Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrobili 1700 kilometrów śladami księgi z Kells

Kamila Kalinowska
Sylwia i Arek Dec z Białegostoku byli szczęśliwi, gdy dotarli do murów irlandzkiego opactwa w Kells
Sylwia i Arek Dec z Białegostoku byli szczęśliwi, gdy dotarli do murów irlandzkiego opactwa w Kells Archiwum prywatne
Kiedy pewnego deszczowego popołudnia obejrzeliśmy animowany film „Sekret księgi z Kells”, nie sądziliśmy, że właśnie zaczyna się największa przygoda naszego życia - śmieje się Sylwia Dec z Białegostoku. Razem z mężem udała się w wyjątkową podróż do Irlandii i Szkocji - śladami tego manuskryptu. Wcześniej, do podróży do Francji, zainspirowała ich książka...

Pewnego deszczowego wieczoru, po męczącym dniu pracy, postanowiliśmy się zrelaksować i obejrzeć film. Przypomnieliśmy sobie o animacji „Sekret księgi z Kells”, poleconej przez naszą znajomą. Dobrze wiedziała, że uwielbiamy wszelkie animacje, kreskówki, fantasy - zaczyna opowieść 30-letnia Sylwia Dec z Białegostoku. - To miał być zwykły seans dla miłego spędzenia czasu. Jednak ten film, okraszony piękną muzyką, tak nas wciągnął, że w chwilę po jego zakończeniu zaczęliśmy szukać w internecie wszelkich informacji o księdze z Kells. I okazało się, że to nie fikcja. Że ona naprawdę istnieje! I już wiedzieliśmy, że kiedyś ruszymy na jej poszukiwania...

Kręcą ich tajemnice średniowiecza

Akcja filmu dzieje się prawie 1200 lat temu.

- Produkcja opowiada o 12-letnim mnichu Brendanie, mieszkającym w opactwie w irlandzkim Kells - wyjaśnia Sylwia Dec. - Pomaga on opatowi w budowie muru, który ma ochronić wioskę przed Wikingami. Brendan nie zna świata poza murem aż do momentu, gdy do Kells przybywa Brat Aidan ze szkockiej Iony. Dostrzega on w dziecku talent i angażuje je do pomocy w pracy nad niezwykłą księgą przygotowywaną przez celtyckich mnichów... Nie będę więcej zdradzała, ale natychmiast po obejrzeniu tego filmu nabraliśmy ochoty, by zgłębić tę historię.

Kiedy okazało się, że księga z Kells z 800 roku, zawierająca tekst czterech Ewangelii, istnieje naprawdę, a przedstawiona w filmie historia powstania manuskryptu na wyspie Iona w Szkocji (i przewiezieniu jej do Kells w celu ochrony przed Wikingami) również jest autentyczna, małżeństwo zaczęło planować swoją podróż w tamte rejony.

- Jak tylko odkryliśmy, że opactwo w Kells wciąż istnieje i że tę wspaniałą księgę można zobaczyć w Dublinie na własne oczy, wiedzieliśmy, że jedziemy! - wspomina podekscytowana białostoczanka.

Sylwia i Arek dodają, że od lat pasjonują się historią, a szczególnie epoką średniowiecza. - Ten okres ma w sobie coś niesamowitego, jeszcze ciągle kryje wiele tajemnic - tłumaczy Sylwia. - Poza tym, ja jestem miłośniczką stylu romańskiego i gotyckiego w architekturze. Przemawiają do mnie prostota i skromność tej sztuki, niedosłowność przekazu.

Nie mogła więc odmówić sobie możliwości odwiedzenia opactw z tamtego okresu. Jej męża zaś wciągnęła przede wszystkim logistyka tej wyprawy, bo choć wyjazd nie należał do gatunku wyczynowych, był najbardziej skomplikowanym ze wszystkich, jakie odbyli do tej pory.

W opactwie jest... przedszkole

W Dublinie wylądowali w sobotę, 9 kwietnia. Jednak mimo że wiedzieli, że główny cel ich podróży - rękopis z Kells - znajduje się w bibliotece dublińskiej uczelni Trinity College, najpierw postanowili pojechać do opactwa w Kells. Chcieli dotknąć miejsca, gdzie przez blisko tysiąc lat był przechowywany ów manuskrypt, poczuć jego tajemnicę, a dopiero później ów skarb podziwiać.

Kells obecnie jest niewielkim, prowincjonalnym wręcz miasteczkiem. Jednak mury średniowiecznego opactwa, założonego w VI wieku przez św. Kolumbę, robią wrażenie do dziś.

- Pod murami opactwa zjawiliśmy się już o godz. 8 rano, żeby mieć więcej czasu na zwiedzanie - wspominają białostoczanie. - Wszędzie było pusto, a brama była zamknięta. Jednak po jakimś czasie zaczęły przez nią wjeżdżać i wyjeżdżać samochody. Zaryzykowaliśmy więc i za jednym z nich przemknęliśmy przez bramę. Naszym oczom ukazała się wieża i kilka celtyckich, pięknie zdobionych, rzeźbionych krzyży oraz parę grobów. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że aktualnie na terenie opactwa znajduje się... przedszkole! I ci wszyscy przejeżdżający przez bramę ludzie to byli rodzice, którzy właśnie doń przywozili swoje dzieci.

Decowie zobaczyli na obszarze opactwa już tylko ruiny zabytkowej budowli - stare ściany i piękną posadzkę. Ale Sylwia, miłośniczka średniowiecznej architektury, i tak była zachwycona, że mogła dotknąć tych kamieni. Potem byli już gotowi, by wrócić do Dublina - na spotkanie z tajemniczą księgą.

Nad książką stali 3 godziny

- To paradoks, że największy skarb i sekret Kells znajduje się poza jego granicami - kwituje białostoczanka.- Zresztą, co ważne, księga ta nie powstała w Kells, a została przywieziona do tego opactwa przez mnichów z opactwa na Ionie, którzy uciekali przed Wikingami. I właśnie w Kells ów manuskrypt był przechowywany przez kilkaset lat. Dopiero pod koniec XVII wieku trafił do Dublina, do Trinity College, gdzie znajduje się do dziś.

Księga składa się z czterech Ewangelii. Jest udostępniona do oglądania, ale ściśle chroniona. Obsługa tylko raz dziennie przekłada stronę tego umieszczonego w szklanej gablocie rękopisu.

- Zwiedzający mogą więc trafić na stronę pięknie zdobioną lub też zwykłą, pokrytą w całości tekstem - wyjaśniają białostoczanie. - My trafiliśmy na tę drugą, w całości zapisaną. Jednak i tak krążyliśmy wokół księgi przez jakieś trzy godziny! Nawet pracownicy biblioteki zaczęli nam się dziwnie przyglądać - śmieje się Sylwia. I dodaje, że nawet jeśli przed wyjazdem zastanawiali się, czy to normalne, żeby przez jakiś średniowieczny manuskrypt spędzić tydzień w podróży, to po wizycie w Trinity College nie mieli cienia wątpliwości. Warto było! Warto było zobaczyć na własne oczy książkę, która powstała prawie 2 tysiące lat temu!

Drogi zalane rzekami

Podczas podróży śladami księgi z Kells białostoczanom udało się zobaczyć wiele niezwykłych miejsc. Nie obyło się też bez przygód i zaskoczeń.

- Ot chociażby kilka minut po wyjściu z samolotu, gdy wsiadaliśmy do wynajętego auta, uświadomiliśmy sobie, że będziemy musieli przestawić się na... ruch lewostronny - wspomina Sylwia. - Poczuliśmy się trochę nieswojo i pojawiło się pytanie: o matko, co my zrobiliśmy?!

- Jednak nie taki diabeł straszny... - wtrąca Arek. - Można było się i do tego przyzwyczaić, choć fakt, że samochód z kierownicą z prawej strony ciągle wydawał się nam na opak, to już inna sprawa - śmieje się.

Białostoczanie podczas podróży mieli okazję przemieszczać się tzw. pętlą Ring of Kerry, najbardziej malowniczą drogą na półwyspie. - Jednak przez cały czas padał deszcz i rzeka w kilku miejscach wylała na jezdnię - wspomina Sylwia. - Przejechaliśmy jedną taką przeszkodę, potem drugą, ale trzeciej już nie byliśmy w stanie... Na szczęście na naszej drodze znalazł się starszy pan, który zaoferował nam pomoc i wskazał inną drogę. Pan ten mówił tylko w języku staroirlandzkim! Ale jakoś udało nam się porozumieć. Finalnie dotarliśmy do miasteczka Cahir, gdzie pożegnaliśmy się z tym mężczyzną sądząc, że dalej czeka nas już tylko spokojna droga. A ironia losu sprawiła, że 100 metrów dalej napotkaliśmy... kolejną zalaną drogę.

Małżeństwo odwiedziło też inne stare opactwo - w Glendalough.

- To opactwo położone w bardzo malowniczej okolicy: w samym środku gór, w pobliżu dwóch jezior - mówią. - Z tym miejscem wiąże się legenda, która głosi, że opatowi Kewinowi, obecnie świętemu, objawił się anioł i polecił mu wybudować kościół. Zgodnie z nakazem, mnich Kewin założył w Glendalough klasztor i żył podobno 120 lat!

Na trasie podróży naszych bohaterów było też założone w 563 roku - przez irlandzkiego mnicha św. Kolumbę - opactwo na szkockiej wyspie Iona. Mnich ów został wygnany z Irlandii za wykonanie kopii psałterza z Cathach. Na miejsce zamieszkania wybrał Ionę, ponieważ - jak głosi legenda - tylko stamtąd nie widział on brzegów swej ukochanej ojczyzny, za którą bardzo tęsknił. To tam miał powstać manuskrypt, zwany później księgą z Kells.

- Iona to malutka wyspa, ma niespełna 9 km kwadratowych i mieszka na niej tylko 125 osób - podkreślają białostoczanie. - Objechaliśmy oczywiście bez problemu całą wysepkę i wyjechaliśmy stamtąd zakochani. Na Ionie nocowaliśmy w starym, biało-niebieskim domu przy porcie. Ten dom okazał się najstarszym na wyspie ! To było coś niesamowitego.

Ogromne wrażenie zrobił też na nich regał z książkami, który zastali w tamtejszym kościele. - Stały tam biblie napisane w różnych językach świata. A wśród nich znaleźliśmy też polski egzemplarz! - podkreślają.

Białostoczanie w swojej podróży śladami manuskryptu z Kells oraz szkockich i irlandzkich opactw spędzili 10 dni. I zapewniają, że nie zapomną jej do końca życia.

Dziewczyna ze stuletniego domu, człowiek z komputerem w głowie i srebrna eminencja

Sylwia Dec pochodzi z podbiałostockich Starosielc. Wychowała się w starym, drewnianym domu, zbudowanym jeszcze przez jej pradziadka, tuż po I wojnie światowej. Dlatego lubi siebie określać jako dziewczynę ze stuletniego domu.

- Moja rodzina bardzo dba o pamięć o naszej przeszłości - podkreśla Sylwia. - Tematy historyczne zawsze przewijały się w naszym domu. Kiedy w wieku siedmiu lat poszłam do szkoły, od razu się zorientowałam, że mało kto ma taką wiedzę historyczną i na temat swojej rodziny, jak ja. A dla mnie to było naturalne. Babcia zawsze, obok bajek, raczyła mnie rodzinnymi opowieściami.

Arek Dec pasją historyczną zaraził się od żony. - Zawsze, kiedy gdzieś jedziemy, odruchowo szukamy miejsc z przeszłością, z historią, ciekawych przedmiotów... Niby coś jest znane, ale jednak zawsze odkrywamy jakieś tajemnice - tłumaczy Sylwia.

W tym duecie to ona jest odpowiedzialna za wybieranie kierunku kolejnej wycieczki. To ona odkrywa nieznane ścieżki i przekonuje do nich Arka. Jej mąż zaś zajmuje się stroną logistyczną przedsięwzięć. Jako informatyk ma w głowie „komputer“, jego działką są cyfry, obliczenia, plany tras, kosztorysy i wszelkiego rodzaju zestawienia.

- Dobrze się dobraliśmy - uśmiecha się Sylwia. - Poznaliśmy się, kiedy miałam 15 lat, teraz mam prawie 30. Mój Arek jest pięć lat starszy. Od sześciu lat jesteśmy małżeństwem i rozumiemy się bez słów. Może dlatego tak dobrze nam się razem podróżuje - wyjaśnia Sylwia. - Ja jestem społecznikiem, działam w projekcie „Białystok z drewna”. Arek też ma swoje pasje - po godzinach zajmuje się muzyką, śpiewa w chórze.

Dotychczas, poza ostatnią wyprawą do Irlandii, zazwyczaj podróżowali samochodem - swoją ukochaną skodą fabia o silniku 1,2, którą żartobliwie nazywają srebrną eminencją ich układu. Zdarzało im się przejeżdżać nią przez góry, zdobywać szczyty. Nie raz bywało, że napotykali na pogardliwe spojrzenia kierowców volkswagenów.

- Ten samochód bardzo dużo z nami przeżył - wyznaje Sylwia. - Podróżowanie nim jest bardzo wygodne, bo możemy wziąć ze sobą jedzenie, śpiwór, namiot, ogólnie wszystko, co jest nam potrzebne i o nic się nie martwić.

W swą pierwszą podróż życia białostoczanie wybrali się trzy lata temu. Odwiedzili wtedy stolicę Francji - Paryż. Ten z kolei kierunek wybrali po przeczytaniu książki Wiktora Hugo „Katedra Najświętszej Maryi Panny w Paryżu”.

- Bo tak pięknie zostało w niej opisane XIX-wieczne miasto... - mówi z rozmarzeniem Sylwia.

Od tamtej pory zwiedzili już Litwę, Niemcy, Włochy, Danię, Austrię, Liechtenstein, Szwajcarię, Słowenię, Rumunię i Grecję. W każdym z krajów szukali historycznych ciekawostek. We włoskiej Akwilei trafili na katedrę z wczesnochrześcijańską mozaiką, pochodzącą z IV wieku. - Została ona odkryta dopiero w latach 50. XX wieku. Znajdowała się bowiem pod dwumetrową warstwą podłogi. Tak nam się w tej Akwilei spodobało, że wracaliśmy tam już trzy razy.

W tym roku odwiedzili też Rumunię. - Pomysł podróży w tamtym kierunku pojawił się bardzo spontanicznie - podkreśla Sylwia. - Wiedzieliśmy, że Rumunia jest mityczną krainą wampirów, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że jest też miejscem, w którym przez 800 lat żyła... mniejszość niemiecka, od razu nas to zaintrygowało. Okazało się, że około 1200 roku węgierski król ściągnął Sasów do Rumunii. I długo tam mieszkali. Podróżowaliśmy więc ich śladami.

Sylwia wspomina też legendę o Szczurołapie, która wiąże się z mniejszością niemiecką w Rumunii: - W średniowieczu w mieście Hameln zalęgły się szczury na niespotykaną dotąd skalę. Zaradna rada miasta wezwała więc do pomocy szczurołapa, który grając na fujarce wywabił zwierzęta z tej miejscowości. Jednak nie zapłacono mu za to. W zemście szczurołap zabrał ze sobą wszystkie dzieci. Jaki to ma związek z Sasami? Potem doczytałam, że jednym z mitycznych tłumaczeń tego, skąd Sasi wzięli się w Rumunii, jest to, że szczurołap ich tam... wprowadził. Ta historia zaciekawiła mnie od razu.

Białostoczanie chętnie wspominają też miłe sytuacje, które przydarzyły im się we Włoszech, pod Wenecją.

- Szukając noclegu przypadkiem trafiliśmy do domu dwójki ludzi w średnim wieku - opowiadają. - W swoim domu wytwarzali oni biżuterię według certyfikowanych średniowiecznych metod! Do tej pory utrzymujemy z nimi kontakt.

Sylwia i Arek zapewniają, że na swoje niezwykłe podróże nie wydają majątku.

- Zdarzyło nam się np. znaleźć nocleg w dwupiętrowym apartamencie za jedyne 25 euro za noc! Mieliśmy cały apartament za 100 złotych polskich! - podkreślają. - Bywało, że trafialiśmy na jeszcze tańsze oferty, ale tamta okazja była szczególna. Dwupiętrowy, kamienny domek znajdował się w Słowenii , w malutkiej wiosce na samym szczycie góry! Szukając tego domku, minęliśmy siedem wsi i... nic. Już po drugiej wsi zaczęłam mieć wątpliwości, dokąd my jedziemy... Ale nie odpuściliśmy! - przyznaje białostoczanka. I dodaje, że tamta sytuacja utwierdziła ją w przekonaniu, że jak się jedzie w nieznaną drogę, to zawsze oznacza to jedno - niezapomnianą przygodę! A to jest dokładnie to, czego szukają.

W najbliższej przyszłości Decowie planują jeszcze odwiedzić Portugalię i Hiszpanię. Nie wykluczają też powrotu do Kells i Iony, w których zakochali się - jak mówią - na całe życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna