Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

48-letni bramkarz strzelił gola w ostatniej sekundzie

Karol Wasilewski [email protected]
Joachim Makowski
Suwalczanin, Edward Ambrosiewicz, jest jednym z najstarszych piłkarzy.

Ma 48 lat i nadal jest cenionym bramkarzem. Mało tego, sam też strzela bramki! Odrzucił propozycję słynnej Legii Warszawa, bo chciał grać w... III-ligowych wówczas Wigrach Suwałki.

Edward Ambrosiewicz, bo to o nim mowa, był jednym z najzdolniejszych bramkarzy lat 80. w naszym kraju. Do dziś w Suwałkach, z których pochodzi, jest ikoną. Tam nikt nie mówi do niego po nazwisku. To po prostu Edek.
Karierę rozpoczął… niechcący. Swoją przygodę ze sportem zaczynał od piłki ręcznej. Na pierwszy trening suwalskich Wigier zaciągnął go Zbyszek Kowalewski, późniejsza ikona suwalskiego futbolu.

- Szło mi naprawdę nieźle. Pod okiem trenerów Rykaczewskiego i Polkowskiego robiłem olbrzymie postępy - opowiada Edek. - Gdy otrzymałem od klubu skórzaną piłkę i korkotrampki, uznałem to za swego rodzaju pierwszy kontrakt w moim życiu.

Ambrosiewicz zadebiutował na piłkarskim boisku bardzo szybko - miał zaledwie 16 lat.

- To był finałowy mecz regionalnego Pucharu Polski z odwiecznym rywalem - Mazurem Ełk - przypomina swój debiut. - Byłem jeszcze szczylem, nogi miałem jak z waty, a tu gra o taką stawkę. Wygraliśmy wówczas w karnych, a rozentuzjazmowany tłum wbiegł na murawę i niósł nas na rękach do szatni. To było piękne przeżycie...
Od tamtej pory zawodnik wystąpił we wszystkich reprezentacjach młodzieżowych Polski. Miał okazję zwiedzić najbardziej egzotyczne miejsca świata. Szczególnie zapadły mu w pamięci Mistrzostwa Krajów Socjalistycznych w Korei Północnej.

- Tam na każde spotkanie przychodziło po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a na trybunie honorowej siedział Kim Ir Sen. Nigdy w życiu nie widziałem takiej frekwencji - opowiada. - Koreańczycy, widać to było na kilometr, mieli ogromne parcie, żeby ten turniej wygrać. Jeden z ich piłkarzy miał złote zęby! Na moje oko był po 30-tce. A to był turniej do lat 18!

O Edku, co w Legii grać nie chciał
Mówi się, że bramkarz musi mieć coś z wariata. W przypadku Edka to powiedzenie sprawdza się, co do joty. Po turnieju w Korei odmówił Legii Warszawa. Miał wówczas 18 lat i świadomość, że każdy młody piłkarz marzy o grze w tym klubie. On jednak wolał macierzystą drużynę - Wigry Suwałki, które wówczas były w III lidze.

Nie musiał jednak długo czekać na kolejne propozycje. Szybko zaoferowano mu przejście do Szombierek Bytom, walczących wówczas o mistrzostwo kraju. W ten sposób chłopiec z Suwałk miał możliwość zmierzenia się z najlepszymi zawodnikami w historii polskiego futbolu.

- Wygrałem serię rzutów karnych z Jerzym Dudkiem, gdy ten jeszcze reprezentował barwy Concordii Knurów - wspomina 48-letni dziś bramkarz. - Zatrzymałem świętej pamięci Włodka Smolarka, gdy mój Śląsk Wrocław grał z Widzewem. Piłem wódkę z Młynarczykiem, zwiedziłem pół świata, a nie miałem nawet 19 lat. I wtedy stało się najgorsze...

Cztery raz nos i w końcu rzepka
Edek słynął ze swojej waleczności na boisku. Nie omijały go więc kontuzje nóg i... nosa. Ten ostatni połamany miał cztery razy. Aż w końcu przydarzyła mu się taka kontuzja, która zakończyła jego karierę. W meczu sparingowym z Czechosłowacją uderzył kolanem w słupek tak niefortunnie, że pękła mu rzepka. Na MŚ U-20 więc nie pojechał, chociaż był pewniakiem.

- Cholernie żałuję tamtego wyjazdu. Nasza drużyna zdobył wówczas brązowy medal - opowiada. - Gdyby nie to, może moja kariera wyglądałaby inaczej...

Edek pracował z najlepszymi trenerami: Wójcikiem, Piechniczkiem, Surlitą, Apostelem. Mimo tylu głośnych nazwisk, najbardziej w pamięci utkwił mu jednak Jan Złomańczuk, z którym spotkał się w Suwałkach.

- Tak nietuzinkowego trenera nie spotkałem przez 30 lat swojej kariery. Gdy wychodziliśmy na rozgrzewkę, na treningach kazał nam udawać… pieski! Jeden biegał pod ogrodzeniem i udawał, że sika, inny szczekał na masażystę, a jeszcze inny aportował piłkę. To miało nas odprężyć i relaksować. Była kupa śmiechu z tego.
Gdy on był już ligowym "wyjadaczem", swoją karierę rozpoczynał Tomasz Frankowski.

- Mogę się pochwalić, że to właśnie mi strzelił swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie - śmieje się Edek. - Ale puścić bramkę takiemu piłkarzowi to nie wstyd. Tym bardziej, że strzelił ją z karnego.

Dzisiaj Edek ma 48 lat i ciągle gra w piłkę. Mało tego, nie zamierza przestać! W tamtym sezonie strzelił niezwykle cenną bramkę w meczu ligi okręgowej.

- Była 94 minuta, pobiegłem w pole karne Sparty Zabrze i uderzyłem głową. Ten gol dał nam 1 punkt, a jak się okazało pod koniec sezonu, także awans do IV ligi - wspomina. - Piłka sprawia, że jestem ciągle młody, chociaż siwiejące włosy mówią już coś zupełnie innego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna