Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powiedziała sobie, że to są ostatnie podrygi jej raka

Dorota Biziuk
Kiedy miała 13 lat, zachorowała na raka kości. Kolejna diagnoza brzmiała: nowotwór obu płuc. Balansowała na granicy życia i śmierci. Do tego lekarze chcieli jej amputować nogę. Ale stał się cud. Joanna Szyłak z Sokółki wyzdrowiała i napisała o tym książkę.

Gdyby nie rak, nie byłabym obecnie tym, kim jestem. Swoją chorobę wspominam jako czas ciężki, ale nie stracony. Nie wiem, co jeszcze życie mi przyniesie, ale wiem, że sił do walki nigdy mi nie zabraknie. Bo mam dla kogo żyć - podkreśla Joanna Szyłak z Sokółki. Obok niej siedzi mąż Kamil, 2-letnia córka Julitka i rodzice. A przed nią leży książka. Jej książka.

W miniony wtorek w „Polskim Domu Rodzinnym Serce” w Sokółce Joanna spotkała się z tymi, którzy kiedyś jej bardzo pomogli. Przyszli też ci, którym ona zdołała pomóc. Pretekstem do tego niezwykłego spotkania była promocja jej książki „Wygrane życie”.

Diagnoza

Joanna Szyłak (nazwisko panieńskie Raczkowska) to chyba najbardziej znana sokółczanka, która pokonała raka. Uśmiechnięta, drobna blondynka. Kiedy patrzy się na tą 28-letnią dziewczynę, aż trudno uwierzyć, że taki ogrom cierpienia był jej udziałem.

- Jako dziecko nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Ciągle gdzieś biegłam, zawsze za czymś goniłam. Nie ma co się dziwić, że kiedy zaczęła boleć mnie noga, wszyscy myśleli, że „Aśka po prostu znowu gdzieś się stuknęła” - wspomina.

Była wtedy w szóstej klasie. Miała zaledwie 13 lat i mnóstwo pomysłów na ciekawe spędzenie każdego kolejnego dnia w towarzystwie innych dzieci z blokowego osiedla w centrum miasta. Ale ból nogi nie pozwalał na szalone zabawy. Z dnia na dzień było coraz gorzej, a na dodatek rozpoczęły się krwotoki z nosa. Rodzice zaprowadzili Asię do lekarza. Pamięta, że zanim pojechała do szpitala na prześwietlenie, jeszcze zdążyła... napisać klasówkę z niemieckiego.

Ortopeda z Sokółki obejrzał jej nogę, zrobił zdjęcie i przyznał, że może to być brzydka choroba.

- Szybko przewieziono mnie do Białegostoku na szczegółowe badania i niedługo potem trafiłam na oddział onkologii w warszawskim Instytucie Matki i Dziecka. W zasadzie nie za bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co mi jest - opowiada Joanna. - Wszystko działo się tak szybko.

O szczegółach związanych ze swoją chorobą dziewczyna usłyszała od lekarza z warszawskiego instytutu, który - bez żadnych niedomówień - przedstawił jej, jak się sprawy mają. Dowiedziała się, że ma złośliwy nowotwór kości, który w wielu przypadkach kończy się zgonem.

- Byłam w szoku i porządnie się wtedy popłakałam - wspomina dziewczyna.- Do tego lekarza pozostał mi ogromny żal. Tak się nie przekazuje dziecku złych informacji.

Rodzice wyjaśnili jej, że będzie przyjmowała leki, po których może stracić włosy.

- Ale tym się jakoś specjalnie nie przejęłam - przypomina sobie. - Miałam gęste włosy i pomyślałam, że skoro mi wypadną, to latem przynajmniej nie będzie mi tak gorąco w głowę. A włosy i tak odrosną. Zawsze odrastają, więc czemu tym razem miałoby stać się inaczej?

Walka

Aśce groziła amputacja zaatakowanej przez nowotwór nogi. Przed planowaną operacją przeszła chemię. - Miałam ciężkie momenty, zagrażające życiu - opowiada. - Widziałam ból, rozpacz rodziców, ich łzy, skrywany przede mną dramat i... bardzo chciałam pokonać raka. Czułam, że potrafię.

Kilka dni przed operacją, zobaczyła w szpitalnym sklepiku... drewniaki. Zapytała rodziców, czy może je sobie kupić.

- Mama odpowiedziała wymijająco, że najlepiej odłożyć ten zakup na później. Nie docierało do mnie, że po operacji mogę obudzić się bez nogi... - przyznaje Joanna.

Ostatecznie nogę udało się uratować, a w miejsce wyciętej kości lekarze wstawili endoprotezę. Zaczęła się długa rehabilitacja. Dziewczyna postawiła przed sobą cel - wyzdrowieć!

- Podczas choroby najmniej potrzebowałam współczucia. Użalanie się mogło mnie wpędzić jedynie w przygnębienie, a to z pewnością nie pomaga w walce z nowotworem - podkreśla sokółczanka.

Wyjazdy do Warszawy, niezliczone pobyty w szpitalach, kolejne chemie i rzadkie wizyty w domu - to była jej codzienność.

- Ale los postawił na mojej drodze mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy wyciągnęli pomocną dłoń - przyznaje. - Gdyby nie oni, gdyby nie moi cudowni rodzice i najbliżsi, nie dałabym rady... - Aśce nie udaje się ukryć wzruszenia.

W trakcie rehabilitacji dziewczyna dowiedziała się, że ma... nowotworowe przerzuty na oba płuca.

- Wtedy się zdenerwowałam i powiedziałam sobie, że to są ostatnie podrygi tego raka! - wspomina. Przeszła dwie kolejne operacje na płuca, potem usunięto jej węzły chłonne, a ona trzymała się twardo konsekwentnie dążyła do wcześniej wytyczonego celu - wyzdrowieć!

- Mi się udało, ale wielu moich znajomych nie miało tego szczęścia - dodaje ze smutkiem dziewczyna.

Powrót do zdrowia zawsze będzie kojarzył się jej z... rosołem. Za każdym razem bowiem, kiedy wracała ze szpitala do domu, witał ją zapach przyrządzonej przez mamę zupy.

Wolontariat

Podczas pobytu w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie Joanna po raz pierwszy zetknęła się z wolontariuszami z Fundacji Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową. - I wtedy postanowiłam, że też będę pomagać innym. Na ile potrafię i oczywiście na ile zdrowie mi pozwoli - mówi.

Szybko zabrała się za realizację swojego postanowienia. Założyła sokólski wolontariat, który zajął się m.in. organizacją imprez charytatywnych. Dziewczyna miała głowę pełną pomysłów. W ich urzeczywistnieniu pomogli przyjaciele.

- Przez te kilka lat udało się sporo zrobić. Były wyprawki szkolne, paczki dla dzieci na Mikołajki, zbiórki przeróżnych rzeczy dla ubogich - wylicza Joanna. Były też zbiórki plastikowych korków, które zresztą wciąż trwają. Pieniądze z ich sprzedaży przeznaczane są na sukcesywny remont pomieszczeń Oddziału Dziecięcego w sokólskim szpitalu, gdzie Joanna spędziła sporo czasu.

Miłość

„Żyjesz i żyć będziesz. Jeszcze dzieci porodzisz” - usłyszała kilka lat temu od prawosławnego księdza z Pasynek. Miała wtedy kolejne problemy ze zdrowiem. Przeszła operację wymiany endoprotezy. - Ale zapamiętałam te słowa księdza. I po jakimś czasie poznałam mojego męża. Przez internet. Pobraliśmy się w 2012 roku. Rok później powitaliśmy na świecie naszą kochaną córeczkę Julitę. I jestem bardzo szczęśliwa! - podkreśla Joanna. - I ciągle optymistycznie patrzę w przyszłość - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna