Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wywalili go na bruk. I nie ma winnych

Tomasz Kubaszewski [email protected]
- Byłe kierownictwo PKS chciało mnie zaszczuć - mówi Bogusław Brynda. - To skandal, że teraz niektórzy sędziowie takich oczywistych spraw nie dostrzegają.
- Byłe kierownictwo PKS chciało mnie zaszczuć - mówi Bogusław Brynda. - To skandal, że teraz niektórzy sędziowie takich oczywistych spraw nie dostrzegają. Archiwum
Chcieli pokazać, że pracownikami pomiatać nie można. Dlatego wciąż domagają się ukarania byłych prezesów. Ci jednak, jak twierdzą ludzie, znaleźli sojusznika w jednym z sędziów. I temu już nikt nie może zaradzić.

Nie ma już wątpliwości, że za bezprawne zwolnienie z pracy działacza związkowego Bogusława Bryndy nikomu nawet włos z głowy nie spadnie. A kierowcę z suwalskiego PKS wyrzucono dyscyplinarnie jako jedynego żywiciela rodziny, ojca czworga dzieci.

Nie przysługiwało mu nawet prawo do zasiłku. Taki stan trwał przez wiele miesięcy.
Przed Sądem Rejonowym w Suwałkach proces ciągnął się prawie dwa lata. Brynda uważa, że przypadku tutaj nie było. Bo oczywiste - jakby się zdawało - sprawy, dla sędziego takimi nie były. Efekt? Za dwa tygodnie, 15 czerwca, sprawa się przedawni.

Związkowcy z PKS próbują znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Jedni mówią o lekceważeniu praw pracowniczych nawet przez wymiar sprawiedliwości, inni zastanawiają się nad osobą byłego prezesa. Bo choć stanowisko stracił, wciąż jest wiceprzewodniczącym suwalskich struktur Platformy Obywatelskiej.

Prawdziwa wojna

Problemy w suwalskim PKS, który działa też na terenie Mazur, zaczęły się niedługo po tym, jak w czerwcu 2008 r. prezesem tej firmy został Stanisław B. Nie miał żadnych doświadczeń w kierowaniu tego typu przedsiębiorstwami, ale należał do PO i był bliskim współpracownikiem ówczesnego suwalskiego szefa tej partii Cezarego Cieślukowskiego. PKS podlegał wtedy pod ministerstwo skarbu.
Związki zawodowe w firmie były jednak silne. I patrzyły kierownictwu na ręce. Sprzeciwiały się niewłaściwym, ich zdaniem, decyzjom. A kiedy kierownictwo na to nie reagowało, zwróciły się do mediów. Wtedy zaczęła się prawdziwa wojna.

Najpierw, jeszcze w 2009 r., z pracy wyrzucono Jarosława Żaborowskiego, szefa największej organizacji związkowej. Potem przyszła kolej na następnych - Bryndę oraz Zdzisława Matelskiego. Ten ostatni krytykował m.in. stan ogumienia autobusów. Uważał, że bezpieczeństwo pasażerów jest zagrożone.
Jednak najwięcej trudu prezesi zadali sobie, by pozbyć się Bogusława Bryndy. Pierwszą dyscyplinarkę otrzymał na początku 2011 r.

Powody były jednak tak enigmatyczne, że sąd natychmiast przywrócił go do pracy. W dniu, kiedy Brynda stawił się do swojej bazy w Olecku, miejscowi pracownicy zorganizowali przeciwko niemu... protest. Choć zapewniali, że to "spontaniczne wystąpienie", nikt w to i tak nie uwierzył. Związkowcy doszukiwali się inspiracji ze strony zarządu firmy. Dużo później jeden z uczestników tego protestu przeprosił na piśmie Bogusława Bryndę za wypowiedziane wówczas mocne słowa.

Po paru miesiącach kierowca otrzymał kolejną dyscyplinarkę. Autobus, który prowadził został nagle zatrzymany przez firmę wynajętą do kontrolowania pracowników. Z bagażnika kontrolerzy wyciągnęli 25-litrowy kanister z olejem napędowym. Wniosek? Kierowca chciał ukraść należące do firmy paliwo.
- Przyszła pora, że złodzieje nie będą bezkarni - komentował w mediach prezes Stanisław B.

Brynda od początku wszystkiemu zaprzeczał. Twierdził, że żaden myślący kierowca nigdy nie włożyłby kanistra z paliwem do tego akurat bagażnika - ze względu na bezpieczeństwo pasażerów. - Ten pojemnik został podrzucony - mówił.

Szefostwa PKS to jednak nie przekonało. Bogusław Brynda został więc zwolniony. Musiało minąć wiele miesięcy, by sąd uznał, iż do żadnej kradzieży paliwa nie doszło

- To była nieudolna prowokacja - stwierdził sędzia.
Czyja? Wyjaśnianie tej kwestii trwa do dzisiaj.

Suwalski PKS, a ściślej jego prezesi, przegrywali proces za procesem. Np. Stanisław B. musiał zapłacić z własnej kieszeni 8 tys. zł za bezprawne zwolnienie Żaborow-skiego i Bryndy (za pierwszym razem). Jednak koszty obsługi prawnej pokrywała już firma.

Na to, co działo się w PKS ministerstwo skarbu nie reagowało. Stanisław B. stracił stanowisko dopiero wówczas, gdy nadzór nad firmą przejął marszałek województwa. Stało się to w grudniu 2011 r. Nowym prezesem został były poseł PO Leszek Cieślik. Od tego czasu konfliktów już nie ma.

Zbierali haki

Zaległe sprawy wciąż jednak ciągnęły się w sądach. Dla przyszłości Stanisława B. ma to spore znaczenie. Bo niektóre zarzucane mu czyny są przestępstwami. Przy skazującym wyroku były prezes musiałby rozstać się ze szkołą, gdzie obecnie dorabia. Bo nauczyciel nie może być karany za przestępstwo umyślne.

Ten sam sędzia z suwalskiej "rejonówki" prowadził trzy z wielu spraw. Dwa razy uznawał, że byli prezesi PKS są niewinni. Ustnego uzasadnienia jednego z wyroków, dotyczącego łamania praw związkowych, nie zrozumiał nikt z obecnych na sali. Potem okazało się, że także na piśmie konkretne powody podane nie zostały.

- Obszerny materiał dowodowy zebrany w tej sprawie wyraźnie pokazuje, że w PKS dochodziło do przykładów łamania praw związkowych, w tym, szukania tzw. haków na jednego z działaczy - mówił prokurator przed sądem II instancji. - Ale zostało to całkowicie pominięte.

Sąd II instancji te racje podzielił. Uznał, że sędzia uchylił się od przeprowadzenia analizy całego materiału dowodowego i dał wiarę wyłącznie zeznaniom byłych prezesów. Sprawa trafiła więc do ponownego rozpatrzenia. Podobnie stało się z kolejnym postępowaniem prowadzonym przez tego samego sędziego. Tutaj zapadł już prawomocny wyrok. Stanisław B. został skazany.

Ale największe zamieszanie powstało wokół trzeciego postępowania. Dotyczy ono odpowiedzialności za bezprawne zwolnienie Bogusława Bryndy za rzekomą kradzież paliwa. Przez prawie dwa lata sędzia nie dał rady zakończyć procesu.

- Próbował rozstrzygać kwestie, które już dawno zostały rozstrzygnięte przez inne sądy, jak choćby to, czy ta dyscyplinarka była zasadna, czy nie też - żali się Bogusław Brynda. - Potem pojawił się problem z przesłuchaniem jednego ze świadków. No i kolejne rozprawy spadały z wokandy.

Za dwa tygodnie, 15 czerwca, ta sprawa się przedawni. Marcin Walczuk, rzecznik prasowy suwalskiego sądu przyznaje, że szans, by prawomocny wyrok zapadł do tego czasu nie ma już żadnych. Bogusław Brynda napisał skargę na sędziego. Co to da? Pewnie nic. Bo każdy sędzia ma prawo do swobodnej oceny dowodów. No i jest niezawisły.

Marcin Walczuk zapewnia jedynie, że skarga zostanie wszechstronnie rozpatrzona. Sam sędzia zaś do sprawy odnosić się nie chce.

Były prezes PKS wielokrotnie wypowiadał się w mediach, że swoich decyzji nie żałuje. Twierdził, że wszystko, co robił, wynikało z troski o firmę. To zaś, iż wciąż regularnie zasiada na ławie oskarżonych ma wynikać z mściwości związkowych działaczy.

- Nie chcemy przecież nikogo wsadzać do więzienia - tłumaczą ci ostatni. - Wystarczy nam, że sąd uzna winę byłych prezesów, nawet bez wymierzenia kary. Bo to będzie ważne dla wszystkich pracowników, także spoza naszej firmy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna