Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawsze noszę różaniec papieża

A. Chomicz
Ksiądz Andrzej Dębski, rzecznik Archidiecezji Białostockiej, do dziś nosi przy sobie różaniec podarowany mu przez Ojca Świętego. Otrzymał go w czasie studiów w Rzymie
Ksiądz Andrzej Dębski, rzecznik Archidiecezji Białostockiej, do dziś nosi przy sobie różaniec podarowany mu przez Ojca Świętego. Otrzymał go w czasie studiów w Rzymie A. Chomicz
- Co innego modlić się za wstawiennictwem św. Franciszka czy św. Antoniego, a co innego przez pośrednictwo osoby, której dłoni dotykałem, z którą rozmawiałem... - mówi ks. Andrzej Dębski w rozmowie z Andrzejem Zdanowiczem.

Czy papież Jan Paweł II w jakiś sposób wpłynął na decyzję księdza o wstąpieniu do seminarium?
- Papieża Jana Pawła II widziałem po raz pierwszy w Białymstoku, przed 20 laty, gdy sprawował Mszę św. na lotnisku Krywlany. Byłem wtedy nastolatkiem poszukującym swojego powołania i dziś z perspektywy minionych lat mogę stwierdzić, że tamto spotkanie na pewno wywarło decydujący wpływ na odkrycie mojej drogi życiowej. Postawa papieża, jego rozmodlenie, autentyczność, zachęciły mnie do zgłębiania jego nauki, zainteresowania życiem Kościoła i tak to się zaczęło…

Czy jako duchowny spotykał się ksiądz z papieżem?
- Rok po święceniach kapłańskich zostałem skierowany na studia doktoranckie do Rzymu, na Uniwersytet św. Anzelma. Lata spędzone w Wiecznym Mieście stały się okazją do bardzo wielu spotkań z Janem Pawłem II. Mogłem uczestniczyć w wielu papieskich celebrach. Niezwykła była możliwość odprawienia z papieżem Mszy świętej w jego prywatnej kaplicy w Pałacu Apostolskim. Tę liturgię koncelebrowało kilku księży z całego świata. Zostaliśmy wprowadzenie do kaplicy, gdzie już na swoim klęczniku modlił się Ojciec Święty. Panowała absolutna cisza. Następnie w wielkim skupieniu Jan Paweł II przewodniczył Eucharystii. Wiele osób, które go spotkały na swojej drodze, mówiły, że był mistykiem, że zatopiony w modlitwie rozmawiał z Bogiem. Rzeczywiście wydawało mi się, że dla niego chwila przeistoczenia była najważniejszym momentem życia. Po liturgii mogliśmy podejść do niego.

Papież zapytał, skąd jesteśmy, a następnie wręczał nam różańce. Prezent od niego noszę do dzisiaj.
Innym momentem było tzw. bacciamano, czyli pocałowanie pierścienia papieskiego. Uczestniczyłem w tym wydarzeniu kilka razy, zawsze po katechezach środowych. Papież zawsze głęboko patrzył w oczy, a uściśnięcie jego dłoni było niepowtarzalnym przeżyciem. Jego dłoń wydawała się cienka jak kartka papieru i bardzo gładka, a twarz, mimo cierpienia, była bardzo jasna i pogodna. Podczas spotkania z Ojcem Świętym trzeba było się przedstawić i w kilku zdaniach powiedzieć, czym się zajmuje. Jan Paweł II słuchał uważnie i często dopowiadał coś, co dotyczyło miejsca zamieszkania, uczelni, bądź tematu pracy doktorskiej.

Jakie wydarzenie związane z papieżem ksiądz wspomina z uśmiechem?
- Bardzo miłym akcentem, było zapraszanie polskich studentów na tzw. kolędę. 6 stycznia szliśmy do Pałacu Apostolskiego na spotkanie z Janem Pawłem. Śpiewaliśmy wspólnie kolędy, papież kierował do nas słowo, a następnie zwracał się do swojego sekretarza ks. abp. Dziwisza: "proszę zadbać o naszych studentów". Wówczas ksiądz arcybiskup wręczał naszemu przedstawicielowi kopertę z pieniędzmi. Wypadało po 100 dolarów na osobę. Proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie chodziło o względy materialne, ale o taki ojcowski życzliwy gest wobec nas, którzy byliśmy z dala od domów. Jan Paweł II dał nam wymierny wyraz swojej troski o nas.

Jakie cechy wyróżniały Jana Pawła II?
- W papieżu Polaku podobał mi się jego autentyzm. Nie oddzielał on życia od wiary. To, co głosił, tym żył. Pamiętam taką Mszę świętą w Ameryce Południowej: Jan Paweł II mówił, że Kościół zawsze powinien stawać po stronie ubogich, słabych, pokrzywdzonych. I wtedy w procesji z darami do papieża podszedł mały chłopiec, któremu z nosa leciał katar. Jan Paweł II wyjął wtedy swoją chusteczkę, wytarł maluchowi nos, pocałował go i pogłaskał. On, następca świętego Piotra, głowa Państwa Watykańskiego nie mógł postąpić inaczej. Zrobił to na oczach tysięcy wiernych zgromadzonych na Eucharystii, na oczach milionów widzów przed telewizorami, on był zawsze autentyczny.

Jak ksiądz wspomina moment śmierci Ojca Świętego?
- Papież umierał na oczach całego świata. Nie wiem, czy ktoś chciałby, aby o jego stanie zdrowia informować świat w komunikatach ogłaszanych co pół godziny. Kiedy umierał Jan Paweł II, przypomniałem sobie dziesiątą stację drogi krzyżowej - Jezus z szat obnażony. Wszyscy wszystko wiedzieli. Papież żegnał się ze współpracownikami, świadom, że odchodzi do domu Ojca. 2 kwietnia wieczorem byłem na Placu św. Piotra. Był wypełniony po brzegi ludźmi modlącymi się w jego intencji. Wtedy usłyszeliśmy słowa: "Szukałem was, a wy przyszliście do mnie i za to wam dziękuję". Kiedy wróciłem do domu po 21, włączyłem telewizor. Popularny spiker przerwał program i płacząc powiedział widzom, że papież nie żyje. Tego dnia nie dało się porównać z żadnym innym. Wiedziałem, że uczestniczę w czymś wielkim, wyjątkowym.

Dziś, choć minęło już 6 lat i można z dystansem spojrzeć na tamte chwile, jestem przekonany, że pogrzeb Jana Pawła II był najważniejszym wydarzeniem mojego życia. Przez kilka dni ludzie z całego świata przechodzili przed trumną zmarłego papieża, aby go pożegnać. Mimo zmęczenia, długiego oczekiwania (w pewnym momencie na wejście do bazyliki św. Piotra trzeba było czekać 20 godzin), panował spokój i wyciszenie. Czuć było tę "powagę chwili". Wiele osób płakało, trzymało zdjęcia Jana Pawła II, ale w kolejce do wejścia do bazyliki słychać było już wtedy okrzyki "Santo Subito".

W dzień pogrzebu Rzym zamarł, nic nie funkcjonowało jak zwykle: ani komunikacja, ani banki. Od rana czuć było dziwną atmosferę. Nad miastem latały helikoptery, policyjne koguty konwojujące głowy państw zakłócały trochę to modlitewne skupienie i zadumę. Tego dnia każdy był równy: bogaty i biedny, uczony i analfabeta. Wszyscy staliśmy bezradnie przy trumnie człowieka, który zmienił bieg historii, ale nie zatrzymał prawa natury; człowieka, który się urodził i musiał umrzeć. Msza pogrzebowa była z jednej strony pożegnaniem osoby znanej, bliskiej, ważnej; ale spontanicznie czuło się już wtedy radość, że z tej śmierci wyrośnie dobro, że kiedyś będzie on naszym orędownikiem w niebie. Ludzie z różnych krajów, w różnych językach wypowiadali jego imię i już wtedy za jego wstawiennictwem prosili Boga o potrzebne łaski. Tego dnia na placu św. Piotra czuć było niezwykłą atmosferę, inną niż w ciągu całego roku.

Miałem świadomość, że tu pisze się historia, że po latach będzie się wspominało papieża Polaka, jego życie i wszystkie wydarzenia związane z jego udziałem. Po zakończonej mszy świętej pogrzebowej w hałaśliwym zazwyczaj Rzymie słychać było tylko ciszę. Pielgrzymi z całego świata czcili w ten sposób odejście papieża. Stolica Włoch była wyciszona, spokojna, nikt się nie spieszył, nikt nie trąbił klaksonem. Tego dnia tworzyła się historia, tego dnia otwierał się w historii Rzymu nowy rozdział.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna