Rodzice, uczniowie, ale także nauczyciele i politycy protestowali w niedzielę na Rynku Głównym w Krakowie przeciwko reformie edukacyjnej zapowiadanej przez rząd.
PRZECZYTAJ KOMENTARZ AUTORKI: Teraz rodzice zaczynają się buntować
To pierwsza taka demonstracja zorganizowana nie przez polityków czy związkowców, ale rodziców zaniepokojonych konsekwencjami wprowadzanych przez PiS zmian w edukacji.
Wzięło w niej udział kilkaset osób. Cześć przyszła na demonstrację z transparentami, inni przynieśli gwizdki i nosy Pinokia, symbolizujące kłamstwa minister Anny Zalewskiej, wielu przyprowadziło swoje dzieci. Do stolika, przy którym można było złożyć podpis pod listem do prezydenta Andrzeja Dudy z prośbą o zawetowanie ustawy oświatowej ustawiła się długa kolejka chętnych.
„Reforma polskiej szkoły jest potrzebna, gdyż wciąż spotykamy się z wieloma problemami, a wiele procesów wymaga wsparcia i naprawy. Niestety, te problemy nie są dostrzegane przez panią minister Zalewską” - napisali w liście do prezydenta rodzice z Krakowa, którzy przygotowaną przez MEN reformę nazywają „deformą”.
Anna Kolet-Iciek
CZYTAJ RÓWNIEŻ
Marta Tatulińska już kiedyś sprzeciwiła się władzy, teraz chce powstrzymać reformę
Rodzice z Krakowa chcą być jak Elbanowscy
Nowa sieć szkół szybko została schowana
Rodzice się obudzili. Rośnie bunt przeciw reformie edukacji
Przygotowano również tablicę, na której uczestnicy mogli wypisać „realne problemy szkoły”, a te - zdaniem demonstrujących - to np. przepełnione klasy i świetlice, zbyt ciężkie tornistry, brak indywidualizacji nauczania albo presja uczenia pod testy.
- Ale tego wszystkiego likwidacja gimnazjów nie załatwi - przekonuje Marta Tatulińska z krakowskiego Forum Rad Rodziców, które zorganizowało protest.
Zdaniem rodziców, którzy przyszli na Rynek Główny, likwidacja gimnazjów ograniczy dzieciom dostęp do edukacji. Dlaczego? Chodzi o problem kumulacji roczników, która zgodnie z planami MEN nastąpi za dwa lata, kiedy o miejsca w szkołach średnich będą ubiegać się dzieci z obecnych szóstych klas i pierwszych klas gimnazjów. - Moje dziecko jest w I klasie gimnazjum i nie wiem, czy uda mu się dostać do wymarzonego liceum, bo kandydatów będzie dwa razy więcej - mówi Beata Mlak, mama dwóch uczniów gimnazjum.
Bożena Kiszniewska, nauczycielka historii w jednym z krakowskich gimnazjów przyznaje, że 17 lat temu, kiedy powstawały te szkoły sama padła ich ofiarą. Straciła wówczas pracę w podstawówce. Dziś znów boi się o swoją przyszłość. - Jednak nie to jest najważniejsze, nauczyciele sobie poradzą, ale żal mi dzieci, zwłaszcza tych z małych miejscowości, dla których gimnazja były szansą na rozwój i zmianę środowiska - mówi Bożena Kiszniewska.
- Przez ostatnie siedemnaście lat nauczyciele wypracowali już metody pracy z tą - jak mówi pani minister - trudną młodzieżą. Teraz będą musieli zaczynać wszystko od początku. Problem będą mieć również nauczyciele w liceach, którzy dostaną o rok młodsze dzieci - dodaje nauczycielka.
Zdaniem uczniów, którzy przyszli na demonstrację, gimnazjum daje szansę na rozwój i możliwość spotkania nowych ludzi. - Pani minister ciągle powtarza, że w gimnazjach jest przemoc i agresja, dla nas to bardzo krzywdząca opinia, my nie jesteśmy żadną patologią - denerwuje się Maciek, uczeń II klasy krakowskiego gimnazjum. - Przejście ze szkoły podstawowej do gimnazjum jest na pewno stresującym momentem, ale takich momentów w naszym życiu będzie dużo więcej, już teraz musimy zacząć się z tym oswajać - wtóruje mu Oliwia Hajto, również uczennica gimnazjum.
Maćka i Oliwii reforma teoretycznie nie dotknie, ale i tak się martwią, bo - jak twierdzili - skutki zmian będą odczuwalne na każdym etapie.
- W liceach będzie tłok, a nauczyciele w gimnazjum zamiast uczyć, będą szukać pracy. Skończy się też parcie na dobre wyniki, bo po co się starać skoro szkoła ma być zlikwidowana? - mówi Maciek.
Nauczycieli i rodziców martwi też pośpiech, w jakim wprowadzana jest reforma. Likwidacja gimnazjów ma się rozpocząć już we wrześniu przyszłego roku. Wtedy też pierwszy rocznik uczniów zamiast do gimnazjum pójdzie do siódmej klasy szkoły podstawowej. Tymczasem MEN nie przygotowało jeszcze podstaw programowych dla nowej szkoły. Nauczyciele nie wiedzą więc czego będą uczyć od września, a wydawcy nie mogą przygotować nowych podręczników. - Te, które powstaną będą napisane na kolanie, nie chcemy, żeby nasze dzieci uczyły się z takich książek - mówili rodzice.
W sobotę w Warszawie przeciwko reformie i chaosowi, jaki MEN funduje polskiej szkole protestowali też nauczyciele ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. W demonstracji udział wzięło, według różnych szacunków od 15 tys. do 30 tys. osób. Wśród demonstrujących byli również przedstawiciele rodziców, samorządowcy i politycy partii opozycyjnych.
Nauczyciele przekazali prezydentowi Andrzejowi Dudzie petycję z prośbą o niepodpisywanie ustawy oświatowej oraz księgę osiągnięć gimnazjów, a przed Sejmem usypali kopiec z kredy, symbolizujący złamane kariery edukacyjne i zawodowe. ZNP nie wyklucza też zorganizowania wkrótce ogólnopolskiego strajku generalnego nauczycieli.
- Chcemy zaprotestować przeciwko chaosowi, zamętowi i demontażowi polskiej oświaty, który jest realizowany przez działania MEN i znalazł odzwierciedlenie w projektach ustaw - mówił podczas sobotniej demonstracji Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
Zaapelował też do rządu, by nie niszczył dorobku gimnazjów, „tego co wspólnie tysiące nauczycieli, rodziców, samorządów, dyrektorów szkół, a przede wszystkim uczniów zbudowało w ciągu siedemnastu lat”.
Minister Anna Zalewska, komentując sobotnią demonstrację stwierdziła, że „szanuje prawo do protestowania, ale konsekwentnie będzie zapraszać do rozmów”.
- O naszych obawach chcieliśmy porozmawiać z panią minister. Zaprosiliśmy ją do Krakowa na debatę, która odbyła się kilka dni temu, ale nie skorzystała z zaproszenia - mówi Marta Tatulińska.