Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby Gosia zdrowa była

Urszula Ludwiczak
Małgosia jest śliczna: duże niebieskie oczy, blond loki.  Od niedawna na jej buzi zaczął pojawiać się uśmiech, zwłaszcza na widok ukochanej mamy.
Małgosia jest śliczna: duże niebieskie oczy, blond loki. Od niedawna na jej buzi zaczął pojawiać się uśmiech, zwłaszcza na widok ukochanej mamy. A. Zgiet
Pięcioletnia Małgosia to... jedenaste dziecko Marii i Tadeusza Borusiewiczów spod Drohiczyna. Najmłodsza, wyczekana, oczko w głowie. Od trzech lat sparaliżowana. Nie chodzi, nie siedzi, nie mówi.Mama dziewczynki codziennie walczy o przywrócenie jej sprawności.

Putkowice Nagórne to niewielka wioska niedaleko Drohiczyna. Aby trafić do rodziny Borusiewiczów, trzeba pojechać jeszcze dwa kilometry dalej, do malutkiej kolonii. Dwa gospodarstwa odcięte od świata. Jedno jest domem pięcioletniej, niepełnosprawnej Małgosi i jej rodziny.

Zatrzymało się serce

Dramat rodziny Borusiewiczów zaczął się niemal trzy lata temu. 20 czerwca 2006 roku. Gosia miała 2,5 roku. Jak zwykle bawiła się na podwórku. - Siedziała obok kuchni, nagle upadła. Zdążyłam jeszcze podbiec, złapać - opowiada pani Maria.

- Córka straciła przytomność. Od razu pobiegłam do sąsiada, wsiedliśmy w samochód i do szpitala do Siemiatycz. Chyba ze 130 km miał na liczniku, tak szybko jechał. Ja trzymałam Gosię cały czas na rękach, w pewnym momencie dostała drgawek, przestała oddychać, doszło do zatrzymania akcji serca.
Po ok. 20 minutach Gosia była już w szpitalu w Siemiatyczach, zaczęto reanimację. Zapadła decyzja o przewiezieniu dziewczynki do Białegostoku. W stanie śpiączki trafiła na oddział intensywnej terapii w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym. Jej stan w chwili przyjęcia był bardzo ciężki.

- Na intensywnej terapii Gosia spędziła półtora miesiąca, a ja razem z nią - opowiada pani Maria. - Nie opuściłam jej ani na jeden dzień, przychodziłam rano i siedziałam do nocy, aż mnie się pytali, po co ja tak przy niej ciągle siedzę. Bo przecież była nieprzytomna, pod respiratorem. A ja siedziałam obok, na stołku i cały czas do niej mówiłam. Czułam, że mnie słyszy. Tylko na noc szłam spać do koleżanki córki. A na godz. 9 znowu do szpitala.

Po półtorej miesiąca stan Gosi poprawił się na tyle, że została przeniesiona na oddział neurologii, celem dalszej rehabilitacji.

- Na neurologii była kolejne dwa miesiące - opowiada pani Maria. - Tu znowu usłyszałam od personelu oddziału, że już czas, abym odpoczęła, pojechała na trochę do domu, żeby zastąpiła mnie któraś starsza córka. A ja pytam: jak mam to zrobić, jak dziecko chore. Powiedziano mi, żebym się nie martwiła, pokażą komuś innemu, jak się nią zajmować. To się zdecydowałam. Przez dwa miesiące tydzień ja siedziałam przy Gosi, tydzień 20-letnia wtedy córka , która akurat skończyła szkołę.
Gosia przez cały pobyt w szpitalu DSK miała wykonywane różne badania, mające pomóc ustalić przyczynę jej stanu. Bez efektu.

- Lekarze do dzisiaj nie wiedzą, jaka była przyczyna utraty przytomności i późniejszego zatrzymania krążenia u Małgosi - mówi Maria Borusiewicz. - Córka miała robionych wiele badań, m.in. na tomografie komputerowym, ale w tych badaniach wypada jako ogólnie zdrowe dziecko. Badania potwierdziły tylko niedotlenienie mózgu dużego stopnia - efekt ostrej niewydolności oddechowej. Przed tym wypadkiem córka była całkowicie zdrowa, na nic nie chorowała. Była bardzo żywa, radosna.

U mamy na rękach

13 września 2006 roku Małgosia została wypisana do domu. Pani Maria poświęciła się córce całkowicie:

- Dostałam zalecenia, jak z nią ćwiczyć, zapisano leki - mówi mama dziewczynki. - Dalszy los Gosi zależał ode mnie. Wiedziałam, że jak nie będę jej rehabilitować sama w domu, to nic z niej nie będzie.

Dziewczynka do dzisiaj cierpi na niedowład spastyczny rąk i nóg. Ale dzięki codziennej, żmudnej rehabilitacji napięcie mięśni w przykurczonych rączkach i nóżkach bardzo powoli się zmniejsza. Jednak Gosia jeszcze ciągle sama się nie porusza, nie siedzi, nie stoi, nie mówi. Nie kontroluje potrzeb fizjologicznych. Praktycznie cały dzień spędza u mamy na rękach. Jest z nią bardzo związana. A mama potrafi bezbłędnie rozpoznać, jaki Gosia ma humor, czy chce jeść, czy coś ją boli.

- Teraz już i tak jest dużo lepiej, na początku, gdy przywiozłam Gosię ze szpitala, na chwilę jej nie opuszczałam - opowiada pani Maria. - Teraz mogę już położyć ją na łóżku czy posadzić w wózku i w tym czasie przygotować jej kaszkę czy zupę. Ciągle śpimy razem, ale już obok siebie. Na początku Gosia spała na mnie, tak się nauczyła. A ja mogłam czuwać, gdyby coś zaczęło się dziać.

Każdy dzień mamy i córki wygląda podobnie. Po pobudce i ubraniu Gosia wędruje do mamy na ręce. Idą do kuchni, gdzie dziewczynka je śniadanie. To, że jest karmiona normalnie, choć tylko potrawami płynnymi, zawdzięcza mamie.

- Małgosia została wypisana ze szpitala z założoną sondą do podawania pokarmów - opowiada pani Maria. - Miałam podawać jej jedzenie strzykawką i co tydzień wozić ją do lekarza i wymieniać ten sprzęt. Ale pomyślałam, że to będzie zbyt trudne. Postanowiłam nauczyć Gosię przełykać pokarmy. Pomyślałam, że najwyżej będzie to trwało dłużej, trudno.

Udało się. Dzisiaj Małgosia sondy nie potrzebuje. Posiłki je łyżeczką lub wypija ze szklanki.

- Jej pożywienie to głównie zmiksowane zupy i kasze - mówi mama dziewczynki. - Ma swoje ulubione smaki. Najbardziej lubi pomidorową i ogórkową, a kaszki o smaku morelowym i truskawkowym. Karmię córkę co 2 godziny, bo za jednym razem je niewiele, najwyżej pół szklanki.

Codziennie trzeba z Małgosią ćwiczyć. Pani Maria powoli rozprostowuje zaciśnięte dłonie, przykurczone rączki i nóżki dziewczynki. Na nóżki nakłada specjalne łuski. Od niedawna próbuje stawiać córkę w stabilizatorze.
- Gosia tego nie lubi, trzeba stać obok i ją trzymać - mówi. - Ale już 20 minut tak postoi.

Wszystkie sukcesy, jakie odnosi Gosia, to zasługa przede wszystkim jej mamy. Pani Maria nie widzi w tym nic nadzwyczajnego.

- A co miałam robić. Położyć Gosię i się patrzyć? - kwituje.
Około godz. 20 Małgosia idzie spać. Pani Maria dopiero wtedy ma czas dla siebie.

- W ciągu dnia też nic w domu nie zrobię, dopóki dwie córki, które z nami jeszcze mieszkają, nie wrócą ze szkoły. Wtedy któraś może posiedzieć z Gosią. Ale i tak jedzenie to zawsze moja działka, bo Gosia od nikogo innego nic do ust nie weźmie - opowiada pani Maria.

Brakuje na rehabilitację

Małgosia to jedenaste dziecko Marii i Tadeusza Borusiewiczów. Poza dziewczynką rodzice doczekali się 15-letniej dziś Ewy, 18-letniej Haliny, 19- letniego Marcina, 21-letniej Danusi, 23-letniego Mariusza, 24-letniej Uli, 25-letniej Anny, 26-letniej Zofii i 28-letniej Eli. Jedno dziecko zmarło.

Gosia jest najmłodsza, to oczko w głowie całej rodziny. Najstarsze dzieci są już samodzielne, dwoje mieszka w Belgii, dwójka - w Warszawie. Na co dzień w domu poza Małgosią są jeszcze tylko 18-letnia Halina i 15-letnia Ewa.

- Na szczęście mamy ziemię, swoje kury, świnie, ziemniaki - opowiadają Borusiewiczowie. - Co mogą, pomagają starsze dzieci. Ale dzisiaj o pracę trudno. Na szczęście dajemy jakoś radę.

Na Gosię rodzina dostaje co miesiąc 425 zł zasiłków. To jedyny dochód, jaki otrzymują. Więcej im się nie należy, bo mają ziemię. Ostatnio większość sprzedali, żeby kupić mieszkanie jednej z córek.

Te 425 zł musi wystarczyć na opiekę nad dziewczynką. Gosia nie zje kanapki czy ziemniaków, musi mieć specjalną, płynną dietę. Nie można też zrezygnować z leków na rozkurczenie mięśni i zapobiegawczych przeciwpadaczkowych czy pampersów.

Na prywatną rehabilitację już nie wystarczy.

Pani Maria szukając pomocy dla córki nawiązała kontakt z fundacją Ewy Błaszczyk "Akogo?", która buduje klinikę dla dzieci po ciężkich urazach mózgu Budzik. Dzięki jej pomocy udawało się dotąd dwa razy w roku wysyłać Gosię na profesjonalną rehabilitację do Centrum Zdrowia Dziecka. Po każdym takim pobycie jej stan ulegał dużej poprawie. Ale od 2010 r. będzie mogła wyjechać tam tylko raz na rok. A to za mało, aby osiągnąć dobre efekty.

- Mogłybyśmy wyjeżdżać dodatkowo na prywatną rehabilitację, ale nas na to nie stać
- mówi mama dziewczynki. - Jeden turnus to przynajmniej 3,5 tys. zł. A Gosi bardzo by się to przydało, żeby tych efektów, które są, nie zaprzepaścić. Gdyby jeszcze nie było nic po Gosi widać, to pal licho. Ale postępy są. Jest nadzieja, że kiedyś Gosia będzie zdrowa.

Dalszy los Małgosi zależy teraz w dużej mierze od ludzi dobrej woli. Każdy, kto chce pomóc w rehabilitacji dziewczynki, może wpłacić dowolną kwotę na konto Bank PeKao SA 10/W-wa 41124010371111001013219362 lub odpisać 1 proc. podatku podczas rozliczania z fiskusem. Dane do PIT: Fundacja Dzieciom "Zdążyć z pomocą", 01-685 Warszawa ul. Łomiańska 5; nr KRS 0000037904; w obu przypadkach koniecznie z dopiskiem: darowizna na leczenie i rehabilitację Małgorzaty Borusiewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna