Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemysław Kossakowski. Poznał Lekarzy Dusz. I namalował ich portrety

Redakcja
- Nie sprawdzam się w malowaniu poza domem. Muszę mieć tę swoją prywatną przestrzeń - mówi Przemek Kossakowski. Jego wystawę „Lekarze Dusz” można oglądać jeszcze do soboty, 26 marca w Centrum im. Ludwika Zamenhofa
- Nie sprawdzam się w malowaniu poza domem. Muszę mieć tę swoją prywatną przestrzeń - mówi Przemek Kossakowski. Jego wystawę „Lekarze Dusz” można oglądać jeszcze do soboty, 26 marca w Centrum im. Ludwika Zamenhofa Anatol Chomicz
Najważniejsze dla mnie rzeczy, najbardziej ciekawe i wzruszające, wydarzyły się tutaj - na wschodzie Polski - mówi Przemysław Kossakowski, dziennikarz, malarz.

- Od miesiąca możemy oglądać w Białymstoku wystawę Twoich prac pt. „Lekarze dusz” w Centrum im. Ludwika Zamenhofa. Wiem, że Białystok to szczególne miejsce dla ciebie. Cieszysz się, że tutaj jest ta wystawa?

- Bardzo! Ta wystawa była już wcześniej prezentowana w Warszawie, ale tak naprawdę uważam, że tu jej odbior będzie szczególny. Bo i jest to szczególne miejsce, ten region Polski, Wschód, a szczególnie okolice Podlasia… Bardzo mi zależało, żeby ta wystawa tutaj gdzieś mogła zaistnieć. Ja uważam i zawsze to powtarzam w rozmowach z ludźmi, że jeżeli gdziekolwiek jeszcze zachował się taki ostatni bastion naszej duchowości, nie eksportowanej, nie wynikłej z jakiejś przelotnej mody albo z narzuconych wzorców, to właśnie tutaj. Wiem, że to może zabrzmi jak jakieś kazanie, ale jestem o tym święcie przekonany. Wschód Polski to są ostatnie miejsca, gdzie można mówić o duchowości. Tu się zachowała i, co najważniejsze, tu jest wciąż żywa. Mówię tu na przykład o szeptunkach, o tym rodzaju duchowości, który gdzieś zniknął, a kiedyś był tak naprawdę wszędzie.

- Kogo sportretowałeś?

- Jest tylko jeden portret polskich uzdrowicieli. Strasznie chciałem zrobić portret szeptunki, z którą spotkałem się parę lat temu. Ale ona zmarła i czułem, że byłoby to trochę nieprzyzwoite. To była pani z Parcewa. I zrezygnowałem z pomysłu. Cała reszta, to przede wszystkim Ukraina i Rosja. Z Bałkanów chyba jest jeden, dwa portrety. Ale tak naprawdę, to w tej całej mojej szalonej przygodzie z uzdrowicielami, najbardziej jestem zapatrzony na Wschód. Jednak najważniejsze dla mnie rzeczy, najbardziej ciekawe i wzruszające, wydarzyły się tutaj, na wschodzie Polski.

- Możesz w paru słowach o każdym z tych uzdrowicieli powiedzieć? W jakich okolicznościach się spotkaliście?

- Oczywiście. Ale musielibyśmy iść od obrazu do obrazu, i nie byłoby to kilka słów. Jestem nieposkromionym gadułą i myślę, że…

- …to może skupmy się na razie na tym polskim.

- To jest w ogóle ostatni obraz, który namalowałem. Ryszard Bąk to uzdrowiciel, którego poznałem na samym początku, jakieś cztery lata temu. Jest mało popularny, nie jest zbyt rozreklamowany, mało ludzi o nim słyszało. Natomiast jest to jedyny uzdrowiciel w Polsce, oprócz znachorek i szeptunek, który miał pacjentów w czasie, kiedy go odwiedzałem. Ja bardzo często rozmawiając z uzdrowicielami przez telefon uczulałem, żeby podczas naszych spotkań byli jacyś ich pacjenci. A jak przychodziło co do czego, okazywało się że jest pusty gabinet. Tłumaczyli mi się później tym, że chcieli, żebyśmy mieli trochę czasu tylko dla siebie i tak dalej. Ryszard Bąk przyjmuje w Goczałkowicach Zdroju. I tylko u niego, oprócz wspomnianego już przeze mnie wielokrotnie wschodu Polski, wszedłem do gabinetu i zastałem tam, mniej więcej, setkę osób. I cały czas dochodzili następni. Mogło być tak, że gdybym spotkał się z nim sam na sam, to nie wróciłbym do niego. Natomiast, to co opowiadali ci ludzie, to było coś niezwykłego. Mówili o nim z niesamowitym oddaniem. Wróciłem do Ryszarda Bąka po czterech latach i okazało się, że coś się zmieniło i teraz uzdrawia razem ze swoim synem. Robią taką małą rodzinną firmę. To jest nieprawdopodobne, że robią to razem. Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim, żeby energetycznie razem w tym samym czasie działać na ludzi.

- Z czego oni leczą?

- No cóż. Tak naprawdę ze wszystkiego. Nie mają specjalizacji. W uzdrowieniach, w tej medycynie niekonwencjonalnej nazwijmy ją, rzadko kiedy są specjalizacje. Chyba, że są to specjalizacje twarde, jak na przykład ortopedia. Natomiast jeżeli ktoś leczy energią, czy to będzie modlitwa czy to będą zaklęcia, czy to będzie przykładanie rąk, to najczęściej jest to bardzo ogólne. I tutaj nie mówi się o jakichś ograniczeniach. Nie mówię też oczywiście, że te metody mają stuprocentową skuteczność. To nie jest takie proste. Teoretycznie energia powinna uzdrowić wszystko.

- A co leczą „Lekarze Dusz”?

- Leczą i duszę, i ciało. Ten etap w moim życiu, w których ich spotykałem, był dla mnie bardzo ważny. Zmienił praktycznie wszystko. Czułem jakiś dług wobec tych ludzi, których spotkałem przez prawie dwa lata, kiedy zajmowałem się tematyką uzdrowicieli, no i po to jest ta wystawa właśnie.

- A który z tych obrazów jest twoim ulubionym?

- Mój ulubiony obraz… ojciec Aleksander. To jest mnich spod Kijowa. To było wyjątkowe spotkanie. Bardzo dobrze się z nim dogadałem. Zanim został kapłanem prawosławnym, był artystą i można powiedzieć, że życie jest mu znane z wszystkich stron. Teraz odbywa pewnego rodzaju pokutę, również uzdrawiając ludzi. Ten obraz jest dla mnie ważny również dlatego, że to był pierwszy portret, który namalowałem. Pierwszy uzdrowiciel.

Lubię też portret cioci Margi. Ciocia Margi to znachorka z Rumunii, kapracka Niemka. Dobrze mi wyszedł ten portret. Ciocia Margi leczyła poprzez upuszczanie krwi. Pocięła mi skalpelem czoło, obiecując że ślad zniknie, nie będzie śladu po trzech tygodniach. Mam go nadal (śmiech).

- Organizatorzy białostockiej wystawy powiedzieli mi, że przed twoim przyjazdem związanym z wystawą ludzie pytali, czy szaman na pewno przyjedzie...

- (śmiech) Naprawdę?

- Jak się czujesz jako szaman?

- O rany! Dawno się z tym nie spotkałem… Ale jaja! Zdarzały się podobne sytuacje kiedy pracowałem nad tym cyklem (telewizyjny cykl „Szósty zmysł” - przyp. red.), że formuła programu pozostawiała, według mnie, wątpliwości. Wchodziłem w rolę pacjenta, ale bardzo często okazywało się, że ludzie to jakoś opacznie interpretują. I kilka razy rzeczywiście zgłaszali się do mnie ludzie, żebym ich uzdrawiał, co było dla mnie kosmiczną propozycją. Pamiętam, że po jakimś spotkaniu autorskim podeszły do mnie przedstawicielki gospodyń z jakiejś miejscowości i poprosiły o przesłanie energii. A ja powiedziałem na to, że ja nie mam energii. I wtedy w odpowiedzi odwołano się do mojego zmysłu, do mojego racjonalizmu. Pani zapytała, a skąd ja wiem, że ja nie mam energii? Powiedziałem: no nie mam takiej pewności. I wtedy usłyszałem, że na wszelki wypadek mogę przesłać energię. I stałem przed nimi, przed kółkiem gospodyń wiejskich przesyłając energię. To jedno z najbardziej absurdalnych wspomnień, jakie mam, jeżeli chodzi o ten cykl.

- Jakbyś miał kogoś uzdrowić, uleczyć jego duszę to od czego byś zaczął?

- Myślę, że żyjemy w czasach, gdzie mamy bardzo duży problem z czymś co można nazwać duszą, czy z gruntu racjonalizmu - psychiką. Wynika to ze świata, który pędzi coraz bardziej. Pędzi, jest jednorazowy, i niestety coraz bardziej powierzchowny. Plastikowy, tandetny i zmuszający nas do skupiania się na rzeczach, które najczęściej nie są tak bardzo istotne. Jeżeli miałbym komuś polecić coś, to poleciłbym zatrzymanie i znalezienie takiego momentu, żeby można było zajrzeć w siebie samego. Bo w nas tkwią bardzo ciekawe rzeczy. Ale my je zagłuszamy na Facebooku albo oglądając telewizję.

- Kiedy rozmawialiśmy poprzednim razem pytałam Cię o to, czy wierzysz. Jak to z tą twoją wiarą jest teraz?

- Cały czas jestem na drodze do wiary. Cały czas się zmieniam. Myślę, że nigdy nie uwierzę do końca. Mam jakąś taką obawę, bo jednak ten racjonalizm jest we mnie wrośnięty. To nie jest tak, że ja go sobie wyhodowałem i przekonałem sam siebie. Po prostu taki jestem. Natomiast, na pewno jest we mnie więcej takiego dopuszczenia, że mogę się mylić z tym racjonalnym oglądem świata. A co za tym idzie, jest we mnie więcej szacunku dla ludzi, którzy przedstawiają wersję świata, który jest mi kompletnie obca, niezrozumiała i czasem nawet dziwna.

- Czym nas jeszcze zaskoczysz? Jakie masz pomysły na siebie?

- Czym zaskoczę? Trudno powiedzieć. Bardzo dużo energii bierze ode mnie praca w telewizji. To jest praca, która bardzo dużo mi daje, ale też płacę duże koszty, na przykład brakiem czasu. A bardzo, bardzo chciałbym więcej malować. Przez ostatnie pół roku namalowałem trzy obrazy. To jest bardzo złe dla mnie, bo ja uważam, że ja się w ten sposób rozwijam. Oczywiście, praca w telewizji też rozwija, ale tutaj mówię o rozwoju wewnętrznym. Chciałbym więcej malować. Raczej to nie będzie żadne zaskoczenie, chciałbym też znaleźć czas, energię i inspirację do tego, żeby napisać kolejną książkę. Bo stało się to dla mnie czymś tak ważnym, że ja nie chcę w tej chwili pisać tylko dlatego, że wiem, że każdy wydawca mi to wyda i zarobię na tym pieniądze. Nie chcę tego robić w taki sposób i postanowiłem, że będę pisał książkę wtedy, kiedy będę miał coś do powiedzenia. A nie mogę tego odnaleźć w sobie. Więc chciałbym zaskoczyć samego siebie i obudzić się jutro i z planem, z czymś takim, żebym wiedział, czego chcę.

Cały czas jestem na drodze do wiary. Cały czas się zmieniam. Myślę, że nigdy nie uwierzę do końca. Mam jakąś taką obawę, bo jednak ten racjonalizm jest we mnie wrośnięty. To nie jest tak, że ja go sobie wyhodowałem i przekonałem sam siebie. Po prostu taki jestem.

- Jak Ty malujesz? Czy musisz mieć spełnione warunki do tego, żeby usiąść i zacząć malować?

- Nie sprawdzam się w malowaniu poza domem. Muszę mieć tę swoją prywatną przestrzeń. Bo ja w życiu przerobiłem też pobyty na plenerach. Nawet jeśli są super warunki, w lesie, w otoczeniu przyrody, to powinno być nawet inspirujące, ale ja nie potrafię się przełamać.

- Czyli malowanie w domu, coś jeszcze?

- Muszę być u siebie w domu, muszę mieć czystą głowę, czyli nie mogę mieć obowiązku, że za trzy godziny mam spotkanie. I muszę mieć muzykę. I to mi wystarczy. Farby też się przydają. I pędzelek. (śmiech)

- Wszystkich tych „Lekarzy Dusz” malowałeś z pamięci?

- Nie. Gdybym tak zrobił, to można byłoby spokojnie traktować mnie jak geniusza, naprawdę, o rany. Nie, nie… Posilałem się dokumentacją zdjęciową. Ja w pewnym momencie wiedziałem, że dojdzie do tego, że będę ich malował i specjalnie pod portret robiłem im zdjęcia, zawsze po rozmowie, po realizacji materiału.

- Chciałam jeszcze zapytać o „Szósty zmysł”, bo ostatnio mi powiedziałeś, że może przy następnej rozmowie będziesz mógł powiedzieć czy wróci?

- To mogę teraz spokojnie powiedzieć, że przy następnej rozmowie może będę wiedział coś więcej. Na razie jesteśmy skoncentrowani na „Inicjacji”. Temat „Szóstego zmysłu” cały czas nie jest zamknięty. On jest odłożony. Ale nie powiem ci żadnych konkretów.

- A możesz zdradzić, gdzie się wybierzesz?

- Nie, bo nie wiem jeszcze dokładnie. Byłem już w Rosji, w paru innych miejscach. Może będzie to Azja albo Ameryka Południowa. A może Afryka? Czas pokaże.

Przemek Kossakowski - ur. w 1972 r, dziennikarz telewizyjny, malarz. Związany z TTV. Współautor cykli: „Kossakowski. Szósty zmysł”, „Kossakowski. Nieoczywiste”, „Kossakowski. Inicjacje”. Autor książki „Na granicy zmysłów”. Dopełnieniem tej publikacji jest wystawa malarstwa pt. „Lekarze dusz.”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna