Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszy, mróz, klęska

Piotr Biziuk
Poczet sztandarowy. Fragment panoramy "Berezyna" autorstwa Wojciecha Kossaka
Poczet sztandarowy. Fragment panoramy "Berezyna" autorstwa Wojciecha Kossaka
Nagły atak zimy w październiku przyczynił się do upadku pewnego imperium. Jakiego?

Zimą 1812 roku Napoleon opuścił swoją Wielką Armię wycofującą się z Rosji i ruszył w kierunku Francji, by zorganizować pobór nowego rekruta. Gdy przeprawiał się przez Niemen, spytał przewoźnika, czy nie widział francuskich dezerterów. - Nie - usłyszał w odpowiedzi. - Ty jesteś pierwszy.

Pod koniec października 1812 roku Francuzi opuścili zdobytą wcześniej Moskwę. Kampania, która miała rzucić na kolana cara, stawała się coraz większą katastrofą. Przystępując do wojny z Rosją Napoleon Bonaparte zakładał, że uda mu się rozbić wojska przeciwnika dzięki błyskawicznemu uderzeniu, być może nawet gdzieś w okolicach Wilna.

Żołnierze wyruszający na Wschód dostali z magazynów chleb tylko na cztery dni, tabory wiozły mąkę na 20 dni. Cesarz czekał jeszcze, by trawy odpowiednio urosły. Trzeba wszak było napełnić czymś żołądki 150 tysięcy koni.

Dopiero pod koniec czerwca Bonaparte pomaszerował na Wschód. Tymczasem nieprzyjaciel nie przyjął ciosu i cofał się wciąż, wciągając Francuzów coraz głębiej w swoje terytorium. Nie było to skutkiem jakiejś specjalnie przemyślanej strategii. Głównodowodzący wojsk carskich Barclay de Tolly uważał po prostu Napoleona za geniusza i nie chciał dać mu się pobić już na początku kampanii. Tak więc uderzenia Francuzów trafiały w próżnię.

Co prawda pod Borodino doszło w końcu do wielkiej bitwy, ale Bonapartemu nie udało się zniszczyć carskiej armii.
Cesarz miał jeszcze nadzieję, że Rosjanie będą starali się bronić Moskwy i tam uda mu się ich pobić, ale i tym razem przeliczył się.

Stara stolica okazała się pułapką, a tkwienie w niej nic Francuzom nie dawało. Trzykrotne próby podjęcia negocjacji pokojowych z carem Aleksandrem I spełzły na niczym. Bonaparte zrozumiał, że trzeba się cofać. Już wtedy jego Wielka Armia przypominała wielką tylko z nazwy. Przekraczając graniczny Niemen pod jego rozkazami było 450 tysięcy żołnierzy wszelkiej narodowości i autoramentu.

W Moskwie liczba ta stopniała do 95 tysięcy. Swoje zrobił tyfus.

Francuskie służby medyczne tamtych czasów uchodziły za wzorcowe. Jednak nawet i one nie przypuszczały jakiego spustoszenia mogą dokonać zwykłe wszy, one bowiem przenosiły chorobę. Za Niemnem niektórzy żołnierze dostawali wysokiej gorączki i różowej wysypki na ciele, a ich twarze stawały się ziemistoblade. Im dalej posuwała się armia, tym więcej było takich przypadków. Rozprzestrzenianiu się epidemii tyfusu sprzyjało wyjątkowo ciepłe lato. Na tym jednak nie wyczerpał się katalog niespodzianek. Nikt nie spodziewał się gwałtownego nadejścia mrozów. Te pojawiły się już 30 października i obnażyły zupełne nieprzygotowanie Francuzów do kampanii rosyjskiej.

Żołnierze nie mieli ani ciepłej odzieży, ani zapasów drewna na opał, kończyła im się żywność. Armia carska spychała zaś wycofujących się najeźdźców na stary trakt smoleński, ten sam, którym maszerowali w stronę Moskwy. Ten, który już doszczętnie ogołocili.

Gdy 3 listopada Napoleon wkraczał do Wiaźmy, wiódł ze sobą 60 tysięcy wojska, trzy dni później w Dorohobużu liczba ta stopniała o 10 tysięcy. Wtedy właśnie spadł pierwszy śnieg, zerwała się wichura. A odpocząć nie było gdzie, bowiem Rosjanie naciskali coraz bardziej. Morale słabło z każdym dniem. Coraz liczniejsze grupy maruderów starały się zdobyć strawę i trochę chrustu na własną rękę. Rosjanie wyłapywali ich bez problemu i bez litości.
Dowódcy szacowali, że zaledwie 1/4 armii maszeruje pod sztandarami.

W tych koszmarnych warunkach przetrzebiona Wielka Armia wlokła się w kierunku granicy.

"Wyprzedziły nas duże sanie zaprzężone w dwa silne konie. Po jakiejś pół godzinie ujrzeliśmy pocztę i zajazd. Weszliśmy do środka" - wspominał w swoim pamiętniku sierżant Bourgoyne. "Jeden z żołnierzy spytał, czy widzieliśmy pułk grenadierów holenderskich, który wchodził w skład gwardii cesarskiej.
- Nie - odparliśmy.
- Przed chwilą się z nim minęliście i żaden z was go nie zauważył?
W tamtych dużych saniach siedział cały pułk. Zostało ich siedmiu!"

Do Polski po kampanii moskiewskiej dotarło zaledwie 10 tysięcy żołnierzy zdolnych do noszenia broni. Mróz i wszy, przy wsparciu Rosjan, pokonały Napoleona Bonaparte.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna