Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczęśliwi dzięki in vitro. Trudna droga po dziecko

Urszula Ludwiczak
- Może pary starające się o dziecko odnajdą w tych historiach własną drogę - mówi prof. Waldemar Kuczyński, szef Kriobanku. - Dowiedzą się, że ci, którzy byli przed nimi też tracili nadzieję i załamywali się. Przechodzili nieprzyjemną diagnostykę i leczenie. Ale ich droga zakończyła się happy endem.
- Może pary starające się o dziecko odnajdą w tych historiach własną drogę - mówi prof. Waldemar Kuczyński, szef Kriobanku. - Dowiedzą się, że ci, którzy byli przed nimi też tracili nadzieję i załamywali się. Przechodzili nieprzyjemną diagnostykę i leczenie. Ale ich droga zakończyła się happy endem. Andrzej Zgiet
To książka niezwykła. Nie można jej nigdzie kupić. Mogą ją za to otrzymać osoby starające się o dziecko metodami wspomaganego rozrodu. I przeczytać 19 historii tych, którzy takie zmagania mają za sobą. To historie z happy endem.

Niepłodność boli, uwiera jak mały kamyk w bucie. Ciągle daje o sobie znać. Pytania płynące z naszego otoczenia, od znajomych, o potomka, niezaprzeczalnie ciągle o tym przypominają. Niepłodność boli i kradnie ukradkiem szczery uśmiech z twarzy - to słowa jednej z pacjentek białostockiego Centrum Leczenia Niepłodności Kriobank. M.in. jej wspomnienia z wieloletnich starań o upragnione dziecko, znalazły się w wydanej właśnie przez klinikę książce „Dzieci gorszego Boga, czyli 19 dróg do szczęścia”.

To bardzo emocjonalne wspomnienia i refleksje, opis cierpienia osób, które nie mając dzieci, czuły się zepchnięte na margines społeczeństwa. Nagabywane przez rodzinę, traciły chęć do wszystkiego. Ale też pokazujące, że do in vitro przystępują osoby, które wierzą w Boga, które po transferze idą do kościoła prosić, by zarodek został, by rozwinęło się nowe życie. To historie par, ale i osób samotnych. Korzystających z własnych komórek lub z pomocy dawcy. Mieszkańców dużych miast i małych miasteczek. Czasem nie mówiących nawet najbliższym, że mają dziecko z in vitro. Podejmujących wiele prób i czekających na potomka nieraz wiele lat.

Wszyscy trafili w pewnym momencie do Kriobanku.

- Chcieliśmy, aby osoby, które przeszły długą drogę leczenia niepłodności, mogły podzielić się swoimi wspomnieniami z tymi, którzy są dopiero na początku tej drogi - mówi prof. Waldemar Kuczyński, szef Kriobanku. - To często długa droga, pełna niepowodzeń, zwątpień. Te osoby, które mają już ją za sobą, mogą podzielić się swoja mocą z tymi, co dopiero ją zaczynają. Nie zawsze lekarz jest w stanie dotrzeć do bardzo intymnych problemów pacjentów.

Problem 1,5 mln par

Niepłodność dotyka coraz więcej osób, szacuje się, że w Polsce ok. 1,5 mln par ma problem z posiadaniem potomka. Czasem uświadamiają sobie to, że coś jest nie tak bardzo późno. Bo wcześniej były inne priorytety. Inni dość szybko dochodzą do wniosku, że coś jest nie tak. I zaczynają starania. Z nadzieją, że zakończą się sukcesem.

„Uświadomiłam sobie, że będę robić in vitro. Że jestem przedstawicielką swojego pokolenia, i że potrzebuję pomocy. Że dalej sami nie damy rady. Że jesteśmy parą cierpiąca na niepłodność: jedną z miliona Polaków, jesteśmy właśnie tą ‚co piątą parą”, która cierpi na niepłodność”.

„O dzieci staraliśmy się od pięciu lat, wycierając kurze po gabinetach ginekologów w całej Warszawie. (...) Byliśmy także bogatsi o całe mnóstwo pouczeń, hipotez i złych emocji wbijanych nam do rozumu. Wiedzieliśmy, że mam drożne jajowody, w miarę dobrą rezerwę jajnikową, która oczywiście może spadać na łeb, na szyję, bo jestem już po trzydziestce. Że mam lub miewam owulację. wiedzieliśmy też, że nasienie męża jest słabe, ale normy WHO obniżają się rokrocznie, więc nie ma co się przejmować. Świat schodzi po prostu na psy. Wiedzieliśmy też, że mam coś, co brzmi jak wyrok: wrogi śluz(...)”

Walka o dziecko trwa nieraz latami. Jest pełna ogromnych emocji, chwil zwątpienia, załamań, ale też nadziei, że może tym razem się uda.

„O świcie następnego dnia, a było to dokładnie Boże Ciało (...), ruszyliśmy do Białegostoku. Nie wiedzieliśmy, że będzie to dla nas dwuletnia przygoda i że będziemy tak wyruszać o świcie jeszcze wiele razy, raz z nadzieją, raz przygnębieni, przestraszeni czy - finalnie - z nieopisaną radością. (...)

Do tego trzeba borykać się z poczuciem niższości, niespełnienia, często osamotnienia.

„Jednym z najgorszych wspomnień z okresu leczenia niepłodności, z czasu walki o dzieci było dogłębne poczucie samotności i niezrozumienia ze strony otoczenia, rodziny, kolegów. Niepłodność jest chorobą intymną, wzmagająca poczucie niższości, niespełnienia. To poczucie braku. Brak ciąży dla kobiety, a przynajmniej dla mnie, był uczuciem martwego ciała, bycia robotem, który nie funkcjonuje, zatruty jakąś dysfunkcją. Czułam, że jeśli nie będę mogła być mamą, jeśli nie poczuję w sobie ciąży, z całym tym słodkim dyskomfortem, z tymi nudnościami, z tym bólem kręgosłupa, obrzękiem nóg, ze słabością i otępieniem, to nie będę mogła dalej żyć. Tylko ciąża mogłaby mnie uczynić żywą kobietą. Odkryłam że możliwość zajścia w ciążę, bycia zapłodnioną, jest całym motorem mojej osobowości”.

I znosić kolejne porażki.

„Jutro dzień dziecka. Myśleliśmy, że będziemy świętować. Nie udało się. W piątek odebrałam ostateczne wyniki potwierdzające, że niestety nie. Idąc szlochałam, tak wewnętrznie, cichutko i niezauważalnie, tak żeby nie przestraszyć mijających mnie osób. Krótki telefon do męża odbierający mu nadzieję. Wiem, że będzie bardzo cierpiał (...). Podobno poznajemy siebie po tym, ile razy potrafimy się podnieść po życiowym upadku. Ile razy mam jeszcze upaść, żeby życie nauczyło mnie pokorniej prosić o to, co innym przychodzi tak łatwo i tak tanio? Nadzieja kosztuje. Nasz wybór. Być może jesteśmy tchórzami, bo boimy się adoptować cudze dziecko. Dla nas zawsze to będzie cudze. Nie nasze. Adopcja nie jest dla każdego. Dla mnie i mojego męża dziecko to jest prawdziwy owoc miłości, ocierający się o cud”.

„Pierwsze in vitro kończy się porażką, kolejne odbieramy jak klęskę. Każde następne niepowodzenie jest już dla nas tragedią. W sumie odbyliśmy sześć zabiegów in vitro. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego - mimo pozytywnej odpowiedzi na leki i prawidłowego przebiegu stymulacji - żaden nasz okruszek nie może z nami zostać... Nawet profesor rozkładał ręce. Niepowodzenia były niewytłumaczalne z punktu widzenia medycznego.(...) Próbujemy po raz siódmy”.

Odarci z intymności

Książka to też te najintymniejsze odczucia zmagających się z niepłodnością par. Takie, którymi nie dzieli się z lekarzem czy rodziną. Bo trzeba poddawać się niezbyt przyjemnym czy mało wysublimowanym procedurom.

„Czułam się podle, że ja muszę poddać się sztucznej inseminacji. Nie mogłam zaakceptować tego, że zamiast przeżywać namiętną miłość, której owocem byłoby dziecko, muszę kłuć się w brzuch hormonami i zostać potraktowana nasieniem męża przez strzykawkę. Do dziś nie mieści mi się to w głowie. No cóż, czy przeszczepy serca mieszczą się komuś w głowie?” „Jednak nazajutrz stanęły przed nami kolejne wyzwania: trzeba oddać nasienie! Jak sobie na zdrowy rozum poradzić z tym pokoikiem, za zasłoniętym oknem i czarnymi meblami z lat 90. Pokoikiem, do którego wchodzą smutni panowie z plastikowymi pojemniczkami w ręce. Na oknie stos gazetek, na pierwszy rzut oka widać, że mocno sfatygowanych, jest nawet nowoczesny telewizor i płyty dvd(...)”.

To prawdziwy cud

- Dla nas najgorsze rozmowy są wtedy, gdy musimy tłumaczyć niepowodzenia - mówi prof. Waldemar Kuczyński. - Gdy mamy informację o ciąży, to nas buduje i pcha dalej.

W końcu upragnione dwie kreski na teście ciążowym to najprawdziwszy cud.

„Nasz mały skarbek przyszedł na świat w 2014 r. Dla nas i naszych rodzin to cud. Po tylu latach, tylu zabiegach, jest z nami i wypełnia sobą każdą naszą chwilę, każdy zakamarek naszych serc.”

„Te dwa tygodnie oczekiwania na upragnioną ciążę ciągnęły się w nieskończoność. W wyznaczonym dniu wstaliśmy już o czwartej rano, by zrobić test ciążowy. I kiedy pojawiły się dwie kreski, nie mogliśmy uwierzyć, że w końcu będziemy rodzicami. (...) Po dziewięciu pięknych miesiącach oczekiwania na cud narodzin, przyszła na świat siłami natury nasza córeczka.”

A wdzięczność pacjentów kliniki przyjmuje różne formy. „Waldemar kończy wkrótce 21 lat. Fajny z niego gość: wysoki, przystojny, poukładany, typ sportowca(...). Laureat wielu nagród za osiągnięcia w nauce i sporcie. A przy tym dobry, wrażliwy chłopiec, pomocny w domu, opiekuńczy, lubiany wśród rówieśników(...) Waldek nie wie, że swoje imię zawdzięcza człowiekowi, który formalnie przyłożył rękę do jego narodzin.(...) Kiedy urodził się nasz upragniony syn, chcieliśmy nawet z mężem poprosić dr Waldemara Kuczyńskiego, aby zechciał zostać jego ojcem chrzestnym. Uznaliśmy jednak, że byłoby to nadużycie z naszej strony. A poza tym, iluż to chrześniaków musiałby mieć do tej pory biedny dr Kuczyński. Chyba coś około siedmiu tysięcy!”

Co dalej z in vitro?

Książka to zwieńczenie 25 lat działania Kriobanku. Ukazuje się też w momencie, gdy kończy się trwający trzy lata rządowy program dofinansowania in vitro. Dzięki niemu, zakwalifikowane do niego pary mogły liczyć na pokrycie większości kosztów leków i procedur przez budżet państwa.

- Dzięki temu to finansowe odium zostało zdjęte przynajmniej z części pacjentów - mówi prof. Kuczyński. - Dzięki programowi zostało wykonanych w Polsce ok. 70 tys. cykli.

To, ile udało się pozyskać ciąż będzie wiadomo ok. 15 lipca. Ile dzieci dzięki rządowemu programowi przyjdzie na świat, będzie wiadomo ostatecznie za ok. rok.

Ale już teraz wiadomo, że dzięki programowi realizowanemu w trzech białostockich klinikach (Kriobank, Bocian i Uniwersytecki Szpital Kliniczny) na świat przyszło dotąd niemal 850 dzieci. Kolejnych kilkaset jest w drodze.

Rządowy program refundacji in vitro ma zastąpić Narodowy Program Leczenia Niepłodności, promujący naprotechnologię. Lekarze i pacjenci mają jednak nadzieję, że i refundacja in vitro całkiem nie zniknie. Prawdopodobnie nadal refundowane będą stosowane przy tej procedurze leki.

Jedną z ostatnich par, jakie skorzystały z rządowego programu są Katarzyna i Grzegorz. Będą rodzicami dzięki in vitro. To była ich druga próba.

- Pierwszą mieliśmy na początku roku, pewnie gdyby nie rządowy program, nie podeszlibyśmy do tej drugiej tak szybko - przyznają młodzi małżonkowie. - To jednak spore koszty.

Ślub wzięli rok temu. Od razu chcieli powiększyć rodzinę. Od razu wiadomo też było, że jedyną drogą jest in vitro. Grzegorz chorował kiedyś na raka jądra.

- Pamiętam, że to lekarze doradzili mi, abym przed leczeniem zdeponował nasienie w Kriobanku - wspomina Grzegorz. - Sam bym pewnie o tym nie pomyślał. Dzięki temu mogę dziś myśleć o dzieciach. A chcielibyśmy mieć trójkę.

Jak rzesze innych pacjentów wierzą, że in vitro da im też szansę na kolejne dziecko. Tylko wykonanie procedury będą musieli już pokryć z własnej kieszeni.

- W wielu krajach in vitro jest traktowane jako wsparcie demograficzne dla polityki rządu, jest tak np. w Niemczech, Francji, Korei, Japonii - wylicza prof. Kuczyński. - U nas promuje się programem 500 plus tych, co mogą mieć dzieci. Ja bym dał nawet po 1000 plus, tym co chcą, a nie mogą mieć dzieci. To im powinno się pomagać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna