Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Byłem już w 400 hotelach"

Maryla Pawlak-Żalikowska [email protected]
Halo, halo! Pozdrowienia od Big Bena! – Marek Grzesiak, dyrektor Hotelu Branicki dzwonił do przyjaciół z wielu miejsc na świecie. Ale najlepiej czuje się w chłodach Norwegii.
Halo, halo! Pozdrowienia od Big Bena! – Marek Grzesiak, dyrektor Hotelu Branicki dzwonił do przyjaciół z wielu miejsc na świecie. Ale najlepiej czuje się w chłodach Norwegii.
Białystok. Przeczytaj o człowieku, który kocha podróżować

Pamiętam, jak z grupą turystów japońskich, jako ich przewodnik, pojechałem w Norwegii w góry. Na takich niskich koniach sprowadzonych z Islandii, bardzo wytrzymałych - opowiada Marek Grzesiak, dyrektor i pomysłodawca Hotelu Branicki w Białymstoku. - Gdy wjechaliśmy w rejon, gdzie żerowały renifery, wszędzie wokół ścielił się chrobotek reniferowy - przysmak tych zwierząt. Nogi naszych koni zapadały się po kolana w chrobotku, a my szorowaliśmy po tym dywanie stopami. Renifery nie chciały nam schodzić z drogi. Trzeba było albo poczekać, że się przesuną, albo wchodzić końmi w środek stada.

Piękno ścięte chłodem
Marek Grzesiak prywatnie i zawodowo był już na trzech kontynentach i odwiedził z 400 hoteli. Marzy o wyprawie do Ameryki Południowej: Ekwadoru czy Boliwii, ale przyznaje, że nie lubi wygrzewać się na słońcu.

- Wiem, że jest potrzebne do życia - mówi - ale za nim nie przepadam.
Jego klimaty to właśnie chłodne piękno Norwegii.

- Przyroda jest tam tak nieskazitelna, tak czysta - wyjaśnia. - Tamtego powietrza nie da się opisać. Czasem coś takiego zdarza się w naszych polskich górach, ale w Norwegii można nim oddychać na ogromnej przestrzeni. To niesamowite wspomnienie.

- Tam jest coś, co poraża - opowiada dalej Marek Grzesiak. - Widok fiordu z wysokości tysiąca metrów w dół... Ta przestrzeń przeniknięta chłodem ścinającym nieskazitelność przyrody. Gdzie od jednej do drugiej siedziby człowieka jest kilka kilometrów i nie czuje się stłamszenia cywilizacją. Nawet w dużych miastach. No, może za wyjątkiem Oslo.

Bo nie lubi utartych ścieżek
Ta pasja do podróżowania - mało utartymi ścieżkami, tropami zwykłych ludzi, smaków kuchni różnych narodów, zapachów przyrody, muzyki grającej inaczej w każdym zakątku świata - przyszła do pana Marka już wiele lat temu. Jeszcze na studiach, w latach 80. na poznańskiej AWF (wydział turystyki i rekreacji), zdecydował się zrobić kurs pilota wycieczek i tak wyrwać się w świat.

- W tej roli musiałem być bardzo zorganizowany, może dlatego teraz, podróżując już na własną rękę, tak chętnie skręcam z wytartych ścieżek - zastanawia się Marek Grzesiak. - Zachodzę do knajpek odwiedzanych przez miejscowych, rozmawiam z ludźmi o tym, czym żyją. Ciekawi mnie ich kultura, historia.

- Nawet gdy byłem na jakże pięknym południu Francji - dodaje dyrektor Hotelu Branicki - gdzieś między Sant Trope a Cannes, skręcałem w boczne drogi. Między ludzi, którzy nie uśmiechają się do turystów, postrzegając ich wyłącznie poprzez stan ich portfela.

Marek Grzesiak podkreśla, że odwiedzając hotele, stara się nie patrzeć na nie okiem zawodowca, tylko ogląda je jak ciekawski gość - od lądowiska helikopterów czy basenów na dachu, po poziom minus trzy pod ziemią. Szuka obiektów, które mają swój klimat, specyfikę odróżniającą je od innych, tworzą niepowtarzalną dla gościa atmosferę.

- Jak białostocki Branicki - śmieje się. - Bo tu właśnie chcę dać gościom to, czego sam szukam gdzie indziej.

Skazani na golfa
Współwłaściciel i wiceprezes Promotechu - Zbigniew Gołąbiewski ma kilka sportowych pasji, a najważniejszą jest żeglarstwo, które namiętnie uprawia "od małego". Od paru lat jednak oddaje się także wybitnie lądowemu hobby - grze w golfa. Zaczęło się w 1997 r., kiedy to jeden z partnerów handlowych w USA zaprosił prezesa Gołąbiewskiego i jego wspólnika Bohdana Zaleskiego na turniej, w którym startował słynny Tiger Woods - wówczas najlepszy golfista na świecie.

- To rzeczywiście było wydarzenie, ale jeszcze wtedy obaj traktowaliśmy golfa z lekkim przymrużeniem oka - opowiada Zbigniew Gołąbiewski.
Okazało się jednak, że obaj panowie są na golfa "skazani", bo niemal wszyscy ich partnerzy handlowi byli golfistami.

Pierwsze golfowe szlify Zbigniew Gołąbiewski zdobył w 2005 r., kiedy to duński kontrahent Promotechu zorganizował turniej szkoleniowy dla swoich dostawców.

- To podstawowe szkolenie, tzw. zielona karta, która pozwala wejść na pole golfowe i zrozumieć podstawowe zasady tej gry - opowiada Gołąbiewski. - No i złapałem bakcyla. Gramy, gdzie się da. Zarówno pod Warszawą, jak i w Lipowym Moście. A zimą organizujemy się i całą grupą jedziemy na tydzień do Tunezji.
Zdaniem naszego rozmówcy golf przestał już być elitarnym sportem i wcale nie jest drogi. Komplet kijów można kupić na allegro za kilkadziesiąt złotych.

Niepotrzebny jest też specjalny ubiór - wystarczą spodnie od garnituru, koszulka polo, czapeczka bejsbolówka czy słomkowy kapelusz. Ważne, by strój nie był zbyt ekstrawagancki czy niechlujny.

- Koszt takiego wyposażenia to najwyżej kilkaset złotych. Mniej niż np. komplet nart zjazdowych - twierdzi biznesmen. - Ważniejsza jest sama idea golfa, zasady gry, gdzie na pierwszym planie jest fair play. Krętacze nie mają tu czego szukać.
Zdaniem Zbigniewa Gołąbiewskiego golf wcale nie jest prosty, ani nudny. Najważniejsza jest koordynacja ruchów.

- Kto ma talent do tańca, sprawdzi się w golfie - mówi wiceprezes Promotechu. - Wszystko jest ważne: dobór kijów, taktyka, precyzja, no i żmudny trening. Podczas czterogodzinnego meczu robi się średnio 10 km. Ale tego się nawet nie zauważa, bo przy okazji rozmawia się dosłownie o wszystkim. To swego rodzaju styl życia.

Na polu strusi i żyraf
Zbigniew Gołąbiewski grał w golfa w kilkunastu krajach. W krajach arabskich tzw. cady (podawacze piłek) to wyłącznie mężczyźni, odwrotnie niż w Tajlandii, gdzie piłki noszą młode kobiety, a temperaturę gry podnoszą tabliczki informujące o obecności jadowitych węży w okolicznych krzakach.

W Dubaju na mistrzowskich polach Japończycy grają najczęściej w nocy, bo wtedy jest chłodniej. Pola są tak znakomicie oświetlone, że piłkę i dołki widać równie dobrze jak za dnia. A podczas meczu w RPA golfistom towarzyszyli chłopcy, których jedynym zajęciem było przepędzanie z pola bawołów, zebr i dwumetrowych strusi.

- Najzabawniej było w Tunezji, gdzie piłki znikały z pola - mówi Gołąbiewski. - Okazało się, to sprawka psa, który je chwytał i uciekał w krzaki. Podejrzewaliśmy nawet, że zwierzak był specjalnie wytresowany przez tubylców, którzy potem sprzedawali te piłki za parę groszy.

Twierdzi, że nie ma jeszcze na golfowym polu specjalnych osiągnięć. Uczestniczył jednak w serii turniejów dla seniorów i zajął drugie miejsce w Szczecinie, zaś w Gdańsku - pierwsze. Jego zdaniem białostocka grupa graczy reprezentuje dobry poziom.

- W golfie fajne jest to, że każdy ma równe szanse na wygraną, nawet z mistrzem - dodaje Zbigniew Gołąbiewski. - A po pełnej koncentracji w grze, miło jest pójść na tzw. 19 dołek, czyli do baru na drinka lub piwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna