Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samoloty z marzeń

Anna Mierzyńska
Zbigniew Kędziora składał ten samolot z kolegą przez pół roku. Niedługo wystartuje i w ten sposób spełni swoje kolejne marzenie. Bo w tym zakresie jest specjalistą - z lotniczej pasji uczynił sposób na życie.
Zbigniew Kędziora składał ten samolot z kolegą przez pół roku. Niedługo wystartuje i w ten sposób spełni swoje kolejne marzenie. Bo w tym zakresie jest specjalistą - z lotniczej pasji uczynił sposób na życie. A. Zgiet
Region. Jarosław Sokołowski samolot składa już od dziesięciu lat. Zbigniew Kędziora nad pierwszym samolotem pracował prawie dwa lata. Drugi, składany w większości z gotowych podzespołów, swój pierwszy lot odbędzie za kilkanaście dni. Pasjonaci latania zrobią wszystko, by spełnić swoje marzenia.

Moją pasją nie jest składanie samolotów, tylko latanie - podkreśla od razu Zbigniew Kędziora z Towarzystwa Lotniczego Białystok. Lata od 25 lat - wszystkim, czym się da: motolotnią, balonem, szybowcem, samolotem. Z lataniem związał całe swoje życie. Kilka lat temu z kolegami doszli do wniosku, że najfajniej byłoby mieć własny samolot, najlepiej z klasy ultralekkich, dostosowany do lądowania i startowania w każdych warunkach. A ponieważ gotowy samolot to duży wydatek, postanowili zbudować go samodzielnie.

- Chociaż to też wychodzi drogo - przyznaje Zbyszek. - Tyle, że jak się zrobi taki samolot, to zna się w nim każdą śrubkę, każdą część silnika. On jest wtedy naprawdę bliski sercu, prawie jak własne dziecko... A jak podczas lotu coś zazgrzyta, to od razu wiadomo, która śrubka się odkręca. Wszyscy moi koledzy, którzy złożyli swoje samoloty, czują je i... kochają.

Pół roku z latającym jeepem
W hangarze obok prywatnego lotniska w Turośni Kościelnej, należącego do członków towarzystwa lotniczego, najpierw powstała konstrukcja jednoosobowa, z drewna, płótna i metalu.

- To jeden z najmniejszych samolotów w Polsce. I trzeba uważać, by w nim dziury nie zrobić, dlatego nie można w niego za mocno pukać - śmieje się Zbyszek. Uśmiechnięty, życzliwy, przeszkolił setki pasjonatów lotnictwa i wciąż nie traci zapału do swego zajęcia. - Trochę trudno się do niego wsiada, bo mało w nim miejsca, ale jak już się usiądzie, to jest bardzo wygodny. No i świetnie lata!

Drugi samolot stoi jeszcze w warsztacie. Nie ma skrzydeł, które czekają obok w hangarze. Nie zmieściłyby się w niewielkim pomieszczeniu, w którym od pół roku Zbyszek i jego kolega, też już prawie pilot, montują lekkiego, amerykańskiego "stola", bardziej swojsko nazywanego "latającym jeepem".

- Takim ultralekkim samolotem bardzo przyjemnie się lata. Poza tym, nie trzeba mieć typowej licencji pilota, wystarczy tzw. świadectwo kwalifikacji i już można lecieć. Mniej jest więc wszelkiego typu formalności.

Teraz trwają ostatnie prace nad silnikiem. W zasadzie wszystko już jest sprawdzone, próby wypadły pomyślnie. Teraz trzeba go tylko zabudować i... w górę!

Zbyszek i jego kolega stola montowali dość krótko, bo pół roku. Najpierw kupili w Polsce (choć to przecież amerykańska konstrukcja), od innych zapaleńców, gotowe skrzydła, podwozie oraz kratownicę, na której opiera się cały szkielet samolotu.

- Okryliśmy go blachą, zrobiliśmy wyposażenie, tablicę rozdzielczą, liczniki. Dość szybko nam to poszło - cieszy się Zbyszek.

Dziecięce marzenia
Zbyszek bardzo lubi latać właśnie ultralekkimi samolotami czy motolotniami. Bo wtedy leci nisko nad ziemią, widzi ludzi, oni widzą jego, machają do siebie, pozdrawiają się. Ma kontakt z ludźmi, co bardzo sobie w życiu ceni, jest bowiem typem społecznika, który organizuje, uczy, szkoli, zrzesza, buduje... A jednocześnie, gdy jest w górze, nie czuje się niczym ograniczony:

- Lubię oglądać świat z góry, lubię czuć tę niesamowitą przestrzeń i swobodę. Lubię poruszać się na przełaj, a nie po drogach, bo przecież drogi nas bardzo ograniczają. Lubię lecieć także tam, gdzie nie wolno, poruszać się nie tylko w lewo i w prawo, ale też w górę i w dół. Latanie daje niesamowitą swobodę. I to jest w tym najpiękniejsze.

Przyznaje, że całe życie, od dziecka, marzył o lataniu. Miał zaledwie sześć czy siedem lat, gdy po raz pierwszy z ojcem przeleciał się samolotem - zwykłym kukuryźnikiem, jak mówi: - Siedziałem ojcu na kolanach i... zachorowałem na latanie. I już nigdy się nie wyleczyłem. Naprawdę, do dziś pamiętam tamten lot, jakby to było wczoraj!

Żeby realizować taką pasję, potrzeba jednak nie tylko czasu (i z nim zresztą nie jest łatwo, ponieważ Zbyszek codziennie pracuje do 16-tej), ale i miejsca. A Zbyszek mieszka w bloku. Już parę lat temu zdał sobie sprawę z tego, że samoloty, o których marzy, nie zmieszczą się ani w jego mieszkaniu, ani w piwnicy. Zaczął więc rozglądać się za pomieszczeniem, w którym mógłby je składać.

- Okazało się, że jest więcej takich wariatów, jak ja. Skrzyknęliśmy się, założyliśmy stowarzyszenie, kupiliśmy ziemię. Teraz mamy własne lotnisko, z którego korzystamy głównie w celach rekreacyjnych, hangar, budynek z warsztatem i biurem. Co prawda wszystko jest jeszcze w budowie, ale mam nadzieję, że kiedyś uda się nam wszystko wykończyć.

Wiosną i latem lotniczy zapaleńcy spotykają się w Turośni codziennie. Jeśli nie latają i nie szkolą młodych, to siedzą i rozmawiają o... lataniu rzecz jasna.

Zrobić coś niezwykłego...
Jarosław Sokołowski, który mieszka pod Białymstokiem, członkiem towarzystwa nie jest, ale jego sympatykiem - owszem. Samolot buduje już od dziesięciu lat. To jego życiowe marzenie. Razem z żoną, Agnieszką, postanowili zrobić w życiu coś niezwykłego. A co może być bardziej niezwykłego niż samolot zbudowany w przydomowym garażu? Zdobyli plany amerykańskiego myśliwca sprzed II wojny światowej, potem zaczęli gromadzić materiały niezbędne do jego budowy.

Razem z drugim pilotem, Jerzym, dopracowują każdy szczegół tej domowej konstrukcji. Samolot będzie latał z prędkością 140 km na godzinę, na wysokości nawet 2 tys. metrów, chociaż takimi samolotami zazwyczaj lata się znacznie niżej. Ten prawdopodobnie wzbije się w powietrze w tym roku. Przed nim co prawda jeszcze ostateczne badania techniczne i sporo formalności, ale do pierwszych prób w powietrzu jest już naprawdę blisko. Pewnie dlatego Jarosław pochwalił się samolotem mediom. Razem z całą rodziną stał się bohaterem telewizyjnym. I tak się zmęczył udzielaniem wywiadów, że dziś już nie chce rozmawiać z nikim:

- Ja wiem, że to jest piękna opowieść o spełnianiu marzeń, ale dla mnie to przestało być przyjemne. Ja chcę spełniać swoje marzenia, a nie występować w telewizji czy gazecie - denerwuje się.

Zapaleńcy, którzy kochają skrzydła
Gdy wrzawa trochę ucichnie, Jarosław i Jerzy wykończą samolot (bo zostało niewiele, trzeba go tylko pomalować) i przywiozą do Turośni Kościelnej, na prywatne lotnisko towarzystwa lotniczego. To tu przecież spotykają się zapaleńcy, dla których weekend bez skrzydeł jest weekendem straconym.

- Ale takich zapaleńców jest trochę. Takich, którzy sami składają samoloty, również - podkreśla Zbigniew Kędziora. - Bo chociaż najważniejsze jest latanie, to własnoręczne zbudowanie samolotu daje również ogromną satysfakcję.

I choć dziś w Turośni panuje jeszcze spokój, wystarczy kilka dni ładniejszej pogody, by hangar zapełnił się sprzętem, a lotnisko - ludźmi. Wystartują motolotnie, wzbije się w powietrze także amerykańsko-polski stol, złożony przez Zbyszka i jego kolegę. A potem dołączy replika myśliwca, zbudowana przez Jarka. Samoloty zrodzone z marzeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna