Uczyłem się nawet na nocnej wachcie, z książki owiniętej folią i przy latarce. Ale również nauka w kabinie sprawiała trudności - książka przesuwała się po stole, spadała na podłogę przy większych przechyłach - opowiada Mateusz Zabielski, 15-latek z Łomży, który powrócił ze "Szkoły pod żaglami" - trwającego ponad miesiąc rejsu żaglowcem "Pogoria".
Dostać się nie było łatwo
"Szkoła pod żaglami" kapitana Krzysztofa Baranowskiego jest nagrodą dla najlepszych młodych wolontariuszy w Polsce. Ten rejs to marzenie wielu, ale na pokład ostatecznie - po selekcji sprawnościowej w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie - weszło 22 września ponad 30 szczęśliwców. Wśród nich - Mateusz Zabielski, uczeń Publicznego Gimnazjum nr 2 w Łomży, a także zawodnik LŁKS Prefbet Śniadowo, młodszy ratownik WOPR i ratownik medyczny w Grupie Ratowniczej przy Stowarzyszeniu Pomocy Rodzinom "Nadzieja".
- Zanim weszliśmy na pokład, musieliśmy jeszcze raz zdać egzaminy. Jednej osobie się nie udało - wspomina 15-latek.
Uczestnicy rejsu opłynęli Europę, zawijając do 11 portów - od Świnoujścia po Genuę we Włoszech, gdzie 3 listopada nastąpiło wyokrętowanie.
W ub. piątek Mateusz spotkał się z wiceprezydent Mirosławą Kluczek i dziennikarzami w ratuszu i opowiedział o swej przygodzie życia.
Później było jeszcze trudniej
To nie był rejs rekreacyjny. Prócz nauki żeglowania, ciągłych prac na pokładzie, zajęć w kuchni itp., odbywały się normalne lekcje. Ba! Kartkówek było nawet więcej niż w szkole, po kilka dziennie. I warto było starać się o dobre oceny.
- Zejście do portu było nagrodą za wyniki - tłumaczy Mateusz. - To była dobra motywacja do nauki. Litości nie było. Jak ktoś dostał 1, musiał zostać na statku.
Mateusz teraz ze śmiechem przypomina sytuację, gdy raz musiał podciągnąć wynik z wos-u. Minutę przed północą obudził nauczyciela, żeby się poprawić i następnego dnia móc wyjść do portu.
Zajęcia na pokładzie również były wycieńczające. Zwłaszcza, gdy trzeba zmagać się z typowymi dla morskich rejsów przypadłościami.
- Miałem chorobę morską. Przez pierwsze cztery dni żyłem na samej wodzie - mówi nastolatek. - Najlepszym lekarstwem była praca: w kuchni, przy szorowaniu pokładu.
Po pracy i nauce czasu na sen zostawało naprawdę mało. A gdy już wszyscy słodko spali, były alarmy w środku nocy: Opuścić okręt!
- Dzwonek był tak głośny, że aż uderzałem głową w łóżko nade mną. Trzeba było w dwie minuty ubrać cały sztormiak - relacjonuje chłopak.
To były na szczęście ćwiczenia, ale groźnych sytuacji i tak nie brakowało.
Mimo wszystko, było warto
- Przeżyliśmy pięć sztormów, dochodzących w skali Beauforta do 8 - 9 stopni - podkreśla Mateusz.
Jak przyznaje, były momenty zwątpienia. Dobijała go choroba morska. - Marzyłem, by ktoś za mnie wykonał te wszystkie obowiązki. Ale tak nie ma - mówi teraz o tej szkole życia.
Mimo to Mateusz znalazł jeszcze czas na pisanie pamiętników, chociaż był wtedy półprzytomny. Lęk wysokości też pokonał. Podczas wejścia na reję spadł nawet z wysokiego masztu, ale na szczęście zadziałały zabezpieczenia.
- Po tym wszystkim stałem się lepszym człowiekiem, bardziej pracowitym - podsumowuje łomżyniak. - Chętnie popłynąłbym jeszcze raz, nawet na dłużej. Na razie uczestnicy tego i poprzedniego rejsu planują wspólną wyprawę w przyszłym roku. A Szkoła pod żaglami już rekrutuje na kolejny rejs - do 30 listopada.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?