MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Polacy w armii amerykańskiej po II wojnie światowej - Celem było zniszczenie komuny

Monika Mazanek-Wilczyńska
FOT. ARCHIWUM
W armii amerykańskiej w Niemczech i Francji w latach 1945-1989 istniały polskie oddziały wartownicze, ale też wysoko specjalistyczne oddziały techniczne: amunicyjne. Polacy służyli w jedynym w całej amerykańskiej armii polskim batalionie do zadymiania nr 6900, czyli do wytwarzania sztucznej mgły.

W ramach oddziałów amunicyjnych polscy żołnierze pilnowali wszystkich składów amunicji w armii amerykańskiej w Europie. Istniały też oddziały sygnałowe, zajmujące się utrzymaniem łączności i oddziały transportowe. Polacy we Francji ekshumowali szczątki poległych w II wojnie Amerykanów, pełnili służbę przy lotniskach i liniach komunikacyjnych. W 1967 r., kiedy Francja wystąpiła z sojuszu NATO i Amerykanie musieli wycofać swoje wojska z Francji, Polacy musieli zdecydować, czy wracają do Niemiec, czy zostają we Francji. Ci, którzy zostali, bo np. ożenili się z Francuzkami, utworzyli w 1970 r. Związek Rezerwistów i byłych Wojskowych RP w Nancy. Pierwszy zjazd b. wartowników i żołnierzy odbył się już w czerwcu 1968 r. w Pierre La Treiche. Co roku z udziałem władz francuskich cywilnych i wojskowych oraz kombatantów polskich i francuskich odbywały się ich zjazdy, które przekształcały się w wielkie manifestacje patriotyczne. Oddawano hołd pomordowanym w Katyniu i lochach bezpieki. Gośćmi na tych zjazdach byli gen. Władysław Anders, gen. Bolesław Bronisław Duch, czy gen. Stanisław Maczek.

„Korpus Wyzwolenia”

Jednak największe odkrycie to fakt, że Amerykanie w latach 1952-1958 szkolili Polaków także w Forcie Bragg, gdzie wśród tropikalnych bagien i gór północnej Karoliny armia amerykańska przygotowywała żołnierzy, których zadaniem w przewidywanej wojnie byłaby walka wewnątrz linii nieprzyjacielskich. Potoczna nazwa brzmiała: „Korpus Wyzwolenia”, a jej motto brzmiało: „Wyzwalaj uciemiężonych”. Oficjalna nazwa to: „Grupa Specjalna Sił Powietrznych”. Zapoczątkował ją w maju 1952 r. generał Robert Alexis McClure, szef Sekcji Wojny Psychologicznej w Naczelnym Dowództwie Alianckich Sił Ekspedycyjnych. Tworząc Centrum Wojny Psychologicznej w Forcie Bragg współpracował z Biurem Służb Strategicznych (poprzedniczka CIA) i rozumiał znaczenie niekonwencjonalnych metod prowadzenia walki. Już 19 czerwca 1952 r. stworzono 10. Grupę Sił Specjalnych (Powietrznodesantową) (10th Special Forces Group – Airborne). Grupa najpierw liczyła 122 ludzi, a pierwszymi żołnierzami byli weterani z II wojny światowej i żołnierze wojsk powietrznodesantowych. W czerwcu zwiększyła się do 2300 żołnierzy. Od regularnych oddziałów armii amerykańskiej odróżniały ją zielone berety. Początkowo żołnierze nie mogli ich nosić, a bardzo im na tym zależało, ponieważ takich nakryć głowy nie miała wówczas żadna amerykańska formacja, natomiast weterani wspominali dobrze czasy współpracy z brytyjskimi komandosami, noszącymi takie berety. Pentagon uważał jednak, że to niezgodne z regulaminem. Prezydent Kennedy zgodził się na to dopiero w 1960 r. Ta pierwsza grupa specjalna powołana w 1952 r. składała się z cudzoziemców. Brzmiały słowa komend w języku polskim, rosyjskim, czeskim, niemieckim, ukraińskim. Pierwsi żołnierze w zielonych beretach byli podwójnymi ochotnikami. Najpierw zgłosili się ochotniczo do oddziałów spadochronowych, a po przejściu szkolenia do grupy specjalnej.

„Krucjata w Europie”

Szkolono ich do najtrudniejszych misji bojowych, skoku na tyły nieprzyjaciela i zasilenia partyzantki w walce z komunistycznymi reżimami. Grupa specjalna była wcieleniem koncepcji, że Stany Zjednoczone pomogą ujarzmionym przez komunizm narodom. Główny wysiłek miał jednak należeć do ujarzmionych przez komunizm narodów, które liczyły na amerykańską pomoc. Wśród nich było wielu uchodźców spoza żelaznej kurtyny, doświadczonych przez komunizm, którzy pragnęli wyrównać rachunki. Jeden z nich tak mówił w 1952 r. polskiej gazecie wojskowej w Niemczech „Ostatnie wiadomości”: „Zgłosiłem się do tych oddziałów, gdyż jest to najlepsza droga do zniszczenia komunizmu. Stanowimy najsilniejszą broń, silniejszą od broni atomowej, mamy bowiem wspólny język z ludźmi za żelazną kurtyną”. Jednostkę szykowano głównie z myślą o spodziewanej wojnie ze Związkiem Sowieckim lub innym krajem komunistycznym. Szkolenie obejmowało także podstawy survivalu, bo zakładało działania w oderwaniu od własnych sił i bez dostaw zaopatrzenia. Grupa specjalna podlegała Ośrodkowi Wojny Psychologicznej, którego dowódcą był płk Edson Raff, spadochroniarz, o którym wspominał prezydent Eisenhower w swej książce „Krucjata w Europie”. 24 marca 1945 r. 507 Pułk Piechoty Spadochronowej wylądował po raz pierwszy w Niemczech w pobliżu miasta Diersfordt.

Papież błogosławi

10 listopada 1952 r. część jednostki wysłano do niemieckiego Bad Tölz, a resztę pozostawiono w Fort Bragg i przemianowano na 77th Special Forces Group (od 1960 r. 7th SFG). Grupa, która została w USA, skupiła się na dopracowywaniu elementów szkolenia, podczas gdy grupa wysłana do Niemiec sprawdzała metody szkolenia w praktyce. Żołnierze zbierali informacje o przeciwniku, ćwiczyli przedostawanie się na teren NRD, Polski i Czechosłowacji. Ale nie były to tylko ćwiczenia. Polacy przenosili do kraju m.in. pieniądze dla rodzin aresztowanych przez UB niepodległościowych działaczy czy radiostacje. Jednak polski rząd w Londynie był przeciwny takim wyprawom, argumentując, że życie polskiego żołnierza jest warte jedynie 10 tysięcy dolarów, bo na tyle był ubezpieczony każdy żołnierz. To niewiele, biorąc pod uwagę zyski ze służby Polaków. W 1985 r., kiedy obchodzono jubileusz 40-lecia polskich jednostek przy armii amerykańskiej, na ręce płka Jerzego Tomaszewskiego – ostatniego dowódcy, a oficjalnie oficera łącznikowego przy USAREUR – wpłynęły listy gratulacyjne m.in. od papieża: „Ojciec św. Jan Paweł II udziela całym sercem błogosławieństwa apostolskiego członkom Polskich Oddziałów Wartowniczych i Technicznych oraz ich rodzinom z okazji 40. rocznicy istnienia i działalności tych oddziałów przy armii amerykańskiej”.

Wspierali polskość

Płk Guenter G. Oberst, szef Civilian Support Agency napisał m.in.: „Od 16 maja 1945, dnia założenia pierwszej polskiej jednostki wartowniczej w Mannheim – Kaefertal przez płka Leśniaka z Polskiej Misji Wojskowej polscy członkowie Labor Service – obecnej organizacji Civilian Support Group, wykonali niezliczone prace i pełnili podczas 40-letniego istnienia Civilian Support niezrównaną służbę dla Armii Amerykańskiej”. Kazimierz Sabbat, premier rządu RP na Uchodźstwie, napisał: „(...) Widzieli Polacy w tych oddziałach formację przypominającą Wojsko Polskie. W rzeczywistości były to zgrupowania młodych ludzi pod dyscypliną wojskową, które przechowywały ducha i tradycję polskiego wojska. (…) W drodze dobrowolnych składek indywidualnych zbierały fundusze na cele narodowe. Popierały czynnie działalność oświatową i szkolną. Popierały różne akcje charytatywne, wspierały Skarb Narodowy, dający podstawy finansowe naszej politycznej działalności w wolnym świecie”. Największą zasługą oddziałów była jednak ich działalność charytatywna. Stały się największym na świecie mecenasem emigracyjnej polskiej kultury i sztuki. Miliony marek i dolarów Funduszu Społecznego przeznaczano na wsparcie emigracyjnych szkół, uczelni, pisarzy, artystów oraz rodaków w Kraju. Stałym odbiorcą środków był polski Kościół katolicki w kraju. Pieniądze od żołnierzy Prymasowi Wyszyńskiemu przekazywał ks. rektor polskiego Seminarium Duchownego w Paryżu Antoni Banaszak. Dzięki wspomnianemu Skarbowi Narodowemu zapewniano Rządom na Uchodźstwie środki na działalność niepodległościową.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Waldemar Kulej: Ojciec był jak doktor Jekyll i mister Hyde".

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna