MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wrócili na wieś

Marta Strękowska
- Jesteśmy zadowoleni z tego, co robimy - mówi Jan Miruć. - Mamy jednak nadzieję, że sytuacja w rolnictwie się poprawi i któreś z naszych dzieci będzie mogło przejąć po nas gospodarstwo.
- Jesteśmy zadowoleni z tego, co robimy - mówi Jan Miruć. - Mamy jednak nadzieję, że sytuacja w rolnictwie się poprawi i któreś z naszych dzieci będzie mogło przejąć po nas gospodarstwo.
Jan i Galina Miruć ze wsi Juszkowy Gród w gm. Michałowo z wykształcenia są nauczycielami. Ale ich prawdziwą pasją jest rolnictwo.

Mówi gospodarz - Jan Miruć

Mówi gospodarz - Jan Miruć

Pierwszy zbiornik na mleko postawiliśmy mając zaledwie 6 krów. Był to zbiornik na 650 litrów. Zdaniem innych, to było dość niezrozumiałe przedsięwzięcie - duży zbiornik, a na dnie tylko trochę mleka, bo zaledwie 200 litrów. Ale dla nas to był swego rodzaju doping, by powiększać gospodarstwo. Bo przecież chciało się, żeby ten zbiornik był jednak pełny. Teraz mamy 38 krów. Już jest czym zapełnić ten zbiornik. A mleko zdajemy do Grajewa. Za litr płacą nam ok. 1 zł. Ale jak tak patrzymy na ceny w innych mleczarniach, to obawiamy się, żeby i u nas nie było też jeszcze gorzej.

Po ślubie około 10 lat pracowaliśmy w szkole - opowiada Galina Miruć. - Ja uczyłam języka polskiego, a mąż był nauczycielem zawodu. Ale to były takie czasy, gdy pensja nauczycielska była bardzo niska. Nie wystarczało od pierwszego do pierwszego.

Rolnictwo stało się drugim źródłem utrzymania

W tym czasie Jan Miruć był też właścicielem 7-hektarowego gospodarstwa, które przejął po rodzicach. Były tam tylko 2 krowy i koń. Jednak w pracy na roli nauczyciele dostrzegli sposób na to, by dorobić do tej słabej wypłaty.

Po pewnym czasie Jan Miruć zrezygnował z pracy w szkole. Małżonkowie sukcesywnie zaczęli powiększać gospodarstwo. Jeździli po okolicznych wsiach i kupowali od ludzi krowy i cielaki. Stopniowo, po jednej sztuce. Nie było ich stać na zakup jednorazowo większej liczby bydła.

Gospodarstwo cały czas się powiększało. A w zagrodzie po rodzicach była tylko mała obórka. W związku z tym pod koniec lat 90-tych odkupili gospodarstwo od sąsiada z naprzeciwka, które stało puste. Były tam dwie stodoły.
- Nowej obory nie mieliśmy jak postawić - mówi Jan Miruć. - Oboje byliśmy już po czterdziestce, więc nie mogliśmy wziąć kredytu "Młody Rolnik". Pożyczek nie chcieliśmy brać. Postanowiliśmy zagospodarować te budynki, które już były na podwórku.

Coraz więcej inwestycji

W czasie gdy modernizowali oborę, udało im się skorzystać z dofinansowania w ramach SPO. Dzięki pieniądzom pozyskanym w ten sposób zakupili niezbędne do pracy w gospodarstwie maszyny - w tej chwili mają w zasadzie pełny park maszynowy.

Trzeba też było dokupić więcej ziemi. Nie wystarczało już posiadane na starcie 7 hektarów.
- Wraz z dzierżawą mamy ponad 50 ha. użytków rolnych - mówi Galina Miruć. - W tym na 12 hektarach realizujemy programy rolnośrodowiskowe. To był nasz pierwszy zakup. Okazało się, że były to bardzo słabe grunty. Ale rosną tam gatunki roślin pod ochroną. To, że realizujemy programy ekologiczne, rekompensuje trochę brak plonów z tych ziem.

Gospodarzy martwią tylko coraz gorsze warunki pracy na roli.
- Zarabia się coraz mniej, a warsztat pracy jest z roku na rok droższy - mówi Jan Miruć. - W tym roku radykalnie podrożały też nawozy. Czy warto będzie dalej zajmować się rolnictwem, jeśli sytuacja się nie poprawi?

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna