Receptą na przeżycie 100 lat, jest - zdaniem córki wiekowej moniecczanki - niezłomne dążenie do celu, którym było dla Czesławy Łasiewicz wychowanie dzieci na mądrych ludzi. Jej osobiste dramaty były warte wyrzeczeń.
Czesława Łasiewicz urodziła się 14 stycznia 1907 r. w Radziłowie, zaś od 1969 r. mieszka w Mońkach. Staruszka jest teraz ciężko chora, ale z pokorą przyjmuje cierpienia, bo tych miała aż nadto w swoim stuletnim życiu. Jest szczęśliwa.
Utkała swój los
Dożywa swoich dni doglądana przez córkę i zięcia Martę i Franciszka Zawadzkich.
- Już niewiele mówi, ale jej oczy śmieją się do nas. Nie byłoby jej wśród nas, gdyby trafiła do przytułku tylko z nazwy będącym domem spokojnej starości - zamyśliła się pani Marta, emerytowana nauczycielka.
Ona, jej siostra i brat są wdzięczni mamie za dziesiątki lat wyrzeczeń.
- Sama dźwigała ciężar utrzymania rodziny. Jej wielką pasją i źródłem grosza na nasze wykształcenie było tkactwo. Piękne dywany, narzuty i kilimy wychodziły spod jej spracowanych rąk - mówi Marta Zawadzka. - Bo mój teść Władysław był przed wojną policjantem, więc z natury rzeczy już w 1939 r. wstąpił do AK. Niemcy szukali wtedy chętnych Polaków do służby w ich formacjach, więc dowództwo oddziału wytypowało go do służby w posterunku żandarmerii - zauważa jej mąż.
Sierżant Łasiewicz ps. "Gruby" był tam akowską "wtyczką" i przez całą wojnę informował kolegów o tym, co dzieje się u wroga. Tuż przed tzw. "wyzwoleniem" upozorowano porwanie agenta z obawy o jego życie.
W ubeckich katowniach
Władysław Łasiewicz ukrywał się przez następne kilka lat, bo po wojnie szukał go Urząd Bezpieczeństwa.
- Nękali nas, robili rewizje, chcieli nas aresztować. W 1952 r. tata został podstępnie aresztowany, bo zaufał w zapewnienia ubeków, że po ujawnieniu się nie będzie szykanowany. Trafił do więzienia w Białymstoku, potem był w Sieradzu i w Warszawie. Przeżył prawdziwą gehennę. Bity i maltretowany wyszedł po dwóch latach z trwałym uszczerbkiem na zdrowiu - opowiadała Zawadzka.
Łasiewiczowie tylko trzy lata cieszyli się z porządkowania rodzinnego życia, bo w 1957 r. wielki pożar strawił ponad 100 budynków w Radziłowie.
- Zostali w samych koszulach. Mam wiele podziwu dla mojej żony i teściowej, że cała seria traumatycznych doznań nie złamała w nich woli życia - zamyślił się pan Franciszek.
Deubekizacja musi być
- W latach 70-tych tata został zrehabilitowany przez ówczesną władzę ludową. Nawet medal dostał, ale pocieszył się nim tylko kilka lat i zmarł w 1977 r. Teraz PiS chce przeprowadzić tzw. "deubekizację" i dobrze, bo rozliczenie tej przestępczej formacji musi nastąpić - mówią Zawadzcy.
Pani Czesława przeżyła męża o 30 lat i choć złożona chorobą, nie poddaje się śmierci, tak jak nie poddawała się w obliczu rodzinnych dramatów.
- Przy życiu trzyma ją obecność bliskich. Wierzy i wie, że nikt jej nie zostawi jak niepotrzebnego sprzętu - stwierdziła Marta Zawadzka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?