Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W czasie bójki Polaków z Czeczenem krew lała się strumieniami

Magdalena Kleban [email protected]
To jedna z nielicznych spraw przed białostockim wymiarem sprawiedliwości, gdzie na ławie oskarżonych zasiadają osoby ciężej ranne niż sam pokrzywdzony. Zdjęcie ilustracyjne z archiwum podlaskiej policji
To jedna z nielicznych spraw przed białostockim wymiarem sprawiedliwości, gdzie na ławie oskarżonych zasiadają osoby ciężej ranne niż sam pokrzywdzony. Zdjęcie ilustracyjne z archiwum podlaskiej policji Archiwum podlaskiej policji
Sąsiedzka kłótnia przerodziła się w prawdziwą jatkę. Wprawdzie jedyną ofiarą śmiertelną jest 8-letnia suka rasy pitbull, ale mało brakowało, by ofiar było więcej...

W tej sprawie nic nie było takie, jakie wydawało się na początku. Podejrzewany jako napastnik cudzoziemiec okazał się być pokrzywdzonym, a cztery jego - niemal zadźgane na śmierć nożem - ofiary (zabitego psa nie licząc) odpowiadają teraz na ławie oskarżonych jako napastnicy.

Wbrew temu też, co mogliby sądzić niektórzy - cała awantura nie miała podłoża rasistowskiego, pomimo, że na sali sądowej naprzeciwko siebie stanęli Czeczen i rodowici białostoczanie.

Rusłan oddaje się w ręce policji
Z policyjnej notatki, 26 grudnia 2010 r., ok. godz. 21: "Sprawca oddalił się w nieznanym kierunku, podjęto penetrację terenu, sprawdzono rejon stacji benzynowej. Ul. Suchowolca w kierunku ul. Eljasza (w Białymstoku - przyp. red.) przebiegł mężczyzna w wieku ok. 35 lat w zakrwawionym ubraniu. W wyniku kontroli ujawniono nóż, zakrwawione ubranie (brunatne plamy na spodniach oraz ślady na twarzy), świeże otarcia naskórka."

Jak się okazało, był to Rusłan R., obywatel Federacji Rosyjskiej, mieszkaniec Groznego w Czeczenii. Sam się poddał policjantom, oddał im noż (wcześniej wyczyścił go o śnieg), bez problemu wsiadł do policyjnego radiowozu. I choć mundurowi wiedzieli, że kilka przecznic dalej jest czterech rannych mężczyzn, cudzoziemiec uparcie powtarzał, że to on jest tutaj ofiarą.

Ale wszystkie fakty zdawały się świadczyć przeciwko niemu, a zwłaszcza prawdziwy pogrom, jaki zostawił za sobą na sąsiedniej ulicy, przy blokach na Eljasza: czterej mężczyźni z ranami kłutymi i nie dająca oznak życia suka rasy Pitbull Terier, przez fachowców zaliczana do tzw. rasy psów niebezpiecznych.

Sprawa wydawała się prosta. Rusłanowi zostały postawione zarzuty. Na miejsce przyjechała specjalna ekipa dochodzeniowo-śledcza, zbierano ślady przestępstwa. Z przesłuchaniem głównych aktorów tego dramatu (czyli członków rodziny R.: ojca, jego dwóch synów i szwagra) trzeba było jednak poczekać - ważniejsze było ratowanie ich życia. Do szpitala trafił i Czeczen. I dopiero tam policjanci zaczęli powoli odkrywać skomplikowane puzzle tej kryminalnej układanki...

Święta suto zakrapiane
Osiedle bloków przy ul. Eljasza w Białymstoku nie należy do najbezpieczniejszych miejsc w mieście. Awantury wybuchają tam często, a w należących do Zarządu Mienia Komunalnego blokach co rusz trzeba naprawiać zdewastowane klatki, wymieniać powybijane szyby. Sąsiedzi zazwyczaj znają się tu jednak dobrze, i jak to między znajomymi, stosunki między nimi układają się raz lepiej, raz gorzej.

26 grudnia ubiegłego roku między rodziną Mirosława R. a jego najbliższą sąsiadką panowała akurat napięta atmosfera. Wszystko przez to, że dobę wcześniej, w pierwszy dzień świąt, sąsiadkę, panią Mariolę K., zaatakowała krewna rodziny R. Poturbowała ją na tyle dotkliwie, że ta zgłosiła sprawę na policję i z krewkimi znajomymi nie chciała mieć już nic wspólnego.

I skończyłoby się może na tej nieprzyjemnej, choć mimo wszystko drobnej, sprawie, gdyby nie suto zakrapiane alkoholem obchody drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia u Mirosława R. Jego rodzinę odwiedził wówczas szwagier ze swoją konkubiną i kilkuletnią córeczką. Przy stole zasiedli: pan Mirosław z żoną, jego dwaj synowie, szwagier i jego partnerka. I jedynie żona Mirosława oraz 25-letni syn pili tego wieczoru mniej. Reszta raczyła się hojnie: na stół kolejno trafiały: 1 litr metaxy oraz trzy butelki wódki po 0,7 l każda. I kiedy już przy stole zabrakło innych tematów do rozmów, po kilku godzinach biesiadowania (przyjęcie zaczęło się jeszcze przed południem) goście państwa R. postanowili podjąć się roli mediatora w sporze sąsiedzkim.

- Przyszła do mnie taka bardzo pijana pani, która przedstawiła się jako adwokat i zaczęła mnie prosić o wycofanie sprawy, proponowała mi nawet 1000 zł za wycofanie oskarżeń - opowiadała później sąsiadka rodziny R. , Mariola K.

Nie dała się ona jednak nabrać na te "prawnicze" kruczki: - Powiedziałem jej, że z niej taki adwokat, jak ze mnie baletnica. A na koniec dodałam jeszcze, żeby wzięła sobie ten tysiąc i wsadziła w buty, to będzie wyższa.

Zrobiło się nieprzyjemnie. Sprawa była szeroko komentowana po obu stronach korytarza klatki schodowej: u rodziny R. i Marioli K., która roztrzęsiona relacjonowała swoje sąsiedzkie problemy znajomemu swojego syna - Rusłanowi R., który właśnie przyszedł do nich w odwiedziny. Rusłan jako jeden z nielicznych bohaterów tej opowieści tego dnia nie pił w ogóle, ale historią Marioli K. przejął się na tyle, że i w nim zalęgła się myśl o mediacji między zwaśnionymi rodzinami.

Całe wnętrzności były na wierzchu
Ale tylko przez chwilę udało mu się spokojnie porozmawiać z gospodarzem wskazanego mieszkania. Bo nagle z lokalu wyskoczyło trzech młodych mężczyzn i zaczęło bić go na oślep. Uderzali pięściami i kopali. Kiedy jeden z nich uderzył go drewnianą pałką w głowę, Czeczen padł na podłogę.

- Widziałem, że większość z nich jest pijana i tak naprawdę nie kontrolują się. Zacząłem się bać, kiedy rzucił się na mnie pies, kątem oka widziałem też, jak jeden z tych młodych trzyma nóż - opowiada Rusłan.

To już nie były przelewki. Ale i Rusłan nie w ciemię bity, bo zawsze przy sobie nosił - w formie breloczka do kluczy - nóż z 10-centymetrowym ostrzem. Wykorzystując moment, kiedy pies wystraszył się zamachu swego pana kijem bejsbolowym, wyciągnął ten nóż i dźgnął zwierzę kilka razy. Aż przestało ono stanowić zagrożenie. Co było potem - tego nikt dokładnie nie pamięta. Rusłan w końcu uciekł z klatki, ale zanim to nastąpiło uderzył kilka razy Mariana R. (jako jedyny nie jest oskarżony ze względu na stan zdrowia) tak nieszczęśliwie, że ten stracił śledzionę i nerki. Roman M. i jego najmłodszy syn Bartosz odnieśli niegroźne obrażenia. Karol C., szwagier, też na początku nie zauważył u siebie żadnych ran.

- To alkohol najwyraźniej mnie znieczulił, bo kiedy biegłem za tym Czeczenem, poczułem jak coś stuka mi o nogi . Ale dopiero jak cały blok przebiegłem to zobaczyłem, że niemal całe wnętrzności mam na wierzchu. To kiszki mi stukały o nogi, wszystko miałem na wierzchu. Upadłem i straciłem przytomność - opowiadał później śledczym.

Cała rodzina R. od początku tłumaczyła, że to Rusłan ich napadł. Prokuratura im nie wierzy, a Rusłanowi, który na początku też miał przedstawione zarzuty napaści - umorzyła postępowanie.

- Uznaliśmy, że działał on w warunkach obrony koniecznej- mówi Marek Winnicki, prokurator rejonowy Białystok-Południe.

Mirosław i Bartosz R. oraz Karol C. przed białostockim sądem nie przyznają się do winy. Mariola K. zmieniła miejsce zamieszkania, nie chce zeznawać przed sądem, bo twierdzi, że dawni sąsiedzi ciągle grożą jej i jej rodzinie.

Dane bohaterów zmieniliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna