Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Sale sprzątać musieliśmy szczoteczkami do zębów, żeby nie przeszkadzać starszym grać w pokera"

Redakcja
Czytelnik opowiada nam swoją historię z wojska.

Wojsko

Wojsko

Jeżeli pamiętacie jakieś śmieszne sytuacje z Waszej służby wojskowej, opiszcie je i przyślijcie - do końca września br. - na adres: ul. św. Mikołaja 1, 15-419 Białystokz dopiskiem "Wojsko" lub na e-mail: [email protected] opublikujemy, a niektóre nagrodzimy! Czekamy też na zdjęcia.

To była połowa listopada 1958 roku. Służyłem w Szkole Oficerskiej Łączności w Zegrzu. Na porannej "zaprawie" ppor. Ludwig tak ostro pogonił nas dookoła placu alarmowego, że nie słyszeliśmy nic, tylko ciężki oddech i ziajanie spoconego, zmachanego plutonu...

Mimo że lubię sport i bieganie, to ten ostry zryw po kilkumiesięcznej przerwie nie wyszedł mi na zdrowie. Jestem osłabiony, mam temperaturę i na dodatek nie mogę wsadzić opuchniętej nogi do buta.

Od początku dostałem za duże buty. Nieprzyzwyczajony do zawijania onuc, stale mam otartą piętę do krwi. Co się trochę zagoi, to podczas biegania onuca się zsuwa, a twarda skóra buta przyschnięty skrzep odrywa i ponownie w bucie chlupie krew. (...)Odczuwam piekący ból na pięcie nawet w tej chwili, kiedy siedzę na taborecie w sali żołnierskiej. Stefan radzi: - Jurek, do kolacji ty się nigdzie nie ruszaj. Nigdzie nie wychodź. Nie wychodź nawet do łazienki. Bo wiesz, kto ma służbę?

Nikogo tak się nie baliśmy, jak st. szer. Banaszka. Odróżnialiśmy jego kroki na korytarzu. Drżeliśmy na przenikający z korytarza dźwięk jego głosu...

Jak wpadłem w ręce Banaszka
Jednak wychodzę z bezpiecznej kryjówki (jaką była sala żołnierska) na korytarz, aby przed kolacją obmyć nogę i zmienić opatrunek. Może to trochę przyniesie ulgę? Dotąd odczuwałem tylko piekącą stopę, a w tej chwili ból promieniuje wzdłuż całej nogi.

Stefan miał rację, jak na lekarstwo, znalazł się st. szer. Banaszek, postrach nie tylko młodego rocznika. Przechodząc z duszą na ramieniu, powoli i lekko kulejąc obok stolika podoficera dyżurnego, nie przybiłem butami "na baczność", nie przeszedłem krokiem defiladowym, tylko ręce miałem opuszczone. A on tylko czekał... Odskoczył, nałożył czapkę, pasek opuścił i krzyknął za mną: - Szeregowy wrócić!

A ja mimo bolącej nogi byłem już w połowie korytarza, przy drzwiach do świetlicy.
- Jak się nazywacie? Skąd przyjechaliście?- pochylił się i półgłosem wypełnionym słodyczą szeptał, jak do ucha kochanki, akcentując każde słowo: - Mówiono wam, że przed stolikiem podoficera dyżurnego trzeba oddawać honor?

Mówiono wam!
Odpowiedziałem: - Tak jest, obywatelu starszy szeregowy, mówiono. Zawsze o tym pamiętam, ale dziś bolącą nogą nie mogę przybijać. Jutro idę do lekarza, bo rana jest zadawniona i nie chce się goić.

- Milczeć, szeregowy! Jutro pójdziecie do lekarza! Ale dzisiaj nie oddaliście honoru przełożonemu - zaśmiał się mrugając znacząco do stojącego obok szeregowego ze starego rocznika. - A dzisiaj ja was wyleczę! Za karę pobiegacie, to wam dobrze zrobi: widzicie tamto okno w końcu korytarza? Tak jest! To do tamtego okna, biegiem marsz! Padnij, powstań ! Padnij, powstań! I bieg, ja bieg tu widzę!

Korytarz wydaje się zbyt długi, kiedy bardzo boli noga. Kiedyż ja dobiegnę do tego okna? Czuję, że w bucie zaczyna mi coś chlupać! Biegnę, kulejąc stawiam prawą stopę na palcach, w tym momencie szarpnięcie wydaje się mniej bolesne. Ten ułamek sekundy pozwala na złudną ocenę, że nic takiego złego ze mną się nie dzieje, jest to chwilowe złagodzenie bólu promieniującego od krwawiącej pięty wzdłuż drętwiejącej nogi.

Drzwi od sal żołnierskich starego rocznika otwierają się szeroko, to chłopcy przed kolacją wychodzą popatrzeć jak się bawi "piąty cyrk łączności". Treserem jest ich kolega - starszy szeregowy Banaszek, przed którym i oni czuli respekt.

- Z powrotem! Bieg! To bieg? Szeregowy wy chodzicie, a co ja wam kazałem? Wy nie biegniecie! Ciągniecie nogi, jak stara baba, a ja was obserwuję! A ja was widzę! Wy nie myślcie, że kiedy jesteście daleko, to wam wolno robić, co wam się podoba, ja was przerobię na żołnierza!- i śmieje się do otaczających go rozradowanych kolegów. - Umiecie się czołgać? Co, języka w gębie nie macie? Odpowiadajcie, jak was pyta starszy szeregowy!

Patrzyłem na niego, ale przecież i on widzi, że czuję się źle i ledwo stoję na nogach. Słyszę, śmiech i głosy stojących podpuszczaczy "to szpenio!" "Nie - inny głos wyjaśnia. - To asior!".

Opuściłem głowę, aby ukryć wykrzywioną twarz od szarpiącego bólu z rozdartej nogi. Spocony wstawałem i padałem. Aby czołgać się, odpychałem się, jak kaleka, tylko zdrową nogą, ciągnąc drugą po lastrykowej świeżo wypastowanej śliskiej posadzce. Oprócz przeszywającego bólu czułem zapach pasty bezbarwnej, widziałem w błyszczącej posadce odblask lamp, przechodzących postaci i wykrzywionej własnej gęby.

Kiedy pierwsze krople potu zaczęły mi zalewać oczy, usłyszałem - zamiast pogardliwych krzyków i powtarzających się komend - przepiękną francuską melodię, która doleciała do mnie przez zamknięte drzwi ze świetlicy. "Padam, padam, padam, padać muszę, czy chcę czy też nie?" Tym razem Editt Piaff trafiła w dziesiątkę! Zawróciłem od okna i doczołgałem się do stolika podoficera dyżurnego. Podniosłem się przed st. szer. dyżurnym podoficerem ósmej kompanii Banaszkiem, który odczekał chwilę, aż minie mi atak kaszlu i kazał odmaszerować.

(...)Były momenty podczas biegania i tego czołgania, że noga drętwiała i prawie nie czułem bólu. Przechodząc przed milczącym frontem kompanii, ustawionym w dwuszeregu, poczułem, że z moją kulejąca nogą jest gorzej, niż myślałem. Pojawił się przeszywająco-rwący ból, więc nie zatrzymałem się, aby dołączyć na koniec idącego na kolację szeregu, ale powlokłem się dalej do drzwi naszej pustej sali żołnierskiej, gdzie zrzuciłem buty. Upadłem twarzą w poduszkę, z jedną nogą na łóżku, a bolącą zawiesiłem w powietrzu tak, aby nie pobrudzić koca, od przesiąkniętej onucy, w jednolitym czerwonym kolorze. Skrzypnęły drzwi, ktoś wszedł i zapytał, czy przynieść kolację? Nie odwracając głowy powiedziałem do Stefana: Jak dadzą, to przynieś.

Kiedy kompania była na kolacji, usnąłem. W pewnym momencie zbudził mnie podniecony Stefan i mówi: - Jurek, miałeś wyjątkowego farta, bo kiedy spałeś, obchód miał oficer dyżurny. Oglądał twoją opuchniętą nogę i kazał dyżurnemu uprać zakrwawioną onucę. Jutro rano masz zgłosić się do lekarza. Twoje buty dyżurny doprowadził do porządku, a onuce wyprane suszą się w łazience...
Na apel wieczorny wyszedłem w tenisówkach. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. A przecież to niezgodne z regulaminem, że stałem na apelu wieczornym bez butów. Uspokajałem siebie, że wreszcie na jakiś czas będę miał spokój...

Jak raz zagrałem w pokera
Dziś otrzymałem swój pierwszy żołd: 119 zł za dwa miesiące. Od godziny szesnastej mieliśmy tzw. czas własny. Można było w świetlicy usiąść i napisać list, poczytać gazetkę, rozwiązać krzyżówkę. Ale nie ma to jak w wojsku, bo jak odważnie w trójkę poszliśmy do świetlicy, to kapral kazał nam sprzątać już wysprzątaną świetlicę. Zamiast czasu wolnego! Ale czym sprzątać?

Szczoteczkami do zębów! A dlaczego? Bo przeszkadzamy "starszyźnie" grać w pokera. W kącie przy jednym ze stolików karty rozdawał Gibalski, siedzieli obok Banaszek, ze starego rocznika jakiś starszy szeregowy i z młodych kierowców Szczurak z Krakowa. Grają sobie, a Gibalski jakby od niechcenia się odzywa: Może któryś z was umie i chce zagrać w pokerka? Zamiast sprzątania będziecie mogli zagrać z nami i przysiąść się do nas - bardzo proszę. Po kwadransie tej syzyfowej roboty pod stolikami i na kolanach, zgłosiłem się mówiąc, że grałem kiedyś z kolegami. A to była wierutna bzdura. Na podwórku z chłopakami uczyliśmy się grać, ale ja ledwo się nauczyłem rozpoznawać kolory, jak odróżnić strita od fula. Będąc "zielonym", wchodzę więc w hazard. Usiadłem na miejsce czwartego, bo poprzednik się zwinął.

Jeden z grających zamruczał, kto trzyma bank i zapytał, za ile ja wchodzę? Odpowiedziałem, że za dychę, położyłem 10 złotych, pozostali też, a dwóch zaczęło między sobą licytację, także skoro dalej chciałem grać musiałem dorzucić jeszcze 20 złotych i wtedy powiedziałem, proszę bardzo, ale więcej dać nie mogę, bo jutro nie będę miał za co kupić pasty do zębów. To Banaszek nie odrywając oczu od kart, powiedział: "Spierd..., my tu gramy na prawdziwe pieniądze!" I odszedłem od stolika jak nie łysy. A moje 30 zł z żołdu legalnie wzięli na chlanie.

Do kolacji Gibalski wspaniałomyślnie zezwolił mi iść na salę. Dwaj pozostali nadal zamiatali szczoteczkami do zębów świetlicę. Czy wzięli udział w kolejnym rozdaniu, tego od nich się nie dowiedziałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna