszkał do wejścia Sowietów płk Ignacy Manteuffel-Szoege, administrator majątku Zabłudów-Słomianka (zginął jako więzień obozu jenieckiego NKWD w Ostaszkowie). Pan Edward pamięta kilku profesorów, w tym rodem z Wilna. Z nich poznałem osobiście Jana Kaweckiego (1903-1977), urodzonego wprawdzie koło Żywca, ale szlify nauczycielskie zdobył w Lidzie, a uczył między innymi w Łomży, Krynkach, Druskienikach i po wojnie w Rybnikach na trasie Białystok-Knyszyn. Był także znany z innych form działalności kulturalno-oświatowych i to pewnie on przyczynił się najbardziej do założenia 2 października 1945 roku Wiejskiego Uniwersytetu Ludowego Krasne-Dobrzyniówka.

Miało być zgodnie duchem czasu, jednocześnie z nawiązaniem do pięknej tradycji zapoczątkowanej na ziemiach polskich w 1900 roku przez Irenę Dziubińską, a rozwiniętej przez legendarnych wychowawców Ignacego i Zofię Solarzów. WUL Krasne-Dobrzyniówka był dziesiątą tego typu placówka w Polsce, oficjalnie jako jego kierowników podano Wacława Wojdełko i J. Kaweckiego. Dodajmy jeszcze, że pobliska Dobrzyniówka wpisała się w historię najnowszą jako pierwsza w Polsce wioska, której mieszkańcy (chłopi) otrzymali już 6 września 1944 roku ziemię z reformy rolnej. Pan Edward wspomina, że za jego bytności w gimnazjum w Krasnem, z pewnością powiązanym ze wspomnianym Wiejskim Uniwersytetem Ludowym, istniały klasy I (12-13 uczniów) i II oraz dwie semestralne (kursy?). Szkoła miało prawo wydawania świadectw maturalnych, na co znalazłem potwierdzenie w materiałach archiwalnych. Oto 20 sierpnia 1946 roku Kuratorium Okręgu Szkolnego Białostockiego w Białymstoku zawiadomiło Zofię Żarnowieckiej, dyr. Prywatnego Gimnazjum w Krasnem, o ustanowieniu państwowej komisji do przeprowadzenia egzaminu z zakresu gimnazjum ogólnokształcącego. W jej skład weszli: przewodnicząca Z. Żarnowiecka, egzaminator z języka polskiego mgr W. Wojdełko i egzaminator z matematyki Piotr Konar. Egzaminy miały się odbyć w dniach 20 i 23 sierpnia.

Szkoła nie przetrwała 1947 roku, J. Kawecki wyjechał na Mazury (Stare Juchy, Ełk) i tam wykazał swe talenty, także historyczne, a mój rozmówca pan Edward wpadł w tarapaty natury politycznej, ale o tym napiszę przy innej okazji.

Smutne, dziś śmieszne

Z akt kuratoryjnych dorzucę kilka przyczynków świadczących o czujności politycznej białostockich władz szkolnych na początku lat 50. Ubiegłego stulecia. Meldowano ze szkół o uroczystościach rocznic komunistyczno-internacjonalistycznych, w tym urodzin generalissimusa J. Stalina, w M. zebrano nawet pieniądze na prezent, który wysłano do Moskwy. Analizowano zestawy pieśni w liceach, zezwalając wyłącznie na zaangażowane i postępowe, z domieszką ludowych. Wciąż jednak odnotowywano niedociągnięcia w pracy Związku Młodzieży Polskiej (ZMP), przypadki „uśpienie czujności klasowej”, bierności uczniów. Rozbudowywano programy Miesiąca Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, sprawdzano skład społeczny uczniów (wśród rolników wydzielono „kułaków”), upartyjnienie nauczycieli, spisy prenumerowanych czasopism, stan propagandy wizualnej, aktywność rodziców itp. Ponurą rolę odegrali wizytatorzy kuratoryjni koncentrujący się głównie na zaleceniach ideowych. Jeden z nich grzmiał, że stare nie jest zgniecione do końca, trzeba zlikwidować złe wpływy w domach i nawet przydział stypendiów wykorzystać do walki z wrogiem. Rzadziej poddawano ocenie inne elementy edukacji, choć w Starosielcach skarcono nauczyciela wychowania fizycznego, który prowadził lekcje wychowania fizycznego w kaloszach. Widać było, jak coraz bardziej sprawozdania z wizytacji szkół pisano ku zadowoleniu władz partyjnych. Trzeba je obecnie koniecznie konfrontować z wspomnieniami i relacjami nauczycieli oraz uczniów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna