Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W tych miejscach zegar wciąż tyka, a szewc w swoich butach chodzi

Maryla Pawlak-Żalikowska
Kuśnierz, kaletnik, modystka, zegarmistrz. Czy w XXI wieku, kiedy zalewają nas chińskie ubrania, buty, czapki, torebki i zegarki po kilkanaście złotych, te zawody mają jeszcze w ogóle rację bytu? Tanie płaszcze wypierają futra, kapelusze zastępujemy kapturami. Kto dziś szyje sobie nakrycia głowy  i buty na miarę?
Kuśnierz, kaletnik, modystka, zegarmistrz. Czy w XXI wieku, kiedy zalewają nas chińskie ubrania, buty, czapki, torebki i zegarki po kilkanaście złotych, te zawody mają jeszcze w ogóle rację bytu? Tanie płaszcze wypierają futra, kapelusze zastępujemy kapturami. Kto dziś szyje sobie nakrycia głowy i buty na miarę? W. Wojtkielewicz
Kuśnierz, kaletnik, modystka, zegarmistrz. Czy w XXI wieku, kiedy zalewają nas chińskie ubrania, buty, czapki, torebki i zegarki po kilkanaście złotych, te zawody mają jeszcze w ogóle rację bytu? Tanie płaszcze wypierają futra, kapelusze zastępujemy kapturami. Kto dziś szyje sobie nakrycia głowy i buty na miarę?

Tik-tak, tik-tak - z tym odgłosem przy uchu Radosław Kasperiuk z Białegostoku od dziecka budził się i zasypiał. Jego tata, mistrz fachu zegarmistrzowskiego, który prowadził zakład od 1976 r., przynosił zegary do domu. - Jednak tego tykania było coraz mniej, w miarę jak mechaniczne zegary były w latach 90. wykaszane z rynku przez zegary elektroniczne - wspomina Kasperiuk, siedząc w swojej niewielkiej pracowni przy ul. Suraskiej w Białymstoku. Na ścianach wiszą piękne drewniane konstrukcje, na półkach leżą - czekające na wyleczenie - zegarki elektroniczne najbardziej renomowanych marek świata.

- Wykosiło to też grupę zegarmistrzów, którzy nie potrafili się przestawić na te nowe technologie - kwituje Kasperiuk.

Mały Radek zamiłowanie do zegarów przejawiał już w dzieciństwie. Zamiast samochodzikami czy koparkami bawił się... budzikami. Rozkładał je na części i "studiował" ich mechanizmy, jak mechanik samochodowy najnowsze modele aut.

- To było fajne, precyzyjne. Fascynowało mnie, że jeden element uzależniony jest od drugiego - opowiada z wyraźną frajdą w głosie zegarmistrz urodzony na początku lat 80.

Potem syn uczył się od ojca już nie tylko dla zabawy. Tata zmarł w wieku 79 lat, do końca naprawiając zegary. Z jego zawodowego testamentu pan Radek zapamiętał: Chcesz mieć konkurencję, rób to, co inni. Więc nie robił: w Olsztynie (bo w Białymstoku nie było możliwości z powodu braku zainteresowania tym fachem) stanął przed komisją i zdobył kwalifikacje zawodowe. To otworzyło mu drogę do zdobycia w Szwajcarii tytułu autoryzowanego serwisu renomowanych marek. Ma nawet (co unikalne w Polsce) uprawnienia biegłego sądowego w swojej branży. Bo nie chciał być zwykłym "bateryjkarzem", którego umiejętności ograniczają się do wymiany tego elementu zegarka. Choć wbrew pozorom, nawet to trzeba umieć, żeby np. nie pozbawić zegarka jego wodoodporności lub nie porysować mu szkiełka.

- Zauważyłem, że wraca moda na kupowanie zegarków mechanicznych - podkreśla Radek. - Młodzi ludzie wyciągają z szaf cudne mechanizmy po dziadkach. Najstarszy zegar, jaki do mnie trafił, pochodził z XIX wieku i miał cały mechanizm drewniany. Moja ambicją jest umieć sobie radzić z każdą techniką. I choć miesiące są różne, to do dobrego fachowca klient zawsze trafi.

Urok lisiej kity

Bożena Świsłocka jest kuśnierzem w białostockim Rzemieślniku przy ul. Bema. Gdy startowała w latach 70. do szkoły odzieżowej w Białymstoku, nawet nie wiedziała, co to znaczy kuśnierz.

- A dziś to już w ogóle mało kto wie, że oznacza to osobę szyjącą futra. Nie kożuchy i nie zimowe płaszcze, bo to domena tzw. krawiectwa ciężkiego - przyznaje.

Pani Bożena uczyła się fachu trzy lata, a potem pracowała w białostockiej firmie Pellis, która miała kilka zakładów usługowych. Dziś już nie istnieje, podobnie jak garbarnia (czyli miejsce wyprawiania skór) przy ul. Jurowieckiej. Nie istnieją też dwie kolejne firmy usługowe, w których pani kuśnierz miała pracę, czy fermy lisów, z których szyte były futerka. Sporo towaru szło na rynek przy ul. Kawaleryjskiej. Klienci ze Wschodu kupowali wszystko. A potem przyszły lata 90. i wiele się zmieniło: firmy popadały, rynek schudł. Do miasta wkroczyły galerie handlowe, sieciówki, a wraz z nimi moda na kurtki, zimowe pikowane płaszcze-śpiwory.

- To bardziej niż hasła ekologów odwróciło klientów od naturalnych futer - ocenia pani Bożena, siedząc w swojej pracowni przy wiekowej maszynie z karakułami w ręce. - Ale po pierwsze nie wszystkich, a po drugie pojawiają się u mnie młode osoby z czapkami czy kołnierzami po mamach i babciach, i proszą o przeróbki zgodne z obecnymi trendami w modzie. Szyję też trochę z powierzonych materiałów, bo nadal są ludzie, którzy lubią futra i mają po kilka. To mozolna robota, przede wszystkim ręczna.

Pani Bożena lubi swój zawód, ale jednocześnie zauważa, że wkrótce może on zniknąć z rynku, bo dzisiejszej młodzieży do niego nie ciągnie.
Szewska pasja

- Według kwalifikacji zawodowych, szewców już nie ma. Są obuwnicy. Jest obuwnik naprawiacz, obuwnik miarowy, obuwnik konfekcyjny, obuwnik ortopedyczny itd. - wylicza Jacek Okułowicz z Białegostoku, który jest obuwnikiem ogólnym, ponieważ - jak nam wyjaśnia - jest instruktorem praktycznej nauki zawodu, ma tytuł rzeczoznawcy Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego i jest biegłym sądowym w tej branży. - Mam połączoną wiedzę i umiejętności wszystkich tych obuwników - mrużąc oko nawiązuje do absurdalnej urzędniczej nowomowy.

Ale tak naprawdę jest szewcem z krwi i kości, który pasję do tego rzemiosła odziedziczył po dziadku, a najwyższe kwalifikacje w fachu zdobył przez lata nauki i praktyki liczonej od roku 1982. Jego zakład przy ulicy Grochowej w Białymstoku jest najbardziej znanym w mieście. Na wystawie stoją męskie trzewiki z cudnie wyprawionej skóry, do której głaskania ręka aż sama się garnie. Krój buta, szycie to majstersztyk szewskiej sztuki. Buty powstały na zamówienie prawnika z Lublina.

Ale pierwsze buty, jakie zrobił przed laty pan Jacek, były dla niego samego. Jak mówi, kręcił się jako dziecko przy dziadku - mistrzu szewskim. Podobała mu się ta praca i chciał mieć buty uszyte własnoręcznie Wtedy zresztą butów prawie w ogóle w sklepach nie można było dostać.

- Prawdziwa klasa buta polega na tym, że można go wielokrotnie naprawiać, bez pogarszania jego parametrów jakościowych - tłumaczy mistrz. - Tymczasem w latach 90., wraz z wejściem na polski rynek sieciówek i hipermarketów, zalała nas fala dalekowschodnich wyrobów, których w zasadzie nie powinno się naprawiać. Albo inaczej: nie bardzo wiadomo było, jak je naprawiać, tak szybko tracą swoje właściwości - tłumaczy rzemieślnik. - Trochę sposobów już na to znaleźliśmy, ale faktycznie to były lata, które przyniosły załamanie branży.

Okazuje się jednak, że teraz sytuacja nieco się odwraca. Jak wynika z obserwacji pana Jacka, ludzie zaczynają mieć dosyć byle jakiego obuwia, które też niejednokrotnie jest niezdrowe, nieanatomicznie zbudowane, niestabilne: - Część osób się wzbogaciła i mają - jak w dawnych czasach - chęć na zrobienie sobie obuwia na miarę, niepowtarzalnego, za które zapłacą więcej, ale będzie im długo służyło.
Jacek Okułowicz przyznaje, że jest to raczej oferta dla panów: - My nie jesteśmy w stanie dorównać tym producentom markowego damskiego obuwia, którzy zatrudniają stylistów. Co innego moda męska, gdzie liczy się klasyka.

Zdaniem Okułowicza, zawód szewca jest niszowy i w dodatku zanikający. Nie ma zbyt wielu chętnych do jego nauki. Pan Jacek ma teraz u siebie dwóch uczniów i ocenia, że po trzech latach praktykowania jeszcze daleko im do perfekcji. - Nie są jeszcze prawdziwymi szewcami, tak jak nie jest krawcem ten, co umie guzik przyszyć - śmieje się "obuwnik ogólny". On zawodowo czuje się spełniony. Osiągnął w tym fachu wszystko i może sobie pozwolić, gdy tylko czasu starczy, na wymyślanie fasonów, projektowanie. Wprowadził też do firmy unikalne na polskim rynku maszyny do sterylizacji obuwia tlenkiem srebra i ozonem. Zresztą, i przy samym wyrobie czy naprawie obuwia jest coraz więcej nowoczesnego sprzętu i materiałów. Za czasów dziadka pana Jacka nie było sczyszczarek, frezarek, polerek elektrycznych. Była mozolna, ręczna praca.

- Teraz nadal ręcznie się buta obrabia, ale trzeba się wspomagać nowoczesnymi maszynami - tłumaczy szewc. - Tak jest szybciej, wydajniej i taniej dla klienta. Kunszt i precyzja ręki fachowca są dokładniejsze, ale muszą mieć swoją cenę, a na tę nie każdego dziś stać.

Być jak Greta Garbo

- Dziesiątego dnia każdego miesiąca po kapelusze przychodziły dziewczyny z Fast, a pod koniec miesiąca - nauczycielki i lekarki, bo wtedy dostawały pobory - wspomina Danuta Maria Szaciłowska, modystka (od francuskiego modiste) z Rzemieślnika przy ul św. Rocha w Białymstoku. Jej niewielki sklepik zajmują dziesiątki kapeluszy, czapek, ciekawych beretów, stroików z woalkami, zarówno na śluby, jak i na pogrzeby. - Kiedyś to ludzie bardziej się stroili: chodziło się w jesionkach, czapeczkach z norek. Odzież rzadziej się kupowało niż teraz... Teraz co sezon to inna moda... A poza tym, kiedyś było wielu hodowców i tańsze te futerka były. W dodatku starsze panie idąc na emeryturę dostawały odprawy i przychodziły do mnie w siebie zainwestować.

Do zawodu pani Danusia trafiła przez przypadek, nie mając pojęcia o szyciu - koleżanka mamy, modystka potrzebowała dziewczyny do pomocy. Potem Szaciłowska skończyła technikum ekonomiczne i zaczęła pracę w MPK, jako telefonistka. Po latach jednak wróciła do robienia czapek i kapeluszy.
W 1978 roku cech rzemiosł pomógł jej w znalezieniu miejsca w hali targowej przy ul. Słonimskiej. - Byli tam obok siebie szewc, zegarmistrz, krawcowa, bieliźniarka - wylicza pani Danusia. - Raniutko otwierałam tam szeroko okiennice, żeby ludzi przyciągnąć do sklepu.... A gdy powstawał ten Rzemieślnik przy Rocha, przeniosłam się tu.

Formy drewniane do swoich wyrobów modystka kupuje aż w Łodzi. Po kilkaset złotych za sztukę. Gdy moda się zmienia, piłuje się je mozolnie, żeby fason był inny. - Po latach naciągania materiału już palce mocno bolą, ale bardzo wiele modeli sama wymyślam - pan Danusia sięga po mięciutkie kapelusiki na wzór tych, jakie nosiła Greta Garbo. Pokazuje nowy trend, gdzie rondo z tyłu głowy jest podcięte, żeby nie zahaczało o kołnierz, nie zsuwało się z głowy. Albo "piotrusie" - urocze, z okrągłym rondem. Czy też "główka księżnej Diany" z płaską górą kapelusza. - Teraz już dużo trudniej o klienta, ale jednak panie przychodzą i chwalą, że kapelusze nie są sztywne, że wzorów tyle ciekawych. Chętnych do nauki zawodu jednak nie ma. Bo uszycie jednego kapelusza to koszt taki jak dwóch spódnic. I mało kto chce się w to bawić.

Czytaj e-wydanie »

Baza firm z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna