Co więcej - guzy, choć nie tak widoczne na zewnątrz, pojawiają się w całym ciele Pawła. Mężczyzna bardzo cierpi. Ręce i nogi nie dość, że go straszliwie bolą, to jeszcze traci w nich czucie. - Czasem to już myślę, że powinienem je sobie obciąć - przyznaje Paweł. Odwodzi go od tego żona. Bo Alina ma jeszcze nadzieję: - Znajdzie się jeszcze lekarz, który nam pomoże - powtarza. I dlatego opowiada historię…2
Narośl wciąż odrasta
Narośl na nodze Pawła waży około 30 kilogramów. Niesamowicie utrudnia mu życie. Nie dość, że jest z nią przecież tak bardzo niewygodnie, to jeszcze przeraźliwie boli. Paweł próbuje żyć normalnie - chodzi nawet, choć z trudem, do pracy. Jednak z miesiąca na miesiąc, z dnia na dzień jest coraz gorzej. Narośl - usuwana przez lekarzy - wciąż odrasta. Bywa, że z bólu Paweł wręcz mdleje. Nigdy nie wie, co przydarzy się, gdy wyjdzie z domu, czy uda się wrócić szczęśliwie, bo czasem, znienacka, kończyny chwyta paraliż i mężczyzna nie jest w stanie zrobić nawet jednego kroku więcej. A medycy - jeden po drugim - rezygnują z leczenia.
- Nie wiemy, co to za choroba. Nie umiemy pomóc - przyznają.
Gdy Paweł i Alina poznali się kilkanaście lat temu, obiecali sobie, że będą ze sobą na dobre i na złe. Nikt nie sądził jednak, że los tak ciężko ich doświadczy.
- Ja pochodzę z Giżycka, mąż z Białegostoku. Przyjeżdżał do mnie przez kilka lat, potem, dziesięć lat temu, ja przeprowadziłam się do Białegostoku, wzięliśmy ślub - opowiada Alina.
Choć ona chorowała już wtedy na epilepsję, a Paweł był osobą z dużą nadwagą - radzili sobie w życiu i - co najważniejsze - byli szczęśliwi. - Pewnie, musieliśmy się dotrzeć, ale Paweł jest tak dobrym, wrażliwym człowiekiem, że wszystko dobrze nam się układało.
Nieszczęście przyszło znienacka. Dziewięć lat temu Pawłowi zaczęły puchnąć stopy. Czasem aż tak mocno, że nie dał rady włożyć butów. Coraz trudniej było mu chodzić, zaczął mieć trudności z dotarciem do pracy, no i później podczas pracy, w ochronie.
Poszedł do lekarza, dostał zwolnienie. Wszyscy mieli nadzieję, że odpocznie i zdrowie wróci. Ale niestety, tak się nie stało. Na nodze zaczęły pojawiać się guzy. Coraz więcej i coraz większe. Żaden z lekarzy nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego. Podejrzewali guzy limfatyczne, mówi, że to dlatego, że Paweł jest otyły... Przez dwa lata właściwie nic mu nie pomogli. Guzy na nodze przybrały już monstrualny rozmiar, w sumie ważyły już grubo ponad 20 kilogramów! Rozwiązaniem miała okazać się operacja. Lekarze chcieli ułatwić Pawłowi codzienne życie, poruszanie się. Owszem, guzy udało się usunąć, ale… momentalnie zaczęły odrastać. Po trzech godzinach od operacji guz już miał pół kilo, po trzech tygodniach był trzy razy większy, a później stawał się coraz większy i większy. W dodatku kolejne guzy zaczęły pojawiać się nie tylko w nodze, ale i w całym ciele, niszcząc po kolei narządy wewnętrzne i zagrażając życiu: z tyłu głowy, przy kości ogonowej, przy potylicy... Wrastają w każdą tkankę. Na szczęście, po przebadaniu histopatologicznym okazało się, że nie jest to złośliwy nowotwór, ale… i tak nikt nie był w stanie postawić jakiejkolwiek diagnozy, a co za tym idzie - wdrożyć skutecznego leczenia.
Wije się z bólu
Od tego czasu życie Kitlasów to ciągłe szukanie pomocy. Jeździli do wielu ośrodków, występowali w programach telewizyjnych - tylko po to, by się pokazać, bo może akurat telewizję będzie oglądał ktoś mądry, jakiś lekarz, który wprowadzi skuteczne leczenie. Nic z tego. Żyją z dnia na dzień z nadzieją, że wkrótce będzie lepiej. Na razie jednak zdrowie Pawła wciąż się pogarsza.
- Mąż nie śpi po nocach, wije się z bólu. Bywają dni, że nie jest w stanie postawić nogi na podłodze, tak go boli. To coś okropnego - mówi Alina.
- To ból, jakby ktoś rozrywał kości - dodaje Paweł. Trudno to wytrzymać.
Alinie też trudno patrzeć jak Paweł cierpi.
- Jestem na skraju wytrzymałości. Mam już dość. Odechciewa mi się żyć. Nie wiem, jak bym sobie poradził, gdyby nie wsparcie żony. Czasem myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby obcięcie sobie tych nóg - mówi załamany mężczyzna.
Ubrania i buty - tylko na zamówienie
Wielkim problemem jest też kupienie ubrań, butów. Wszystko musi być robione na miarę, a to przecież tyle kosztuje! Pieniędzy ciągle brak, bo przecież oprócz tego Kitlasowie płacą za rehabilitację. Dlatego Paweł wciąż - mimo swojej niepełnosprawności - pracuje. Z pracy ochroniarza musiał oczywiście zrezygnować, ale jego pracodawca zaproponował, by nadzorował monitoring. Praca, wydawałoby się, idealna w sytuacji Pawła. Niestety, coraz trudniej jest mężczyźnie dotrzeć do biura. Noga jest coraz większa, coraz bardziej boli, no i te utraty czucia w całym ciele mogą być niebezpieczne, jeśli przytrafią się na przykład na ulicy, w środku miasta. Chodzi więc do pracy ostatkiem sił. Co będzie, jak już nie znajdzie na to siły? Kiltasowie boją się nawet o tym myśleć. Owszem, Paweł ma rentę, ale to też nie są pewne pieniądze. Renta jest czasowa, co roku Paweł musi stawiać się na komisji, udowadniać, że jest chory i prosić o przedłużenie świadczenia.
- Toczymy o to prawdziwe batalie - przyznaje pani Alina.
Najgorsze jest, że Paweł został właściwie sam, bez lekarza… Bo lekarz z Wrocławia, profesor, nagle zrezygnował z leczenia. - Przyjechaliśmy, lekarz był w gabinecie, ale mąż nie został ponownie przyjęty na oddział - opowiada pani Alina. Przestał odbierać telefony, nie oddzwaniał, napisał tylko, że nie może przyjąć Pawła, bo na oddziale trwa remont. Sprawdzili - remontu nie było.
- Był naszą jedyną deską ratunku. Mógł chociaż nam powiedzieć, że rezygnuje z leczenia. A tak… Po prostu zostawił nas bez słowa - Alina jeszcze dziś nie może w to uwierzyć.
Teraz pomaga im już tylko ich lekarz rodzinny i lekarz naczyniowiec. No i rehabilitantka, od tego profesora z Wrocławia. To ich ostatnia deska ratunku. Ale niestety, niedostatecznie skuteczna.
Alina robi wszystko, by znaleźć pomoc. Podkreśla: - Szukamy lekarza, który zajmie się w całości leczeniem męża, a nie tylko chorobą nóg.
- Męża kochałam, kocham i będę kochać zawsze. I zawsze będę starała się mu pomóc. Zawsze będę o niego walczyć. To tak ważne, by wyzdrowiał - mówi Alina.
To dlatego wciąż chce mówić o chorobie Pawła. Ma nadzieję, że ich historię przeczyta jakiś lekarz, który w końcu postawi diagnozę i zaplanuje leczenie. Na razie jednak Pawłowi pozostaje tylko rehabilitacja. A to, niestety, kosztuje. Bo nie dość, że za wizyty trzeba płacić, to jeszcze Kitlasowie jeżdżą na nie na drugi koniec Polski, więc dodatkowo wydają jeszcze na benzynę, bilety kolejowe, noclegi. Na szczęście ktoś o dobrym sercu, po obejrzeniu w telewizji programu o nieszczęściu Kitlasów, założył dla nich zbiórkę na portalu szczytnycel.pl. Alina ma nadzieję, że dzięki temu walkę z chorobą i drogę do lepszego, zdrowego życia wesprą dobrzy ludzie.
- Na razie nasze życie to jedna wielka niewiadoma. Czas, by to się w końcu zmieniło - mówi.
Zakaz smartfonów w szkołach? 67% Polaków mówi "tak"!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?