Polegli na "Zawiszy"

"Bohaterowie" spektakularnego włamania, o którym w pierwszych dniach roku informowały ogólnopolskie media, usłyszeli w poniedziałek w prokuraturze zarzuty: zaboru pojazdu w celu krótkotrwałego użycia i kradzieży z włamaniem.
Obaj przyznali się do "najazdu" i opowiedzieli, jak do niego doszło. Sylwestra spędzali w mieszkaniu Kamila M. na osiedlu Centrum. Godzinę przed nastaniem Nowego Roku zabrakło im alkoholu. Niewiele myśląc, wyszli na dwór, włamali się do zaparkowanego niedaleko fiata 125 p, odpalili go "na krótko" i pojechali do sklepu. To, że był zamknięty, nie przeszkadzało im - przez oszklone drzwi wjechali do środka i zaparkowali przed stoiskiem monopolowym. Zaopatrzeni w ten sposób w alkohol wrócili - już piechotą - do mieszkania Kamila M.
Żaden z nich nie potrafił w prokuraturze powiedzieć, który wpadł na pomysł takiego "skoku", ani dlaczego to zrobili.
Co do jednego byli zgodni: żałują i zdają sobie sprawę, że coś głupszego trudno byłoby wymyślić.
Obaj pracują w jednej z warszawskich firm telekomunikacyjnych. Gdy zorientowali się, że policja namierzyła ich i jest tylko kwestią czasu, kiedy ich zatrzyma, sami zgłosili się do prokuratury.
- Obaj zobowiązali się do naprawienia szkód (sklep oszacował je na 60 tys. zł - przyp. red.) i złożyli wnioski o skazanie ich bez rozprawy sądowej. Na tym etapie nie mogę zdradzić, o jaki wymiar kary wnioskują - powiedziała nam Edyta Luchcińska, prokurator rejonowy w Ostrołęce.
Na razie nie wiadomo, czy prokuratura i sąd zgodzą się na takie załatwienie sprawy. Jeśli nie, mężczyzn czeka proces, na którym będą odpowiadać z wolnej stopy.