Wacław Kunc był chrzestnym mojego dziadka Jana Szerwińskiego - wspomina Wojciech Czupryński ze wsi Krzywe na Suwalszczyźnie. - A moją mamę zatrudnił w browarze. Dzięki temu, jako szesnastoletnia dziewczyna nie została wywieziona przez Niemców na roboty przymusowe. Pomagała służącej Kunców, a także pracowała przy produkcji lemoniady. Wujek, młodszy brat mamy, też dzięki pracy w browarze uniknął wywózki. Zresztą, nie tylko on. W czasie okupacji w suwalskim browarze pracowało znacznie więcej osób, niż było potrzeba. Dzięki temu nie trafiali na roboty przymusowe.
Właśnie od mamy, Wandy Czupryńskiej, dowiedział się wielu informacji na temat Kunca i browaru. Swoją wiedzą postanowił podzielić się z naszymi Czytelnikami. Ma nadzieję, że może inni też coś pamiętają i zechcą opowiedzieć.
- Suwalski browar jest związany z historią miasta - argumentuje. - Warto więc zebrać o nim i przekazać następnym pokoleniom jak najwięcej informacji.
Modlił się każdego dnia
Wacław Kunc był Czechem. Wraz z żoną mieszkał na terenie browaru, w biurowcu i pomagał wielu biednym ludziom. Do tego grona należał także pradziadek pana Wojciecha.
- Nie dawał pieniędzy, ale ofiarowywał niezbędne w gospodarstwie przedmioty, czy zwierzęta: konia, czy krowę - opowiada. - W tamtych czasach było to ogromne wsparcie.
Właściciel browaru był bardzo religijnym człowiekiem. Każdego dnia wieczorem, wraz z żoną oraz służącymi, modlił się w swoim pokoju. Do kościoła św. Aleksandra ufundował dzwon, który nosił jego imię i jednemu z suwalczan, wywodzącemu się z bardzo ubogiej, ale religijnej rodziny pomógł wykształcić się na księdza.
- Był surowy, wymagający, lecz sprawiedliwy - opowiada Czupryński. - Dbał o swoich pracowników, ale nie cierpiał oszustwa.
W czasie okupacji produkowane w suwalskich zakładach piwo i lemoniada trafiały głównie na front, do niemieckich żołnierzy. Tylko niewielkie ilości sprzedawane były do suwalskiej restauracji, której gośćmi także najczęściej byli Niemcy.
- Pracowników obowiązywał bezwzględny zakaz picia w browarze - dodaje. - Ale po pracy mogli robić co chcieli. Mało tego, otrzymywali dzienny deputat w postaci litrowej butelki piwa. Mogli je wypić, komuś podarować, albo odsprzedać. Nikt tego nie kontrolował.
Raz w tygodniu musieli pracować społecznie na rzecz Niemców. Budowali wtedy stadion i schrony, po drugiej stronie ulicy Wigierskiej.
Po wyzwoleniu Suwałk przez Armię Czerwoną jej dowódca przyszedł do Kunców na kolację. A ci podali m.in. wino, którego zapasy mieli w piwnicy.
- Dzień później czterech uzbrojonych żołnierzy pojawiło się w browarze i grożąc pracownikom bronią kazali otworzyć piwnicę - opowiada Czupryński. - Zabrali wszystko, co tam było.
W celach było ciemno, więc poprosił o żarówki
Po wyzwoleniu Wacław Kunc został aresztowany i osadzony w jednej z cel przy ulicy Kolejowej w Suwałkach. Mama pana Wojciecha nosiła mu jedzenie. A pewnego dnia właściciel browaru poprosił, by przeniosła z zakładu żarówki. Bo w więziennych celach było ciemno.
Spędził za kratami kilka tygodni, ale do swojego mieszkania w browarze już nigdy nie wrócił. Dyrektorem zakładu został jego furman, a Wacław Kunc mógł zabrać ze swojego mieszkania jedynie podstawowe rzeczy.
Zamieszkał na plebanii. Wkrótce przygarnął go ksiądz z Kadziła. Ten sam, któremu właściciel browaru pomógł się wykształcić.
- Kunc proponował mojej mamie, by pojechała z nimi do Kadzidła - dodaje pan Wojciech. - Ale odmówiła. Wolała pozostać w rodzinnej wsi.
Właściciel browaru i jego żona zostali pochowani na suwalskim cmentarzu przy ulicy Ba-kałarzewskiej.
Przez wiele lat na ich grobie był tylko metalowy krzyż. Dopiero później pracownicy zakładu ufundowali byłemu właścicielowi kamienny pomnik.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?