Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alosza Awdiejew. Śmiejemy się z tego, czego się boimy

rozmawiała Urszula Krutul
O żartach, których nie należy opowiadać, Alosza Awdiejew rozmawia z Urszulą Krutul.

Kto przychodzi na pana koncerty?

- Moja publika składa się z ludzi średniego i starszego wieku, którzy pamiętają zmiany. Pożyli trochę pod okupacją radziecką, wiedzą, co to jest. Jeszcze pamiętają utratę ziem wschodnich. To są ludzie, dla których wszystkie piosenki, które śpiewam, to piosenki młodości, dzieciństwa. To jest coś, co nas łączy, integruje. Dawno nie słyszeli języka rosyjskiego i takich piosenek, ale chętnie do tego wracają.

Pan na scenie nie tylko śpiewa, ale też żartuje. Są jakieś żarty, których opowiadać nie można?

- Nie można mówić czegoś, co obraża innych albo sugeruje, że ktoś jest gorszy ode mnie. Nie można też okazywać pogardy. Niedobrze jest się chwalić, że jesteś lepszy od innych. Lepiej zachować się tak, jak babcia wychowała - skromniutko. Żeby ludzie poczuli się komfortowo.

A śmiech przez łzy? Zdarza się?

- Oczywiście. Kiedyś podeszła do mnie pewna kobieta i mówi: "pan opowiada te kawały, a wiele z nich jest smutnych i ukazuje gorzką prozę naszego życia". Dobry żart zawsze ma w sobie odcień tragedii. Śmiejemy się z tego, co nas straszy, przeraża.

A zdarzyło się, że opowiedział pan żart, a ludzie nie załapali? Co w takim momencie zrobić?

- Chyba przeprosić. Ja zazwyczaj, zanim znajdę coś śmiesznego, muszę być przekonany o tym, że jest to śmieszne. Trzeba wiedzieć do kogo się mówi. I odpowiednio zmieniać styl opowiadania i wybierać inne dowcipy. Uważam, że dobry dowcip wszystkich rozśmieszy. Niezależnie od poziomu edukacji i pochodzenia.

Istnieje recepta na dobry dowcip?

- Nie, niestety. Trzeba mieć poczucie humoru, wyczucie. Nie da się tego opisać. My nie wiemy, dlaczego jakiś żart jest bardziej śmieszny od innego. Zajmowałem się trochę semantyką humoru. Raz, że pointa musi być zaskakująca, wprowadzić jakiś paradoks. Po drugie, istnieją obiekty i sytuacje, które można ośmieszać. Ja je nazywam obiektami śmiechogennymi. W każdej kulturze są inne. Ale są też rzeczy, z których się nie śmiejemy. Nie śmiejemy się z papieży, bo jesteśmy wierzący. Nie śmiejemy się z ludzi upośledzonych. Jeżeli nawet jest żart o wariatach, to raczej z takim przymrużeniem oka, ironią. Każdy dobry żart o wariactwie ma podtekst, że my też jesteśmy wariatami, dlatego rozumiemy tych ludzi.

Który z polskich komików czy też kabaretów potrafi najbardziej pana rozśmieszyć?

- W Polsce mam paru ludzi, których uwielbiam. Oczywiście Andrzeja Poniedzielskiego kocham, Staszka Tyma kocham, Marię Czubaszek bardzo kocham. Podobnie Artura Andrusa. A jeżeli chodzi o kabaret jako formację, to myślę, że Hrabi byłby na pierwszym miejscu. Z powodu ogromnej kreatywności i improwizacji. To jest trudna robota. Żeby pracować cały czas i być śmiesznym, to trzeba mieć cały instytut za sobą, który wynajduje różne pointy, chwyty.

A czym różni się występowanie w Polsce od występowania w innych częściach świata?

- Nie wiem, bo w Rosji nie występowałem i w najbliższym czasie nie planuję. Z różnych względów. Występowałem za granicą, dla Polonii, i raczej niczym się te występy nie różniły. Może poza tym, że Polonia jest bardziej wygłodzona i chłonie to, co stąd przychodzi. Nie ma gorszej i lepszej publiczności.

A nie uważa pan, że publiczność w dzisiejszych czasach jest trochę rozpuszczona i ciężko ją zaskoczyć?

- Z jednej strony publiczność ma możliwość zobaczenia wszystkiego przez media. Jednak nic nie zastąpi kontaktu z wykonawcą, który tu i teraz coś kreuje. Nie da się tego podrobić. Może w przyszłości, jak będą hologramy i artyści w 3D, to coś się zmieni. Jak artyści będą w naszym domu wykonywać tańce przy rurze, to nie będziemy chodzić nigdzie.

Jak trafił pan na scenę? Piwnica pod Baranami była pierwsza, czy było coś wcześniej?

- Człowiek, który trafia na scenę zazwyczaj wcześniej coś tam kombinuje jako amator. Ja, co prawda, mam wykształcenie muzyczne, jestem dyrygentem chóru. Uczyłem się w młodości trochę grać na gitarze. I dlatego byłem duszą towarzystwa na różnych turystycznych imprezach studenckich. Zacząłem śpiewać po klubach studenckich, uczestniczyć w kabaretach. Jeszcze w Rosji. Później tutaj też. Wybiłem się. W 1976 roku jako amator trafiłem do Piwnicy pod Baranami. Niektórzy określają ją jako Klub Sfrustrowanych Amatorów (śmiech). Ale dosyć nawet utalentowanych. Tam zacząłem występować i stamtąd otworzyły się możliwości dojścia do telewizji, kina, regularnych występów publicznych. Piwnica jest jednocześnie giełdą artystyczną. Przychodzą reżyserzy, ciągle coś się kręci.

Jak spędzi pan święta?

- Święta to jest wspaniały wynalazek ludzkości. Kształtują w nas życzliwość do innych ludzi. Na co dzień nie zastanawiamy się, czy być dla kogoś dobrym. A podczas świąt wszyscy są równi, składają sobie życzenia. Nie jestem ogromnym zwolennikiem świąt, bo mam taką profesję, że zazwyczaj pracuję. A w domu zawsze jestem życzliwy. Jeżeli w rodzinie wszyscy kochają się wzajemnie, to codziennie mają święto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna