Co leżało u podstaw podjęcia przez ciebie decyzji o wyjeździe do Ukrainy, wyjeździe na wojnę?
Uważam, ze lepiej walczyć tutaj z Rosjanami niż na naszej, polskiej ziemi. Nie czuję się bohaterem, nie wydaje mi się, że robię coś wyjątkowego. Uznałem, że skoro można pomóc Ukraińcom, że jeśli można ich w tej walce przeciw rosyjskiemu okupantowi wesprzeć i zrobić wszystko, by uchodźcy mogli wrócić do swoich domów, to dlaczego nie miałbym to być ja.
Wywodzisz się ze środowiska kibicowskiego.
Jestem kibicem Lechii Gdańsk i Pomezanii Malbork. Przygodę z kibicowaniem rozpocząłem w latach w 90., a każdy kto ma choć trochę wiedzy na ten temat wie, jak wówczas te mecze wyglądały. Stamtąd wyniosłem „serce do walki”, nieobce mi są pojęcia: honor, przyjaźń i nienawiść. No i ta nienawiść była, bo co tu dużo mówić - nie lubiłem Ukraińców, wiadomo – Bandera, UPA, Wołyń, to z tym mi się kojarzyli. Ale poznałem ich lepiej w trakcie wspólnej z nimi pracy i dzielenia mieszkania w Polsce. Zobaczyłem, jak oni żyją, jak jest im ciężko, jak po pracy zostają w domu, nie wychodzą w miasto, bo bali się, że ktoś ich pobije, problemem dla nich była bariera językowa. To otworzyło mi oczy, polubiłem ich. A teraz wojna wiele zweryfikowała.
Co odpowiedziałbyś osobom, które mogą ci zarzucić, że pojechałeś sobie postrzelać do ruskich, bezkarnie uczestniczyć w burdach, trochę ostrzejszych, niż te stadionowe?
Każdy ma prawo do swojego zdania a ja jestem tu między innymi też po to aby takie osoby mogły dalej mnie hejtować siedząc bezpiecznie w swoich domach.
Czy masz doświadczenie w walce, doświadczenie wojskowe?
Tak. Byłem zawodowym żołnierzem oraz mam za sobą służbę zasadniczą.
Jesteś ochotnikiem, czy najemnikiem?
Ochotnikiem. Sam się zgłosiłem, chciałem tu przyjechać, nie pobieram za to choćby hrywny. Tym się różnimy od najemników – oni walczą dla kasy, My dla idei. A ta wojna jest już także moja. Od pierwszego ostrzału naszych pozycji, od pierwszego zabitego, pierwszych rannych. Już moja.
W pierwszych dniach podszedłem do swojego dowódcy i zapytałem go, czy mam oderwać polskie flagi z mojego munduru. Powiedział, żeby zostawić. Mam więc polski mundur, z polskimi flagami i znakiem polskiej husarii po jednej stronie, a z napisem „Sława Ukrainie, Hierojom Sława” oraz „Niech Żyje Wolna Białoruś” po drugiej. Ściągam go tylko do spania!
Jak wyglądał twój proces rekrutacji?
Chłopaki związani z Lechią Gdańsk i Fundacją im. Sergiusza Piaseckiego, to jest Witek i Olgierd zawieźli mnie do Lwowa, gdzie rozpoczęła się moja przygoda na ukraińskiej ziemi. Fundacja przy wsparciu „biało zielonej” rodziny [Lechiści – wyj. red] wyposażyła nas w niezbędny sprzęt, głównie w hełmy, kamizelki, ładownice na magazynki oraz całą masę leków. Dbają o mnie do dziś. Tydzień czekałem na papiery, Ukraińcy chcieli ode mnie potwierdzenia mojej służby w Polsce. Ze względu na to, że jest to tajemnica państwowa, nie wywiozłem żadnego z tych dokumentów z kraju. Weryfikacji dokonali na szkoleniu – jedni zostali, inni wyjechali z kwitkiem. Otrzymałem dokument uprawniający mnie do poruszania się z bronią po terenie całej Ukrainy.
We Lwowie zamknęli nas w szkole zaanektowanej przez Ukraińców pod tymczasową bazę wojskową i czekaliśmy. Ja wiedziałem jedno – muszę dojechać do Kijowa gdzie przebywał mój kolega PUMA jeden z liderów kibiców Dynama Mińsk. Reżim Łukaszenki oraz wieloletni pobyt w więzieniu i łagrach zmusił go do opuszczenia ojczyzny. Takich chłopaków z Białorusi jest tutaj mnóstwo I każdy marzy o powrocie do wolnej Białorusi. Ze Lwowa jechałem do Kijowa pociągiem. Było nas ponad 20. chłopaków, wśród których tylko jeden Polak. Ja.
Nie wiedzieliśmy kiedy i czy dojedziemy. Pociąg był pusty, wygaszony, nikt w stronę Kijowa nie jechał, tylko z niego uciekał. Dojechaliśmy na godzinę policyjną, w środku nocy, spaliśmy na peronie. Pamiętam, że potwornie wtedy zmarzłem a co jakiś czas słychać było odgłosy wybuchów. Więc czekaliśmy na tym peronie do zakończenia czasu komendanckiego, gdyż nie byliśmy jeszcze żadnym formalnym oddziałem. Opuszczenie wyznaczonego miejsca groziło rozstrzelaniem. Rano przyjechały po nas auta, zawieźli nas do sztabu i ruszyła papierologia. Zanim jednak przyszła moja kolej na rozmowę z oficerem sztabowym zjawił się Puma i „porwał mnie” stamtąd.
Zabrał mnie do swojego oddziału, w którym był dowódcą drużyny, oprowadzał i zapoznawał ze wszystkim i wszystkimi. Potem przydzielił mi polskojęzycznego „opiekuna”. Puma poradził mi napisać moją grupę krwi na mundurze, pamiętałem, że mam grupę „zero”, ale jakie RH? A on, jakie zero, nie ma takiej grupy krwi, jest:1,2,3. Okazało się, że mają inne oznaczenia grup. Moja tu to 1 RH+.
Ilu chłopaków jest tu z Polski?
Jestem jedynym reprezentantem Polski w moim oddziale. Po wybuchu wojny dałem sobie tydzień na znalezienie konkretnego kontaktu w Ukrainie i przygotowania do wyjazdu. Szukałem tego choćby jednego kompana na wyjazd. Bo wiadomo – i raźniej już na miejscu i pogadać byłoby z kim. Pisałam po znajomych, czy ktoś chce ze mną jechać, walczyć. Ludzie odczytywali wiadomości, niektórzy nic nie odpisywali, inni, że nie mogą, ale były też głosy, typu: „weź ty się walnij w łeb”. Podjąłem decyzję, że jadę sam.
Na początku dużo nerwów kosztowała mnie nieznajomość języka, pierwsze dni mnie stresowały, bałem się, że nie zrozumiem komend. Teraz uczę się rosyjskiego. Pierwsze ogłoszenia, bo i takie się ukazują w Internecie, dotyczyły Legionu Międzynarodowego, wybrałem jednak opcję wędrówki do Kijowa, a wspomniany oddział zbombardowano wkrótce pod Jaworowem. Ponoć zginęło tam wtedy sporo chłopaków, w tym Polaków, o czym się nie mówi.
A poza Tobą? Są tu przedstawiciele jakichś innych narodów?
Spotkałem tu Szwedów, Duńczyków, Anglików, Hiszpanów, Amerykanów, Czechów a nawet Japończyków i Argentyńczyków. Mój oddział składa się jednak z Ukraińców, Białorusinów, jednego Polaka, a nawet fanatyków piłkarskich z Rosji! To są antysystemowcy i nienawidzą Putina. Moja głowa początkowo tego nie ogarniała, pytałem ich jak mogą strzelać do swoich braci! Oni mi na to, że to nie są żadni bracia, tylko okupanci.
Ruscy to chora cywilizacja. Przyjechali tutaj wyzwalać biedniejszą Ukrainę z rąk nazistów, ta narracja jest wciąż aktualna. Przyjechali do biednego, jak im mówiono, kraju i po raz pierwszy na własne oczy zobaczyli toaletę w domu. W każdej podkijowskiej miejscowości, w której byliśmy, domy miały wyważone drzwi. Zostały ograbione przez ruskich „wyzwolicieli”.
Jak teraz patrzysz na rosyjską armię i ludzi, którzy walczą w jej szeregach?
Jak się stąd ewakuowali, to na te swoje wozy nawet stare meble potrafili zapakować i wywozili wszystko, co uznali, że im się przyda w tej bogatej Rosji. To chyba dużo o nich mówi. Ta słynna biżuteria, komputery czy futra dla żon. A na ukraińskich wioskach zostali tylko starsi ludzie. Przeżyli ten najazd Hunów ruskich. Starsi ludzie, których nie ma kto zabrać. Pokazywali nam miny, które ruscy w tych wioskach poukrywali, a rozminowywanie tych terenów trwa niestety do dziś. Ruska armia zostawiła niespodzianki nawet w dziecięcych zabawkach. Ci którzy jakimś cudem przeżyli tę okupację opowiadali nam tam o zgwałconych kobietach, rozstrzelanych mężczyznach potencjalnie nadających się do ukraińskiej armii.
Zabici Rosjanie to w większości przypadków skośnookie trupy, widać, że przyjechali z odległych terenów Rosji. Mówi się tu na nich „orki". Mają umundurowanie z czasów Armii Czerwonej, zdarza się zobaczyć na nich sierp i młot. Rosjanie mają tutaj piekło na ziemi tym bardziej, że przyszli tu z własnej woli. Chłopaki z Moskwy wielokrotnie tłumaczyli mi, że nawet taki rozkaz przyjazdu na wojnę można obejść. Jeżeli ktoś naprawdę nie chce tu być, to strzela sobie w rękę lub nogę i po sprawie. Straszne, a zarazem takie proste.
Co do tej pory zrobiło na tobie największe wrażenie, jak chodzi o skalę okrucieństwa?
Zawsze wiedziałem, że rosyjska armia jest okrutna, ale wstrząsające wrażenie robi na mnie cierpienie zwykłych ludzi.
Bo to, że wojskowi giną, to jest wliczone w koszty. Dramat zwykłych bezbronnych ludzi, kobiet jest naprawdę porażający. Ostatnie tygodnie, które spędziliśmy na odcinku Mikołajow-Chersoń były wzruszające – cywile przynosili nam jedzenie, choć sami nie mieli co jeść. My także już nic nie mieliśmy, był taki moment, że byliśmy od wszystkiego odcięci… I przynosili nam w woreczku parę łyżeczek kawy, trzy jajka. Widać było, że odejmowali sobie od ust. Ale oni się cieszyli, że my tu jesteśmy. I każdy chciał sobie z Polakiem zdjęcie zrobić. Na południu byłem trochę takim zjawiskiem, „Polak będzie nas bronił!” – mówili.
Przerwy pomiędzy całodniowym ostrzałem artyleryjskim naszych pozycji trwały do pół godziny. W tym czasie kanonierzy uzupełniali amunicję i wprowadzali nowe koordynaty do ponownego ostrzału. Wtedy też te ukraińskie babuszki brały haczki i wychodziły na pole jakieś ziemniaki zebrać, czy inne dobra… I szybko chowały się w piwnicach. To też na mnie wrażenie zrobiło. A Ruscy od 5:00 rano zaczynali swoją kanonadę i tak wyglądał tam każdy nasz dzień.
Na czym m.in. polegała wasza obecność w okolicach Mikołajowa?
My byliśmy w dwóch krańcach wioski na wjeździe i wyjeździe. Przed nami był most, którego mieliśmy bronić i las z ruskimi, a za nami most zerwany. Nie mieliśmy żadnego środka lokomocji. Została nas garstka, znaleźliśmy się w dramatycznej sytuacji. Mieliśmy informację o trzech rosyjskich czołgach w niedalekiej od nas odległości, któregoś dnia zniknęły one z naszych map, na które codziennie wprowadzaliśmy nowe pozycje okupanta. Czołgi te wycofały się z wcześniejszych pozycji lub zostały zniszczone. Ale w nocy znalazły się pod naszą wioską. Na szczęście artyleria ukraińska jakoś nas z tej opresji uratowała.
Po tygodniu zmieniła nas świeża grupa, a my cofnęliśmy się na nieco bezpieczniejsze pozycje. Wyjeżdżając stamtąd dziękowałem Bogu, że żyję, ale już następnego dnia chciałem tam wracać. Adrenalina uzależnia.
Ilu jest chłopaków w twoim batalionie?
W marcu na głównej bazie w Kijowie było nas około 200, dziś jest tam kilkunastu. Jedni wyjeżdżają na front, a inni z niego wracają odpocząć w normalnych warunkach. Wielu jest rannych, a kilku chłopaków niestety z nami nie ma.
Jakie są twoje zadania?
W naszym oddziale utworzono nową grupę i przydzielono mi w niej stanowisko operatora karabinu maszynowego. W trakcie mojej służby wojskowej w Polsce strzelałem z KBK AK (popularny "kałach"), miałem na stanie „Beryla”, a po kursie w Biedrusku zostałem formalnym operatorem ciężkiego karabinu maszynowego UKM 2000p nazywanego tutaj PKM. W Ukrainie posługuje się natomiast RPK na podbudowie kałacha, natomiast z mniejszym kalibrem, podkręconą szybkostrzelnością i większą liczbą naboi w magazynku.
Dowódcą tej grupy jest człowiek wielu talentów Dennis "White Rex" z Moskwy. Oprócz mnie i chłopaków z Moskwy są w niej też Ukraińcy i jeden Czech. Tak że mieszkanka wybuchowa i każdy toczy z okupantami swoją prywatna osobista wojenkę.
Wróćmy do Kijowa, bo to była twoja pierwsza baza.
Byłem w Kijowie ponad miesiąc, miasto było ostrzeliwane praktycznie całą dobę. Miało to na celu wprowadzenie terroru psychicznego. Niewątpliwym plusem w tej kiepskiej sytuacji była legenda „Ducha Kijowa”. I ruski ostrzał ograniczał się jedynie do pocisków, "GRAD-ów" i innych niekierowanych rakiet, które spadały w przypadkowe miejsca uderzając najczęściej po prostu w najwyższy budynek. Jedna z takich rakiet uderzyła w górne piętra bloku sąsiadującego z naszą bazą, innym razem w środku nocy zniszczyła galerię handlową w czasie gdy stałem na posterunku ulicę obok. Kiedy udało się pogonić stąd Rosjan na dobre to przerzucono nas w rejony walk, na południe Ukrainy.
Jechaliśmy z Kijowa rozklekotanym autobusikiem, bez świateł, wpadliśmy w jakiś poślizg. Już nas widziałem w rowie i do dziś nie wiem jak kierowca nas z tej opresji wyprowadził. Na południu kraju podczas wykonywania zadania bojowego ruscy namierzyli nasze pozycje, jeden chłopak zginął a kilku jest rannych. Niestety nie mogę więcej na ten temat opowiedzieć to zbyt świeża sprawa.
Jak Ukraińcy przyjęli Polaka wśród siebie?
W każdym zakątku Ukrainy polski mundur sprawia że ludzie podchodzą do mnie i dziękują. Inni się przyglądają, a czasem nawet pokazują palcami. Widzę nadzieję w ich oczach i daje mi to energetycznego kopa. Niedawno podczas zakupów w Kijowie ludzie przepuszczali mnie w kolejce, dziękowali. To było bardzo miłe. Gdy musiałem skorzystać z pomocy prywatnego stomatologa, to cztery osoby zajmowały się mną przez ponad godzinę nie biorąc za to ani hrywny. Dla Polaków, mówią, jest za darmo!
Co jecie, jak i gdzie śpicie, jak wyglądają te warunki bojowe.
Warunki są różne w zależności od miejsca i wykonywanych zadań. Zdarza się spać w wykopanym przez siebie okopie (nazywamy je własnoręcznie wykonanymi dla siebie grobami), opuszczonych budynkach, lasach ale zdarza się, że i w apartamentach. Największą bolączka na południu jest brak bieżącej wody i elektryczności. Były też dni, gdy nie mieliśmy co jeść. Wytwarza się wtedy taka magiczna żołnierska więź i dzieliliśmy się między sobą nawet ostatnim sucharem.
Jak zareagowała mama na twoją decyzję? Czy nie próbuje cię przekonać do powrotu?
Mama martwiła się, co oczywiste, ale wiedziała, że nie ma sensu wybijać mi tego pomysłu z głowy, bo zrobię po swojemu. W tej chwili nie mówię jej wszystkiego, nie chcę jej denerwować. Mam system komunikacji z najbliższymi poprzez media społecznościowe; codziennie wrzucam jakiś cytat, myśl, a oni wiedzą wtedy, że żyję.
Nie będę pytać czy się boisz, tylko kiedy ten strach przychodzi? W jakich momentach?
Tylko szaleniec by się nie bał. Są takie momenty, gdy się nic nie robi, bo wojna to przede wszystkim czekanie. Czekasz na rozkaz, ruch przeciwnika, przyjazd, odjazd itd. I w takich chwilach właśnie czuję zwykły, ludzki strach. Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, co ja tutaj robię? Ale nigdy nie zacząłem się pakować, chociaż mógłbym odejść stąd w każdej chwili. Ucieczka przed zakończeniem wojny byłaby ujmą na moim honorze. Ale też chciałbym kiedyś wrócić do domu i przytulić mamę.
Jak już wojna się skończy – czy wrócisz i będziesz tym samym Korkiem, czy te przeżycia i obrazki cię zmienią – jeśli tak, w kogo?
Na pewno już mnie zmieniły, inaczej patrzę na wiele rzeczy. Tracimy mnóstwo czasu na przejmowanie się bzdurami i kłótnie z bliskimi, nie zastanawiając się nad tym, jak krótkie i kruche może być ludzkie życie. Takie „problemy” jak zepsute auto, remont mieszkania czy utrata pracy w porównaniu z tym, co przeżywają cywile na Ukrainie, kiedy chowają codziennie swoich bliskich, są problemami trywialnymi. Tu ludzie przyżyli piekło, dlatego nie chodzę i nie cykam fotek. Te obrazy i tak zostaną ze mną i we mnie na zawsze. Ja będę z tym żył.
Nie zastanawiam się nad tym co będę robił po wojnie. Nie wybiegam myślami w tak daleką przyszłość. Tutaj nie ma jutra, jest tylko dzisiaj. Dziękuję tym wszystkim, którzy wspierają mnie w trudnych chwilach, bez Was nie dałbym rady. Pozdrawiam też rodaków na wojennym szlaku i mam nadzieję że każdy z chłopaków wróci w całości na polską ziemię, kiedy to piekło wojenne się skończy.