Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przed sądem musieli tłumaczyć, czym karmią swoje kury

Andrzej Zdanowicz
Andrzej Zdanowicz
Rodzina Panfiluków z Dubicz Cerkiewnych praktycznie nie wychodzi z sądu. Jej sąsiad bowiem zasypuje wymiar sprawiedliwości kolejnymi donosami. Mężczyzna śledzi ich życie z aparatem w ręku, nagrywa, filmuje... Właśnie złożył 21. donos.

Kiedyś spytałem Jana, dlaczego się na nas tak uwziął - opowiada Mikołaj Panfiluk z Dubicz Cerkiewnych. - Usłyszałem tylko, że do śmierci nam nie odpuści. Na tego człowieka nic się nie poradzi. Donosi do urzędu gminy, nadzoru budowlanego, na policję... Jeśli nie na mnie, to na żonę albo syna. Wszystko mu przeszkadza. Że jeżdżę ciągnikiem, że mamy kury, że na naszym podwórku rosną drzewa. A jak tylko któreś z nas wyjdzie z domu, od razu przybiega z aparatem fotograficznym.

Anna i Mikołaj Panfilukowie mieszkają w domu stojącym przy głównej ulicy wsi. Po przeciwnej stronie swoje siedlisko ma ich syn. Na jego posesji rodzice hodują kury. I to już jest jeden z licznych powodów swarów z mieszkającym obok sąsiadem, panem Janem. Bo nie podoba mu się np. to, czym karmią swoje ptactwo. Anna Panfiluk musiała już się tłumaczyć przed sądem w Hajnówce, co... wylewa kurom.

- Mam już 68 lat i nigdy wcześniej nie byłam w sądzie - mówi załamana Anna Panfiluk. - A teraz robi ze mnie przestępcę! I to za co? Za to, że kury karmię. A karmię tak samo, jak robiła to moja mama czy teściowa. Sypię im ziarno i to, co zostaje po naszym jedzeniu.

I tu właśnie dla sąsiada rodzi się problem. Bo mu to jedzenie śmierdzi.

- Specjalnie zamontowałem kamerę i skierowałem ją na podwórko Panfiluków, by móc nagrać, jak pani Anna nosi wiadra i wylewa ich zawartość na wybiegu dla kur - z dumą tłumaczył przed sądem 70-letni Jan.

I chwalił się, że już kolekcję takich nagrań zebrał. Do tego ma też zdjęcia.

- Jak tylko mogę, staram się fotografować, co sąsiedzi robią, ale nie zawsze mam na to czas - dodawał z żalem podczas zeznań.

Nie może, bo na co dzień mieszka w Hajnówce, a na siedlisko w Dubiczach przyjeżdża tylko parę razy w tygodniu. Ale jak już przyjedzie, to jego ulubionym zajęciem jest śledzenie sąsiadów. No i pisanie donosów!

Syn Panfiluków, Włodzimierz, pokazuje kartkę, na której wypisał wszystkie donosy, które na niego lub rodziców napisał sąsiad. W ciągu ponad roku nazbierało się ich aż 21.

- Kiedyś zażądał, abym wyciął wszystkie drzewa na swoim podwórku, bo, jak twierdził, zacieniają jego plac - wspomina pan Włodzimierz. - I oczywiście zawiadomił o tym gminę, a jak nie pomogło to poszedł do sądu. W końcu zgodziłem się wyciąć część drzew. Podciąłem kilka choinek nawet nie czekając na koniec rozprawy. I on wtedy... złożył doniesienie, że zniszczyłem drzewa. Na ojca donosił, że jeździ ciągnikiem bez uprawnień, ale przecież po polu może. Fotografował też ognisko, które ojciec rozpalił na polu. Zdjęcia oczywiście wysłał policji. Wszystkie urzędy i instytucje mają już go dość. Urzędnicy na niego utyskują, ale zgłaszanymi sprawami się zajmują, bo taki ich obowiązek.

Pan Włodzimierz przyznaje, że raz nawet sam próbował użyć metod, które stosuje sąsiad i powiadomił kiedyś policję, iż Jan usunął gniazdo z jaskółkami.

- Widziałem to gniazdo, gdy wyjeżdżałem z ojcem w pole, a gdy wróciliśmy już go nie było - opowiada. - Mama mówiła, że je zbił kołkiem i umył ścianę. Ale ja byłem uczciwy i w doniesieniu napisałem, że samego zbicia gniazda nie widziałem i sprawę umorzono. Widocznie, żeby postawić na swoim trzeba nakłamać.

Jan jest od Włodzimierza skuteczniejszy. Wiele jego donosów co prawda skończyło się umorzeniem, ale jak się zawziął na kury...

- To już nawet wybieg dla ptaków odsunęliśmy od siatki dzielącej nasze i Jana podwórko - przyznaje Włodzimierz.

Mimo to sąsiad słał na policję doniesienie za doniesieniem. Pierwsze zgłoszenie złożył jeszcze w 2013 roku - na męża pani Anny. Że nieczystości dla kur wylewa. A tymczasem Mikołaj karmieniem ptactwa w ogóle się nie zajmował. No może z jeden raz zdarzyło mu się przenieść wiadro z karmą na posesję po drugiej strony ulicy. Początkowo więc i mandat dostał, ale po odwołaniu sprawę umorzono.

Pan Jan jednak nie dał za wygraną. Złożył na policję kolejny donos. Tym razem na panią Annę. Policja znów sprawą się zajęła. I uznała, że rzeczywiście wylewane są nieczystości, ale przy okazji wykazano, że dom, w którym Panfilukowie mieszkają nie jest podłączony do kanalizacji. I tu pojawiło się kolejne podejrzenie, a w ślad za nim donos pana Jana, że sąsiadka wylewa na wybieg dla kur nieczystości z... szamba. Nie patrzył na to, że szambo jest przykryte ciężką, około 150-kilogramową pokrywą, więc kobieta nie dałaby nawet rady codziennie jej odsuwać, by wyciągnąć wiadrem ścieki.

- Na tę rozprawę rodzice poszli sami, w wielkim szoku, bo przez całe życie w sądzie nie byli - opowiada Włodzimierz. - Nie potrafili nic wyjaśnić i zostali ukarani.

- Próbowałam wszystko wytłumaczyć, ale sąd mi przerywał - wyznaje kobieta.

Anna musiała zapłacić mandat i koszty rozprawy. Razem około 600 zł. Złożyli odwołanie, ale do Białegostoku już nie pojechali, więc odwołanie okazało się bezskuteczne. - No i cóż było robić, zapłaciliśmy - opowiada Włodzimierz. - Po tym wszystkim postanowiliśmy podłączyć dom, w którym mieszkają rodzice, do kanalizacji.

Ale i to nie usatysfakcjonowało pana Jana. W tym roku ponownie złożył na policję doniesienie, że pani Anna wylewa kurom nieczystości. W donosie opisał okres tuż przed podłączeniem domu Panfiluków do kanalizacji. Został też oskarżycielem posiłkowym.

- Pani Anna, mimo mojej interwencji, znów wylewa nieczystości do kur, a mi śmierdzi - mówił oburzony przed sądem. - Zasłużyła na surową karę!

- Nie wylewam tam nie wiadomo czego - tłumaczy Anna ze łzami w oczach. - Przecież te kury znoszą jaja, które my jemy.

Zeznający w sprawie policjant zaznaczył, że szambo Panfiluków nie ma atestu. Faktycznie, wybudowano je w latach 70., a wtedy nikt atestów nie dawał. Zresztą Panfilukowie produkują niewiele ścieków.

- Rodzice to starsi ludzie, mieszkają we dwoje, załatwiają się w toalecie na zewnątrz, bo tak przywykli - tłumaczy Włodzimierz. - A i kąpią się rzadko, bo i nie pracują. Poza tym, starszym ludziom ciężko.

-Ja bym do wanny wejść już nie dała rady, bo za słaba jestem - dodaje jego mama. - A najwięcej wody idzie na podlewanie ogrodu.

Tłumaczenia jednak nie pomogły i sąd ponownie ukarał Annę. Ma zapłacić kilkaset złotych. Jan znów się cieszy, a Panfilukowie załamują ręce. - Poczekamy na pisemny wyrok sądu i uzasadnienie i zastanowimy się, czy nie złożyć odwołania - mówi Włodzimierz. - Nie chcę sąsiadowi ustąpić, bo on nam żyć nie da.

Sąsiad Panfiluków rozmawiać z nami nie chciał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna