Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<I>Byłam nawigatorem na I Międzynarodowym Rajdzie Motolotniowym "Kontakty 2003"</I>

Marta Romańczuk
Pasy zapięte. Słychać dźwięk silnika. Zaczynamy jechać. Szybciej, coraz szybciej. I nagle odrywamy się od ziemi. Tylko jedna myśl w głowie - lecę. A zaraz następna - rety, nie wypaść! Ta druga szybko ucieka. I tak przeleciałam około 1000 km w ciągu czterech dni. Z nieba obejrzałam woj. kujawsko-pomorskie, Warmię, Mazury, Podlasie. Niosły mnie skrzydła motolotni. Oprócz mnie razem z najlepszymi polskimi pilotami latali dziennikarze prasowi, radiowi i telewizyjni.

I Międzynarodowy Rajd Motolotniowy "Kontakty 2003" zorganizowała redakcja łomżyńskiego tygodnika "Kontakty" oraz Towarzystwo Lotnicze "Cumulus" z Łomży. Świętować jest co, bowiem dokładnie sto lat temu odbył się pierwszy lot człowieka na "skrzydłach napędzanych silnikiem". Dwaj Amerykanie, bracia Wright, wzbili się w niebo Flyerem.
Na imprezę organizatorzy zaprosili motolotniową kadrę narodową, w tym wicemistrza świata Alka Dernbacha i wicemistrzów Europy, uczestników rajdów długodystansowych oraz mistrzów Litwy. Tym asom motolotniarstwa towarzyszyli dziennikarze. Załoga - składająca się z wykwalifikowanego pilota i dziennikarza - startowała pod nazwą medium, jakie reprezentował dziennikarz. "Gazeta Współczesna" - to jedyna motolotnia rajdu z nazwą prasy białostockiej.
- Naszym zamysłem jest uczynić I Międzynarodowy Rajd Motolotniowy "Kontakty 2003" promocyjnym świętem lotnictwa sportowego, któremu towarzyszyć będzie prezentacja dorobku gospodarzy poszczególnych etapów rajdu oraz wydarzenia kulturalne - informował organizator rajdu Władysław Tocki, redaktor naczelny "Kontaktów".
Wszystko zaczęło się w sobotę, 28 czerwca, na lotnisku w Bydgoszczy.
Dzień pierwszy. Bydgoszcz - Lisie Kąty
Do Bydgoszczy przyjeżdżamy rano. Tu już czekają na nas pojazdy, w których spędzić mamy najbliższe dni. Skrzydła, silnik, ster i dwa siedzenia. Tu mam wsiąść, oderwać się od ziemi i lecieć. Jak to będzie!
Zaczyna się pierwsza odprawa. Poznajemy pilotów, z którymi będziemy tworzyć drużynę. Mam lecieć z białostoczaninem Maćkiem Maciejewskim. Przyznają nam numer startowy, dziesiątkę.
Dopiero teraz dowiaduję się, że nie będzie lekko. Nie mam być biernym pasażerem, turystą, który dla przyjemności przeleci się kawałek. Mam być NAWIGATOREM. Dostaję mapę i zdjęcia. Pierwsze zadanie polega na tym, by rozpoznać z góry miejsca, które zostały sfotografowane. Ale wcześniej czeka mnie kilka manewrów.
Godzina 16 - początek rajdu. Po kolei zaczynają startować drużyny. Najpierw pilot z dziennikarzem-nawigatorem mają na czas rowerem dojechać do motolotni. To proste. Tylko, że dwukółki nie są do końca sprawne. Wsiadam na rower, który jedno koło ma inne, drugie inne. Jak na leniwym koniu dojeżdżam do motolotni. Jednak miałam szczęście, trafił mi się lepszy pojazd. Pilot dostał rower z niepokorną kierownicą. Odpychając się nogami od ziemi w końcu dociera do pojazdu.
Ubieramy się. Wkładam dwie bluzki, sweter, polar i kurtkę. Na nogi zakładam dwie pary spodni.
- Przecież się w tym ugotuję - myślę.
Jeszcze tylko zakładamy kaski, gogle. Siadamy na swoich miejscach - pilot za sterem, ja-nawigator za nim. Zapinamy pasy. Silnik zaczyna pracę. Ruszamy. Najpierw jedziemy - czego tu się bać. I nagle odrywamy się od ziemi. Wzbijamy w niebo. Kurczowo trzymam się motolotni. Nie wypaść!
Nagle robimy zwrot w lewo. Motolotnia przechyla się.
- To koniec - myślę. - Wypadam.
Dopiero teraz przypominam sobie, że zanim polecimy w przestworza, musimy wykonać jakieś manewry. Przelecieć przez dwie bramki zrobione z taśm, tak by ich nie zerwać. Dotknąć kołami do ziemi i znów wzbić się w niebo. Udaje się!
Lecę. Lecę w siną dal. Pod nami lasy, woda, drogi, domy, ludzie, samochody. Jak tu ładnie. Nie widać zanieczyszczeń, śmieci. Ziemia wygląda pięknie. Przeważają różne odcienie zieleni i niebieskiego.
Przypominam sobie, że przecież nie tyko oglądać widoki, które do teraz z takiej perspektywy były mi znane tylko z fotografii. Przecież mam być NAWIGATOREM - powinnam patrzeć w mapę, szukać drogi i miejsc, które mam na zdjęciach. Zapomniałam z wrażenia. Staram się. Znajduję jedno miejsce.
Pierwsza trasa nie jest krótka. Z przerwą na golfa lecimy około 3 godzin. Mimo kilku warstw ubrania zaczynam marznąć. Jest coraz zimniej, trzęsą mi się nogi. Wytrzymam!
Pierwszy dzień podniebnej przygody kończymy w Lisich Kątach na lotnisku Aeroklubu Grudziąckiego. Wrażeń wystarczy na miesiąc. A słyszę, że następny dzień mamy rozpocząć o godz. 6 śniadaniem i odprawą. I nie możemy się spóźnić, bo czekają punkty karne.
Medytacja w powietrzu
- Latanie jest jak medytacja. Trzeba się skupić. Tylko że w czasie medytacji tyle się nie zobaczy - mówi Maciej Maciejewski, pilot, z którym tworzę drużynę.
Maciek jest meteorologiem. Motolotnia to hobby. Jak ma parę dni wolnego, wsiada w motolotnię i leci do kolegi gdzieś w Polsce. A wcześniej latał na różnych statkach powietrznych. Jednak dopiero gdy koledzy namówili go by wsiadł w motolotnię, wybrał pojazd, którym przemieszcza się w przestworzach. Był liderem najdłuższego Rajdu Motolotniowego im. K. Kosiora. Razem z towarzyszami przeleciał z Polski na Węgry.
Dzień drugi. Lisie Kąty - Niewodnik, k.Świętej Lipki
Niedziela, 29 czerwca. Poranna odprawa. Dowiadujemy się, że dziś kończymy lot pod Świętą Lipką. Ale nie będzie prosto. Po drodze mamy zalecieć do Prejłowa pod Olsztynem, Mrągowa, Mikołajek. Żeby nie było zbyt łatwo, trasa, jaką mamy tam dolecieć, nie jest podana. Musimy z góry szukać znaków ułożonych na ziemi. Strzałki wskażą nam kierunek lotu, litery oznaczają miejscowości, do których mamy się kierować.
Zaczynam drugi dzień rajdu. Siadam już pewniej, zapinam pasy. Startujemy. Jest ładna pogoda, świeci słonce. I tak mam na sobie kilka warstw ubrania. Myślę, że będzie piękny, spokojny lot. Zobaczę Kujawy, Mazury. Co tam znaleźć na ziemi rozłożone znaki. Prościzna.
Okazuje się, że upał fatalnie wpływa na warunki lotu. Ciepłe powietrza odbija się od ziemi. Tworzy się rów termiczny i jeśli wlatuje się w niego, motolotnię wyrywa do góry. Jeśli trafi się np. skrzydłem, przechyla się na bok. Słowem - rzuca nami. W pewnym momencie już widoki z góry przestają się liczyć. Myślę tylko o jednym - aby wylądować.
Być jak ptak
Wzbicie się w niebo motolotnią jest nie tyko bezpieczne, ale i ma wiele zalet, których brakuje innym sportom powietrznym. Jeśli zgaśnie silnik, nie trzeba wpadać w panikę. Dzięki skrzydłom maszyna może swobodnie wylądować i to praktycznie na każdej łące. Trawa powinna być skoszona. Długi rozbieg nie jest potrzebny.
Motolotnią lata się na wysokości 300-600 metrów, prędkość to około 90 km/ha. Doskonale widać, co dzieje się pod nami. Co najważniejsze, podziwiamy to bez żadnej bariery. Nie ma szyby oddzielającej nas od powietrza. Czujemy je jak ptaki. Wiatr, deszcz, słońce - nie schronimy się przed tym. Odczuwamy na sobie każdy kaprys pogody. Ale za to mamy krajobraz jak na dłoni.
Trzeci dzień. Niewodnik - Bobrowa Dolina, k. Białegostoku
Poniedziałek, 30 czerwca. Start pod Świętą Lipką. Dziś zobaczymy jak wyglądają Mazury i wlecimy na niebo Podlasia. Najpierw śniadanie, zjemy je w Rynie. Na miejscu czeka na nas nie tylko ciepła strawa, ale i podwoje zamku. Czas nagli. Dziś mamy odwiedzić jeszcze Ełk, Korycin i wylądować w Bobrowej Dolinie. Wszędzie na nas czekają.
Wracamy na lądowisko w okolicach Rynu. Tu okazuje się, że organizatorzy podjęli zaskakującą decyzję - dziennikarze nie wsiadają do motolotni. Lecą sami piloci. Zapowiada się deszcz, może nawet być burza. W górze jest zbyt niebezpiecznie. Nie zobaczymy Mazur! Jednak bez dyskusji spełniamy polecenie.
Prognozy się sprawdziły - już w Ełku zaczyna padać. Jedziemy kolejką wąskotorowa do naszych pilotów, którzy wylądowali pod Ełkiem. Nadal nie wiadomo, czy tego dnia my - nawigatorzy polecimy. Na szczęście deszcz ustaje. Wsiadamy.
Nie widzieliśmy najpiękniejszych jezior mazurskich. To nic. Nasze Podlasie jest przepiękne z lotu ptaka. Dolina Biebrzy, Narwi, Biebrzański Park Narodowy - to trzeba zobaczyć. Różne odcienie zieleni, a żaden się nie powtarza. Każda rzeczka, las - różnią się odcieniem. Na chwilę lądujemy w Korycinie. Jesteśmy gośćmi w czasie Dni Truskawki. Jednak już zbliża się zmrok. Musimy przed nim zdążyć na nocleg do Bobrowej Doliny. Startujemy.
W Bobrowej czekają na nas z niecierpliwością. Wszyscy jednak zdążyliśmy przed zmrokiem. Wygraliśmy też z innym zjawiskiem przyrody - mgłą. Już po naszym wylądowaniu wypłynęła znad drzew.
As przestworzy
- Zaczęło się właściwie gdy przeczytałem książkę "Szkoła orląt" - opowiada Alek Dernbach, już od 10 lat mistrz Polski, dwukrotny wicemistrz świata.
Marzenia o zdobywaniu przestworzy spełniły się na studiach, na początku lat 80. Wtedy zaczął latać.
- Koledzy cały dzień pracowali przy samolotach, szybowcach. Po tym lecieli góra dwie godziny. A ja przychodziłem, wsiadałem i leciałem - opowiada jak zaczęła się przygoda z motolotnią.
Przygoda zmieniła się w zawód. Alek nie dość, że jest od lat w czołówce światowej w sporcie motolotniowym, to jest współwłaścicielem szkoły motolotniowej i firmy Kompol, produkującej motolotnie JAZZ.
- Czasami zazdroszczę kolegom, którzy latają rekreacyjnie. Mówią z radości, wsiądę i gdzieś tam polecę. Wtedy myśle sobie: o rany znowu. Ja to mam na co dzień - śmieje się Alek.
Czwarty dzień. Bobrowa Dolina - Łomża
Wtorek, 1 lipca. Zaczynamy dzień od pościgu jeepami za motolotniami. Dzielimy się na pięć grup. Dziennikarze-nawigatorzy wsiadają do jeepów. Jeden z pilotów leci motolotnią wskazując nam drogę. My jej nie znamy. Nie możemy więc stracić z oczu motolotni. To ona ma nas zaprowadzić do mety. Jednak została ona tak ukryta, że żadnej drużynie nie udało się do niej dotrzeć. Zatem zgodnie z zaleceniami jedziemy do Gródka. Tam witają nas pieśnią, wierszem i poczęstunkiem.
Po chwili przerwy w Gródku mamy lecieć do Turośni Kościelnej. Ale po drodze czeka nas konkurencja. Musimy wypatrywać parolotniarza i tam, gdzie go ujrzymy, mamy wylądować. On poda co dalej robimy. Startujemy. Wkrótce widać poszukiwany przez nas punkt. Lądujemy. Nagle zza krzaków wychodzi białoruska straż graniczna.
- Dokumenty proszę - słyszymy.
Ale kto pod niebo bierze ze sobą paszport? Okazuje się, że przekroczyliśmy pas graniczny. Służba graniczna prowadzi na na ubocze. Co poniektórzy wyciągają telefonu komórkowe, szukają jakiejś pomocy. Przecież my nie chcieliśmy nielegalnie przekraczać granicy! Wyszło niechcąco. Funkcjonariusze nieźle się bawią naszym kosztem. Każą nam śpiewać żeby się wykupić. Ostęplowują każdego, żeby nikt nie uciekł. Nie wiemy ile tu zostaniemy, a na nas czekają. Może ktoś nam pomoże! Jak tu się wytłumaczyć, żeby nas wypuścili.
Służba graniczna prowadzi nas dalej. Tu wita stół i śmiech funkcjonariuszy: wszystko to inscenizacja, żart, specjalnie dla nas.
Teraz to i my się śmiejemy. Jednak jak zwykle czas nagli. Musimy lecieć do Turośni Kościelnej. Tam lądujemy na lotnisku białostockiego Towarzystwa Lotniczego. Czekają na nas nie tylko znajomi i władze Turośni ale i dwa konne zaprzęgi. Nawigatorzy-dziennikarze mają się sprawdzić jako woźnicy. Musimy powozić zaprzęgiem. Liczy się bezbłędnie przejechany, właściwie pokierowany slalom między kołkami. A konie niekoniecznie są pokorne. Udało się. Nikt nie wypadł z pojazdu, ale slalom wypadł różnie.
Musimy pożegnać Turośń. Lecimy do Łomży. Tu we wtorek późnym wieczorem kończymy podniebną przygodę. Ale nie rozstajemy się. Oficjalne zakończenie odbyło się w piątek, 4 lipca, w Zambrowie. Tu z ziemi zobaczyłam jak ładnie wyglądają te ptaki napędzane motorem. Wystąpił jedyny w Polsce Motolotniowy Zespół Pokazowy, a Alek Dernbach zatańczył niczym baletnica ze wstążką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna