Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siostra księdza Jerzego: Mama ofiarowała to dziecko Bogu. Dziś beatyfikacja księdza Popiełuszki

Redakcja
Ks. Jerzy stale jest obecny w naszym domu – mówi Teresa Boguszewska z Suchowoli, rodzona siostra ks. Popiełuszki (z lewej). Na zdjęciu: razem z najmłodszą córką Agnieszką.
Ks. Jerzy stale jest obecny w naszym domu – mówi Teresa Boguszewska z Suchowoli, rodzona siostra ks. Popiełuszki (z lewej). Na zdjęciu: razem z najmłodszą córką Agnieszką.
Kiedy oznajmił, że zamierza zostać księdzem, nikogo to nie zdziwiło. Jego życie zostało ofiarowane Bogu, zanim jeszcze się zaczęło.

Z Teresą Boguszewską z Suchowoli, rodzoną siostrą ks. Jerzego Popiełuszki, rozmawia Dorota Biziuk.

Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie związane z ks. Jerzym?
- Pamiętam, jak razem z dziadkiem Janem modliliśmy się o szczęśliwe rozwiązanie dla mamy. Alek przyszedł na świat w naszym domu w Okopach. To było 14 września 1947 roku, w święto podniesienia krzyża. Wtedy nikt jeszcze nie zwrócił uwagi na ten fakt. Ucieszyłam się, że mam brata. W sumie w domu było nas pięcioro. Ja byłam najstarsza, po mnie urodził się Józef, następnie Alfons, a potem Jadwiga i Stanisław. Jadwiga zmarła, zanim skończyła dwa latka.

Przyszły kapelan "Solidarności" otrzymał na chrzcie imię Alfons. Czy był to przypadkowy wybór?
- Nie. Takie imię nosił brat naszej mamy. Był żołnierzem AK. Został zabity przez Sowietów w 1945 roku. Pochowano go na cmentarzu w Chodorówce Nowej koło Suchowoli. W naszej rodzinie imiona się powtarzają. Moja babcia to była Marianna, tak samo jak mama. Alfons zmienił imię dopiero, jak przygotowywał się do święceń kapłańskich. W nowy etap życia wkroczył już jako ksiądz Jerzy.

Jak wyglądało wasze dzieciństwo?
- Byłam starsza od Alka o cztery lata. Pomagałam go pilnować. Kiedy podrośliśmy, Alfons bawił się przeważnie z bratem Józefem. Trzeba powiedzieć, że większość naszego czasu wypełniała praca. Rodzice prowadzili spore gospodarstwo, a dzieci pomagały im jak tylko potrafiły. A to dom się zamiatało, a to podwórko sprzątało, albo zielsko z grządek wyrywało. Każdy miał zajęcie. Dopiero wieczorem przychodził czas na dziecięce zabawy. Pamiętam, jak taczaliśmy po drodze żelazne kółka i ile było przy tym radości. Człowiek cieszył się z każdej, nawet najdrobniejszej rzeczy. I zgoda panowała. Jakoś nie było o co się kłócić.

Potem zostaliście uczniami szkoły w Suchowoli...
- Chodziliśmy tam na piechotę. Codziennie, prawie pięć kilometrów w jedną stronę. Dopiero zimową porą, jak śniegu porządnie napadało, gospodarze wozili nas do szkoły saniami.

Alek miał swój ulubiony przedmiot?
- On zawsze lubił się uczyć. Każdy przedmiot mu pasował, a na maturze zdawał geografię. Kiedy był po egzaminie dojrzałości, przybiegł do mnie - bo wtedy mieszkałam już w Suchowoli - i powiedział, że dostał pytanie o tym, jak powstała Suchowola. W czasach liceum Alek robił też dużo zdjęć. Sam je wywoływał. Nie wiem, co się z nimi stało. Jako uczeń liceum, często składał mi wizyty. Starałam się ugościć brata jak należy. Bardzo smakowały mu placki ziemniaczane. Lubił też ciastka kręcone przez maszynkę. Potem wysyłałam mu te ciastka w paczkach, jak był w wojsku w Bartoszycach. Zawsze dziękował mi za przesyłki i pisał w listach "siostrzyczko, dbaj o swoje zdrowie".

Zdziwiła Panią wiadomość, że brat chce zostać księdzem?
- Alek zawsze był blisko kościoła. Jeszcze jako uczeń podstawówki zaczął służyć do mszy. Codziennie rano widziało się go przy ołtarzu. Jego decyzja o wyborze drogi kapłańskiej była zatem normalną koleją rzeczy. Potem dowiedziałam się, że już przed jego urodzeniem, mama ofiarowała to dziecko Bogu. Zgodnie z jej wolą, chłopiec miał zostać księdzem, a dziewczynka - zakonnicą. Wiem, że przez jakiś czas chodziło mu po głowie, żeby iść na zakonnika do Niepokalanowa. Jak jeździliśmy do naszej babci do Grodziska, to chętnie czytał "Rycerza Niepokalanej". Czasami taka myśl mnie nachodzi, że to nasza babcia Marianna wymodliła jego powołanie.

Była Pani świadkiem święceń kapłańskich brata?
- Tak, pojechałam do Warszawy razem z mamą i tatą. Najbardziej przejmującym elementem całej uroczystości była chwila, kiedy kandydaci na kapłanów leżeli krzyżem przed ołtarzem. Msza prymicyjna odbyła się w Suchowoli, a przyjęcie - w rodzinnym domu.

Kilka lat później cała Polska usłyszała o słynnych mszach za Ojczyznę, jakie ks. Jerzy odprawiał w warszawskim kościele. Rozmawialiście na ten temat w swojej rodzinie?
- Nigdy nie dziwiliśmy się temu, co robił. Głosił odważnie swoje kazania, bo wiedział, że mówi prawdę. On, podobnie jak całe moje rodzeństwo zostaliśmy wychowani w duchu wiary, prawdy i poszanowania praw drugiego człowieka. Pamiętam, jak ks. Jerzy powtarzał, że jeżeli zginie, to tylko za wiarę. Tak też się stało.

Jak wyglądało Pani ostatnie spotkanie z bratem?
- To było we wrześniu 1984 roku. Zajmowałam się wtedy najmłodszą córką Agnieszką. Brat wbiegł do naszego domu, "pochwalonego" powiedział, a ja zapytałam, co u niego słychać. W odpowiedzi usłyszałam, że wszystko w porządku i że nie przesłuchują go już tak często. Ta wizyta trwała chwilę. Poprosił jeszcze, żebym dała ciepły sweter dla córki, która uczyła się w Warszawie. Na odchodnym powiedział "Szczęść Boże" i więcej go już żywego nie zobaczyłam.

Kiedy ks. Jerzy został porwany, ludzie modlili się w kościołach o jego ocalenie. Miała Pani wtedy jakieś przeczucia?
- O porwaniu dowiedziałam się z telewizji. Pobiegłam do teściowej, a ona akurat modliła się w swoim pokoju. Krzyknęłam: "Mamo, księdza Jerzego porwali!". Pamiętam, że teściowa się przeżegnała i "Wieczny odpoczynek" zaczęła odmawiać. Dodała jeszcze, że on już na pewno nie żyje. Strasznie rozpaczałam po bracie. Niewypowiedziany ból pozostał w moim sercu na zawsze. Kiedy rozpoczął się proces oprawców księdza, cały czas płakałam. Wtedy Alek mi się przyśnił. Powiedział, żeby nie płakać, bo w zeznaniach świadków usłyszę jeszcze gorsze okropieństwa. Sen się sprawdził.

Wybiera się Pani do Warszawy na beatyfikację?
- Jak Bóg pozwoli, chciałabym tam być. Modlę się o taką łaskę. Do mnie ciągle nie dociera, że ta cała uroczystość jest już tak blisko. To ogromne przeżycie dla całej naszej rodziny. Gdyby człowiek wiedział, że brat będzie błogosławiony, zapisywałby każdy jego krok, bo wszystkiego spamiętać nie sposób. Czasami ludzie pytają mnie, kim byłby dzisiaj mój brat, gdyby żył. Odpowiedź jest prosta: byłby wielkim patriotą. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Dziękuję za rozmowę.

Dokładny program dzisiejszych uroczystości związanych z beatyfikacją księdza Jerzego Popiełuszki w Warszawie znajdziesztutaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna