Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyniosą nas stąd siłą

Urszula Ludwiczak
Przeciwko planom połączenia szpitala gruźliczego z zakaźnym protestują nie tylko pracownicy zakładów, ale i pacjenci. Obecnie nie narzekają na jakość usług, a nie wiedzą, co ich czeka po fuzji.
Przeciwko planom połączenia szpitala gruźliczego z zakaźnym protestują nie tylko pracownicy zakładów, ale i pacjenci. Obecnie nie narzekają na jakość usług, a nie wiedzą, co ich czeka po fuzji. A. Zgiet:
Przeciwko połączeniu białostockiego szpitala gruźliczego ze szpitalem zakaźnym protestują pracujący w obu placówkach lekarze i pielęgniarki. Połączenia nie chcą też pacjenci, którzy złożyli już ponad tysiąc podpisów pod protestem. Negatywną opinię w tej sprawie wydał również konsultant wojewódzki ds. chorób płuc na Podlasiu. Wszystko na nic. Wicemarszałek Podlasia, Krzysztof Tołwiński, pozostaje nieugięty - zamierza na poniedziałkowej sesji sejmiku wojewódzkiego przeforsować projekt.

- Jesteśmy gotowi na każdą formę protestu, łącznie z głodówką - zapowiadają pracownicy szpitala gruźliczego, którzy przekształcili się już w komitet strajkowy. - Siłą nas stąd będą wynosić.
- Każdy ma prawo do protestu - odpowiada marszałek Tołwiński. - A ja swojego zdania nie zmienię.
Jedyny w regionie
Specjalistyczny ZOZ Gruźlicy i Chorób Płuc w Białymstoku mieści się obecnie w wybudowanym przed laty, specjalnie na potrzeby takiej placówki, budynku przy ul. Warszawskiej. W szpitalu są dwa oddziały liczące 81 łóżek, wykorzystywane w ponad 90 proc. Zakład corocznie udziela porad dla 24 tys. pacjentów, w samym szpitalu leczy się ponad 2 tys. osób rocznie.
- W 2003 roku zdiagnozowaliśmy i leczyliśmy 105 nowych przypadków gruźlicy i 206 nowotworów płuc - wyliczają pracownicy zakładu. - Jesteśmy jedynym ośrodkiem w makroregionie, który prowadzi tlenoterapię domową i ma podpisaną umowę na leczenie gruźlicy wielolekoopornej.
Szpital od 1999 roku starał się dostosowywać do warunków reformy służby zdrowia. Od tego czasu zmniejszono zatrudnienie ze 186 etatów do 110, co roku inwestowano w sprzęt (w placówce jest m.in. jedyny w regionie nowoczesny, cyfrowy aparat do badań małoobrazkowych płuc), ograniczano zbędne koszty.
- Z urzędu marszałkowskiego nie dostaliśmy ani złotówki na zakupy, wszystko robimy z własnych środków - mówią pracownicy szpitala. - Cały czas zaciskamy pasa, a wszystko po to, aby nie popaść w kłopoty finansowe. I są efekty - jesteśmy jednym z nielicznych zakładów w regionie, który nie ma takich problemów. I zamiast nas nagradzać za takie działania, to się nas karze. Najłatwiej połączyć dobrze funkcjonujące jednostki i mówić, że ograniczono dzięki temu koszty...
Zapobiec upadkowi
Tymczasem według pomysłodawcy fuzji - marszałka Krzysztofa Tołwińskiego, placówki muszą się połączyć, przynajmniej administracyjnie.
- To jedyna szansa na dalsze dobre funkcjonowanie jednostki - uważa Krzysztof Tołwiński.
Do szpitala zakaźnego w ubiegłym roku włączono już białostocką dermatologię. Według marszałka, po dołączeniu do placówki jeszcze zakładu z Warszawskiej, zyska się silną jednostkę, która będzie mogła zaoferować pacjentom lepsze warunki pobytu i jakość świadczeń.
- System ochrony zdrowia nie jest bowiem od tworzenia miejsc pracy. W szpitalu gruźliczym administracja jest rozbudowana do granic możliwości, w ochronie zdrowia nie ma pieniędzy na utrzymywanie tylu pracowników - mówi marszałek.
W planach jest więc zredukowanie załogi szpitala gruźliczego o 30 osób, zwolnienia mają być głównie w administracji, ale też w kuchni, pralni i laboratorium. Szpital zaoszczędziłby na tym 800 tys. zł rocznie.
- Nie bierze się w ogóle pod uwagę aspektów ludzkich tego kroku - mówią pracownicy szpitala gruźliczego. - Pracę stracą samotne matki czy jedyni żywiciele rodziny. A marszałek nam mówi, że będzie się z tego kroku sam przed Bogiem tłumaczył.
Pracownicy placówki z ul. Warszawskiej obawiają się jeszcze jednego - otóż zwolnienia będą odbywać się już po połączeniu jednostek.
- A wtedy odpadnie problem odpraw dla takich osób, bo aby zyskać takie uprawnienia, trzeba przepracować przynajmniej rok w nowej firmie - mówią.
Zdaniem pracowników szpitala, połączenie administracyjne placówek to tylko pierwszy etap całkowitej likwidacji ich zakładu.
- W perspektywie urząd marszałkowski chce nas przenieść na Dojlidy, a zajmowany teraz przez nas budynek sprzedać - mówią.
- Pacjenci i biały personel pozostaną w dotychczasowym budynku, nikt go nie będzie sprzedawać. Szpital zachowa swoją autonomię. Obecna dyrektor placówki będzie zastępcą dyrektora szpitala zakaźnego ds. gruźlicy - zapewnia natomiast Tołwiński.
Jest projekt...
Pracownicy "gruźlicy" wiedzą jednak swoje. W opracowanej przez urząd marszałkowski koncepcji przekształcenia placówek napisano wyraźnie, że "zasadnym i racjonalnym przedsięwzięciem byłoby przeniesienie w przyszłości, w terminie 2-3 lat, oddziałów oraz poradni gruźlicy i chorób płuc, mieszczących się przy ul. Warszawskiej, do nowo wybudowanego obiektu w kompleksie budynków przy ul. Żurawiej. Natomiast nieruchomość przy ul. Warszawskiej, będąca własnością województwa podlaskiego, mogłaby być zbyta w drodze przetargu."
- To chyba jasny dowód na to, jakie plany ma urząd marszałkowski - mówią pracownicy szpitala. - Teraz jesteśmy w samym centrum miasta, pacjenci mają do nas łatwy dostęp, bo nie dość że dojeżdża tu 15 linii autobusów miejskich, to jest jeszcze przystanek PKS-u. Na Dojlidy zaś dojeżdża tylko jeden autobus! A przez to, że nasz budynek jest tak położony, jesteśmy łakomym kąskiem dla potencjalnych kupców.
- Rzeczywiście, korzystniej byłoby przenieść szpital na Dojlidy, ale nie ma ku temu warunków. Wybudowanie tam dodatkowego pawilonu i przeniesienie tam "gruźlicy" kosztowałoby 3-4 mln zł - mówi Tołwiński. - Nie mamy takich pieniędzy, a nawet jak byśmy mieli, to są pilniejsze potrzeby w służbie zdrowia. Poza tym, po przeniesieniu zaoszczędzilibyśmy może 200 tys. zł rocznie. Nie jest to znacząca suma. Dlatego zdecydowanie nie będzie żadnych przenosin placówki na Dojlidy - zapewnia marszałek.
...do odrzucenia?
- Jeśli dokonuje się zmian organizacyjnych, które nie pogarszają poziomu diagnostyczno-terapeutycznego, nie odbijają się na jakości usług medycznych i nie wiążą się z likwidacją łóżek dla pacjenta, to ja jestem za, - mówi prof. Elżbieta Chyczewska, konsultant wojewódzki ds. chorób płuc i kierownik Kliniki Chorób Płuc Akademii Medycznej w Białymstoku. - Ale w tym projekcie przekształcenia bierze się tylko pod uwagę aspekty finansowe takiego działania. Fuzja zakładów przewiduje likwidację dublujących się etatów w obu jednostkach, czyli całego zaplecza administracyjno-gospodarczo-technicznego. Oszczędzi się przez to pieniądze, ale jak szpital może dobrze funkcjonować bez kuchni, laboratorium czy apteki, z oddaloną dyrekcją, dysponując tylko samymi łóżkami? Czy można wtedy mówić o poprawie jakości usług i dostępu do lekarza? Myślę, że efekt będzie zupełnie inny.
Pani profesor uważa jednocześnie, że fuzja obu zakładów byłaby dobrym rozwiązaniem, gdyby w szpitalu na Dojlidach stworzono odpowiednie zaplecze do przeniesienia oddziałów i poradni z Warszawskiej.
- Musiałaby to być baza lokalowo-diagnostyczna, spełniająca standardy europejskie, prawdziwe centrum pulmonologiczne w województwie. Tylko wtedy byłby sens łączenia obu szpitali. Ale to oczywiście kosztuje, a pieniędzy potrzebnych na taką inwestycję nie ma - mówi prof. Chyczewska. - Fuzja proponowana w obecnym kształcie, czyli najpierw połączenie administracyjne, a dopiero potem szukanie pieniędzy na stworzenie bazy na Dojlidach, jest zupełnie nierealna. Brak stabilności finansowej w służbie zdrowia nie pozwala na podejmowanie jakichkolwiek planów finansowych na przyszłość!
Będą głodować
Połączenia ze szpitalem gruźliczym nie chcą też pracownicy szpitala zakaźnego.
- Już w ubiegłym roku przyłączono do nas szpital dermatologiczny, co kosztowało nasz zakład pół mln zł - mówi lekarz ze szpitala przy ul. Żurawiej. - Dołączenie "gruźlicy" ma kosztować nas 1,5 mln zł, a nikt nam tych pieniędzy nie odda. To wiąże się z mniejszymi pensjami dla pracowników, brakiem premii, a nawet zwolnieniami. Będziemy też kolejnym szpitalem na Podlasiu z kłopotami finansowymi!
Pracownicy obu szpitali są zdesperowani. Ich argumenty, wysyłane do marszałka, poparte opinią konsultanta wojewódzkiego i lokalnych polityków, sprzeciwiających się fuzji, nie są na razie brane pod uwagę.
- Marszałek w ogóle z nami nie rozmawia, nie odpowiada nam na pisma - mówią.
W szpitalu gruźliczym zawiązał się już komitet strajkowy. Pracownicy usiłują jeszcze przekonywać poszczególnych radnych sejmiku wojewódzkiego, aby nie głosowali za przyjęciem uchwały.
- Z marszałkiem pewnie nie wygramy, wszystko zależy od radnych - mówią. - Jeśli ci poprą pomysł zarządu województwa, zaczniemy głodówkę. W dzisiejszych czasach to jedyny, najlepszy sposób na osiągnięcie celu. Kolejarze głodowali i wygrali.
- Taka reakcja na perspektywę utraty pracy to normalny odruch ludzki - mówi marszałek Tołwiński. - Ale nawet głodówka nie będzie mieć wpływu na podjęte już przeze mnie decyzje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna