Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisława Celińska: Kosmos daje siłę

A. Chomicz
Stanisława Celińska w Białymstoku zasiadła w jury Festiwalu Piosenki Literackiej im. Łucji Prus „W żółtych płomieniach liści...”
Stanisława Celińska w Białymstoku zasiadła w jury Festiwalu Piosenki Literackiej im. Łucji Prus „W żółtych płomieniach liści...” A. Chomicz
Prababka była Hiszpanką, babcia - Rosjanką, a dziadek - polskim arystokratą. Do tego jeszcze cygańskie korzenie... Stanisława Celińska o swoich rodzinnych tajemnicach opowiada Urszuli Krutul.

Pierwszy raz wyszła pani na scenę mając 4 lata.

- Tak. Pożyczyłam krakowski strój, bo chciałam zatańczyć krakowiaka i zaśpiewać piosenkę "W lesie wyrosła". Od początku pakowałam się na scenę. Dosyć szybko nauczyłam się czytać i pisać, od babci. A potem to już poszło. Mając 7 lat grałam już dwie role: anioła i Heroda w Jasełkach. Potem, jak miałam lat 12, grałam Piłata. Wtedy postanowiłam być aktorką. Może dlatego, że moje dzieciństwo było mroczne, w bardzo zburzonej Warszawie. Chciałam poruszać się w piękniejszym świecie, w świecie wyimaginowanym, jakim jest czas na scenie. I do tej pory się na niej utrzymuję.

Babcia Rosjanka. Po niej ma pani przepastne serce?

- Tak. I duszę też! Dobrze się czuję w tamtym kraju, wśród tamtych ludzi. I tutaj, w Białymstoku, też się dobrze czuję, bo jestem bliżej Wschodu. Nawet publiczność tutaj jest inna. Ludzie są bardziej otwarci, bardziej wylewni. Powiem szczerze, że mi to odpowiada, bo ja sama taka jestem.

W pani pochodzeniu jest też trochę cygaństwa, trochę Hiszpanii i trochę arystokracji.

- Tak. Jeśli chodzi o cygaństwo, to rozmawiałam kiedyś z kaskaderem, Jerzym Celińskim, który jest Cyganem. I twierdzi, że być może ja też mam cygańskie korzenie. Nie mam czasu tego zweryfikować. Ale kiedy słyszę cygańską muzykę, to we mnie odzywa się Coś Takiego, że myślę, że to może być prawda. Poza tym lubię się przemieszczać. Z jednej strony jestem domatorką, a z drugiej ciągle bym wędrowała, przeprowadzała się gdzieś i urządzała na nowo. Cygańska poetka Papusza jest moją wielką miłością. Teraz czytam w radiu jej książkę.

Moja prababka zaś była najprawdopodobniej Hiszpanką, ale nie wiem z której strony - mamy czy ojca. W mojej rodzinie jest wiele tajemnic dotąd przeze mnie niewyjaśnionych. Ostatnio uczę salsy po hiszpańsku w spektaklu Warlikowskiego. Jakby tego było mało, moja babka ze strony mamy była Rosjanką. Ale i to było trzymane w tajemnicy. Wychowywała mnie babcia, która nie była Rosjanką. Tamta babcia umarła, kiedy moja mama miała 14 lat. Mało wiem o tej rodzinie. Natomiast dziadek rzeczywiście był herbowy, taki pan w białych rękawiczkach, szalenie wytworny. Farmaceuta, meteorolog - Antoni Łysakowski herbu Leliwa. Zginął bez wieści podczas wojny, kiedy zostali skierowani do różnych obozów. Był delikatnym człowiekiem, widać nie potrafił się obronić. Nie wiemy co się z nim stało.

Wspomniała pani o Krzysztofie Warlikowskim. Jak się z nim pracuje? I jak pracuje się pani, jako aktorce, z innymi reżyserami?

- Jeżeli reżyser jest dobry, to dużo czerpie z aktora i jest otwarty. I wtedy jest łatwo, bo czuję, że mogę coś wnieść. A czasami jest ktoś, kto bardzo ogranicza, narzuca pęta. I wtedy nie mogę rozwinąć skrzydeł.

Krzysztof Warlikowski prowokuje do rozwijania skrzydeł. Można powiedzieć, że to jest taki mój reżyser - jeżeli chodzi o teatr. Z kolei w filmie to jest Wajda, który jest podobny do Warlikowskiego, też bierze bardzo dużo z aktorów. Jest również czuły na propozycje.

Obydwaj słuchają ?

- Tak. Obydwaj są wiecznie młodzi. To jest taka chyba wspólna cecha. Takich reżyserów jest więcej. Warto wymienić chociażby Kazimierza Kutza, który bardzo dużo umie i wie. Tak samo Antczak, czy Maciej Englert.

A Artur Barciś, z którym robiła pani Osiecką?

- Artur jest cudowny, bo on nas kocha okropnie. Mnie i Krystynę Tkacz (śmiech). I to jest niesamowite. Te interpretacje, które są w Osieckiej są zupełnie inne i to był jego pomysł. Jest tam też dużo moich pomysłów, bo Artur dał mi otwartość. To była świetna praca. Też dlatego, że Artur jest aktorem. To ważne, bo wie jak to wygląda z drugiej strony. Świetną reżyserką jest też Agnieszka Glińska. Zrobiłam z nią serial w HBO "Bez tajemnic". Wspaniale mi się z nią pracowało. Teraz pracuję też z Natalią Koryncką-Gruz przy filmie. Jestem bardzo zadowolona. Fajnie, bo ostatnio spotykam ciekawych reżyserów. Wychodzę z założenia, że reżyser - nawet jeżeli jest nienajlepszy - jest okiem patrzącym, więc widzi więcej niż ja. Także warto go słuchać.

A jak zrobić, żeby nie postawić kropki nad "i" w budowaniu postaci?

- (śmiech) Trzeba mieć szacunek do widza, wiedzieć że widz nie jest idiotą. I nie trzeba mu tak wszystkiego łopatologicznie wyjaśniać. Że czasami dobrze jest zasygnalizować mu tylko coś, żeby sobie resztę dopowiedział. Nawet jeżeli nie na sali, w tym momencie, kiedy słucha czy ogląda, to po tym jak wyjdzie z teatru. Ważne jest też, żeby stosować pauzy, dać czas widzowi na odpowiedź. A nie bombardować go swoim "wielkim talentem", "aktorstwem" i treścią. Widz się wtedy cofa i tak jakby mówił: "dobra, dobra już rozumiem, daj mi spokój" (śmiech). Czasami niepewność na scenie jest bardzo dobra. Wycofanie się. Tak zwane aktorstwo wklęsłe.

Podczas recitalu, będąc sama z ludźmi, jest mi łatwiej. Jestem nastawiona bardzo na nich. Wiem, czy słuchają, czy nie. Czy kaszlą, czy się męczą. I robię różne rzeczy, żeby ich uspokoić. Albo trochę głośniej zaśpiewam, albo zrobię pauzę. Oni myślą: "ojej, zapomniała?" Nie wiadomo co się dzieje, zaczynają słuchać i już są ze mną. Cały czas podczas recitalu zapraszam widzów do interakcji. Zdarza się, że w ogóle nie muszę w piosence śpiewać, bo ludzie śpiewają za mnie. A kiedy śpiewamy razem, jest najpiękniej.

Co daje pani siłę?

- U mnie to jest kwestia wiary. To wiara daje taką siłę. Może nie do końca ważne jest to, w co człowiek wierzy. Ale sama wiara. To, że człowiek wie, iż istnieje coś poza nim. Jakaś siła, która steruje tym wszystkim, tym kosmosem. Siłę daje też modlitwa, uspokojenie oddechu. Co jeszcze? Kosmos, spacer. Wyjście z pomieszczenia, żeby ten kosmos miał dostęp do człowieka. Siłę dają też inni ludzie i przyroda. Uważam, że dom bez zwierząt jest niepełny.

Teraz mam takie małe dziecko psie, które mi nadgryzło fotel. Ale ja nic nie mówię. Bo tego malucha przecież swędzą dziąsełka. Trzeba coś kochać. Niekoniecznie trzeba być kochanym, chociaż to jest bardzo miłe. Miłość zwierząt to miłość bezwarunkowa. Bo to będzie mnie kochało, cieszyło się na mój widok i będzie machać ogonem. No nie każdy facet macha ogonem, kiedy zobaczy, że żona wraca do domu (śmiech).

Zwierzę uczy też pokory.

- Oczywiście. Uczy pokory, poza tym daje niesamowitą energię. Mam w domu taką psią staruszkę, 10-letnią. Dobrze nam było razem, już byłyśmy takie stetryczałe, już miałyśmy swoje przyzwyczajenia. Ale ja dużo pracuję i ona często zostawała sama. Dlatego wzięłam ostatnio z fundacji szczeniaczka. I ten nasz trójkąt jest fantastyczny!

Powiedziała pani o sile i czymś lub kimś kto nad nami czuwa. Czy w związku z tym wierzy też pani w przeznaczenie?

- Człowiek może bardzo dużo zrobić, ale tak naprawdę to podejrzewam, że jego droga jest gdzieś zapisana. Nie wiem, czy można zmienić swoje przeznaczenie. Czasami wydaje się, że wszystko jest tak, jak ma być i że nawet włos z głowy człowieka nie spadnie bez boskiej wiedzy. I że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W związku z tym trzeba się cieszyć życiem. Jeśli dzieje się dużo nieszczęść, należy znaleźć coś, co jest dobre. Bo zawsze coś jest dobrze. I to powinno przeważyć wszystkie problemy. Trzeba cieszyć się każdym dniem i godziną. Szkoda czasu. Mam takie różne sentencje, które sobie zapisuję w kalendarzu. I tam właśnie mam zapisane: "nie szczędź czasu, aby być szczęśliwym".

W Polsce żyje dosyć smutny naród, odmawiamy sobie przyjemności. Trzeba to zmienić. Kupić sobie czasem coś ładnego, posłuchać muzyki, iść do kina czy teatru.Zrobić coś dla siebie. I nie martwić się, że to kosztuje. Tak jak z moim drugim psem. Dookoła pukali się w głowę i mówili, że nie powinnam, że jak ja sobie dam radę, że przecież mam problemy z kolanami. Owszem, bolą mnie, ale przy niej zapominam o tym wszystkim, bo muszę koło niej chodzić, bo to jest małe dziecko. To mi daje energię do pokonania różnych rzeczy. Trzeba pochylać się nad istotami żywymi i robić dobre uczynki nie oczekując nic w zamian. To jest bardzo ważne. I być może kiedyś, pewnego pięknego dnia, ktoś zrobi w stosunku do mnie ten sam życzliwy gest, nie oczekując rewanżu.

Wspomniała pani o sentencjach, a ja chciałam zapytać o kreski...

- Michał Anioł! (śmiech). To jest sentencja którą usłyszałam od mojej profesorki, Stanisławy Perzanowskiej w szkole teatralnej. Zacytowała powiedzenie Michała Anioła, które zapamiętałam: "Każdego dnia jedna kreska". Chodzi o to, żeby codziennie postawić jedną kreskę na twórczej mapie naszego życia. To może być jakaś nowa myśl, zrozumienie czegoś, posłuchanie muzyki, pójście do teatru, do kina, rozmowa z kimś. Wszystko, co wpływa twórczo na nasz umysł. I pozwala nigdy się nie zestarzeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna