Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast pomocy wolą kielicha

Urszula Bisz [email protected]
- Moja bezdomność zaczęła się 12 lat temu, gdy zmarła moja żona - mówi Edward (z prawej).
- Moja bezdomność zaczęła się 12 lat temu, gdy zmarła moja żona - mówi Edward (z prawej).
- Nie chcę korzystać z pomocy, nie trzeba mi łaski - mówi Krzysiek. - Próbowałem, ale trafiłem na ludzi, którzy traktowali mnie gorzej niż psa. A bezdomny to przecież też człowiek. Żyjemy jak żyjemy. Trudno.
- Moja bezdomność zaczęła się 12 lat temu, gdy zmarła moja żona - mówi Edward (z prawej).
- Moja bezdomność zaczęła się 12 lat temu, gdy zmarła moja żona - mówi Edward (z prawej).

- Moja bezdomność zaczęła się 12 lat temu, gdy zmarła moja żona - mówi Edward (z prawej).

Święta Bożego Narodzenia, sylwester - są tacy, dla których te dni nie różnią się niczym od pozostałych. Dość często jest to jednak ich własny wybór. Mogą skorzystać z pomocy, ale nie chcą.
- W domach bezdomnego, noclegowniach, ośrodkach pomocy organizowane są spotkania świąteczne - mówi Joanna Deoniziak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, która od lat wraz ze studentami medycyny i innymi policjantami odwiedza bezdomnych. - Teraz np. spotkanie wigilijne dla prawosławnych zorganizowane zostanie w Eleosie przy ul. Warszawskiej.
Jednak wielu bezdomnych nie korzysta z takiej możliwości. Dlaczego? Bo twierdzą, że im pomoc nie jest potrzebna. Że dobrze im tak, jak jest.

Zamiast pomocy wolą kielicha

Jest też inny powód - choroba alkoholowa. Aby wziąć udział w tego typu spotkaniu lub przenocować w noclegowni, trzeba być trzeźwym. Część z bezdomnych zaś nie jest w stanie zrezygnować z alkoholu. Niektórzy to właśnie z jego powodu wybierają nocowanie w opuszczonych, zaniedbanych domach.
- Mamy normalne mieszkania i pracę, ale raz na jakiś czas przychodzimy tu na imprezki. Bo u siebie nie możemy się spokojnie napić - powiedziała nam Anka, jedna z osób, które spotkaliśmy w opuszczonym domu przy ul. Jana Pawła II w Białymstoku.

Policjanci bardzo dobrze znają to miejsce. Na uboczu, w niewielkiej odległości od siebie stoi tam kilka domów. Ich prawowici mieszkańcy dawno je porzucili. Teraz w starych, zniszczonych ścianach pomieszkują bezdomni. Odwiedziliśmy ich tuż przed sylwestrem.

Impreza w barłogu

Gdy wraz z policją i studentami medycyny wchodzimy do pierwszego z nich, ciężko zauważyć, że w środku ktoś jest. W pomieszczeniu, które kiedyś prawdopodobnie było dużym pokojem, na dwóch zniszczonych i brudnych materacach, pod kocami i szmatami w ciemnościach znajdujemy trzy osoby. W jednym miejscu leży Krzysiek, kawałek dalej Anka i Tomek (nie chcą podać swoich prawdziwych imion, by nikt ich nie rozpoznał). W pomieszczeniu jest tyle dymu, że aż gryzie w oczy. Trójka "lokatorów", żeby nie zamarznąć, pali bowiem w nieszczelnym piecu.

Anka i Tomek to obskurne miejsce traktują jako świetną "miejscówkę" na imprezy. Nie przeszkadza im brud, brak światła, prądu i bieżącej wody. Bez szczególnych emocji opowiadają o poprzednich "mieszkańcach" tego miejsca - parze starszych bezdomnych, którzy kilka miesięcy temu tam zmarli. Dopytują, czy ktoś ma papierosa.

Anka i Tomek mają po dwadzieścia kilka lat. Są jednak już bardzo zniszczeni. Jedno z nich pochodzi z Białegostoku, drugie z Gródka. Jednak więcej o sobie mówić nie chcą. Dodają tylko, że kiedy zechcą, będą mogli wrócić do normalnego życia. Ona pracuje jako ekspedientka w sklepie, on robi w wykończeniówce.

Łaski mi nie trzeba

Mniej możliwości wyboru ma Krzysiek, który od lata nocuje w tym starym domu przy ul. Jana Pawła II. Mężczyzna nie ma jeszcze pięćdziesięciu lat, a od 10 jest bezdomny. Najpierw stracił pracę. Potem posypała mu się reszta życia.

- Tak się potoczyły moje losy i już tego nie zmienię - tłumaczy pytany, czy chce wyjść z bezdomności. - Nie chcę korzystać z pomocy społecznej, nie trzeba mi łaski. Próbowałem, ale trafiłem na ludzi, którzy traktowali mnie gorzej niż psa. A bezdomny to przecież też człowiek. Żyjemy jak żyjemy. Trudno. Nie pójdę do noclegowni, bo tam, nawet jak jest się choć trochę pod wpływem, wyrzucają cię za drzwi.
Zapytany o święta i sylwestra, odpowiada: - Będzie bez różnicy, tak jak jest. Nie ma o czym gadać. Tu u mnie cały czas tak to wygląda. Chociaż teraz, zimą, jest trudniej.

Krzysiek nie jest chętny do korzystania z pomocy, ale ostatecznie studentom medycyny pozwala się zbadać. Okazuje się, że ma bardzo wysokie ciśnienie - 200 na 100. Po namowach zgadza się, by wezwać do niego karetkę.

Nie można uszczęśliwiać na siłę

- Są dwa typy bezdomnych: tacy którzy mówią, że im jest dobrze i nic od nas nie chcą oraz tacy, którzy chcą wyjść z bezdomności i z chęcią korzystają z wszystkich form pomocy - tłumaczy Adam Jakubowski, student pierwszego roku medycyny, który od trzech lat jest w grupie pomocy Polskiego Czerwonego
Krzyża i odwiedza bezdomnych.

Podczas tych wizyt początki są zawsze takie same. Bezdomni do ludzi "normalnych" podchodzą z dystansem. Ratowników oraz mundurowych traktują jak kontrolerów. Dopiero przy kolejnych wizytach, podczas których dostają konserwy, chleb, kurtki, bluzy czy koce, zaczynają nabierać zaufania. Wtedy też niektórzy z nich zaczynają interesować się, jak można wyjść z bezdomności.
- Jednak nic na siłę - tłumaczy Adam Jakubowski. - Nie ma sensu przy pierwszej wizycie kogoś na siłę uszczęśliwiać. Nie należy naciskać, bo inaczej zamkną się i w ogóle nie zechcą skorzystać z pomocy.

Stał się bezdomny, gdy stracił żonę

Edward, który przebywa w kolejnym opuszczonym domu przy ul. Jana Pawła II w Białymstoku, wydaje się być zadowolony z naszej wizyty. Stara kuchnia, którą zajmuje, jest posprzątana. On i jego goście, którzy go właśnie odwiedzili, siedzą przy świeczkach. Na piecu grzeje się leczo. Czekają na powrót Ryśka, który pomieszkuje w tym samym domu, w pokoju po drugiej stronie korytarza.

Edward jest zadowolony ze swego życia, chociaż zdaje sobie sprawę, że mogłoby wyglądać lepiej.
- Wszystko zaczęło się 12 lat temu, gdy zmarła moja żona - opowiada mężczyzna. - To była naprawdę wspaniała kobieta. Ja też byłem w porządku facet, chociaż w sumie dalej jestem. Staram się żyć normalnie. Nawet na święta mam różne zaproszenia.

Z reguły spędza je u siostry, która mieszka w Białymstoku. Miał też możliwość zamieszkania u niej, ale nie chciał być ciężarem dla rodziny. Jednak często się widują i odwiedzają. Siostra wspiera go na tyle, na ile może.

Inni mają gorzej

- Nie poszedłem w tym roku do siostry, bo z żeberkami miałem problemy - tłumaczy Edward. - Więc ona mi przywiozła wszystko. Byli też policjanci. Przełamaliśmy się opłatkiem. Po bożemu było. Tu jest naprawdę jak u ludzi, a że takie warunki, co zrobić. Inni gorzej mają. Palić mam czym w piecu, jeść mam co. Jestem rencista, więc z tym nie ma problemów. Najgorzej, że z serduchem mam problemy, a na wizytę u kardiologa sześć miesięcy czekałem.

Właściwie Edward narzeka tylko na problemy z dostępem do służby zdrowia. Teraz czeka na wyznaczenie terminu specjalistycznego badania. Mimo kłopotów kardiologicznych, twierdzi, że stara się cieszyć ze swego życia. Mimo wszystko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna