Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Choroba była moim przeciwnikiem - rozmowa z kajakarzem Markiem Twardowskim

Urszula Krutul
–  Sześć razy grali mi Mazurka Dąbrowskiego i powiem, że nie zamieniłbym tych wszystkich medali na jeden olimpijski – mówi Marek Twardowski.
– Sześć razy grali mi Mazurka Dąbrowskiego i powiem, że nie zamieniłbym tych wszystkich medali na jeden olimpijski – mówi Marek Twardowski.
- Złapało mnie w nocy, podczas snu. O 4 obudził mnie przeraźliwy ból - wspomina Marek Twardowski, znany kajakarz z Augustowa. Zdobywca 34 medali trafił pod nóż chirurga, który wyciął mu kilka metrów kiszek.

Jaka jest najważniejsza cecha sportowca?
- Wytrwałość. Bo sukces zawsze przychodzi później. Teraz mamy styczeń, a ja już mam ciężkie, sprawnościowe treningi. A sukcesy przyjdą dopiero w sierpniu. Teraz pracuję na coś, co ma spotkać mnie dopiero za pół roku.

Niedawno fani kajakarstwa zamarli na wieść o twojej chorobie. Czy ta twoja wytrwałość pomogła ci też wygrać walkę z chorobą?
- Jasne, że tak! Mam cel - Igrzyska 2012. Kiedy zachorowałem, miałem do jego spełnienia 3 lata. Jedyna rzecz, której w sporcie nie zdobyłem to medal olimpijski. I kiedy zachorowałem, wszyscy zaczęli mówić, że to niemożliwe, żebym do sportu wrócił. Co więcej, że niemożliwe jest bym coś więcej niż dotychczas w nim osiągnął. A przecież już jak jechałem na mistrzostwa świata, to byłem przygotowany na zdobycie złotego medalu. Choć ludzie wtedy mówili: "Niemożliwe, gdzie tam! Na "jedynce" Marek? Nie". I się udawało. I tak samo było tutaj. Chociaż choroba jest zupełnie innym przeciwnikiem. Ja wolę na to mówić kontuzja. Bo było to szybkie. Złapał mnie skręt jelit, zrobili mi operację, wycięli co trzeba i tyle. I wracałem do siebie. To był przeciwnik mało poznany. Nie wiedziałem, co mnie czeka. Lekarze mówili, że jak będzie bolało, to i tak sam zostawię to wszystko, treningi, sport. Ale równocześnie zachęcali, żebym próbował walczyć. Więc próbowałem. I dalej próbuję, i myślę cały czas bardzo poważnie o igrzyskach.

A co myślałeś kiedy ta - jak ją nazywasz - kontuzja cię dotknęła? Bałeś się, że to koniec kariery?
- Nie bałem się chyba aż tak bardzo. Przynajmniej tak myślę, jak teraz na to patrzę. Jak mnie to złapało, to nie byłem świadomy. To był okropny ból. Od wyjścia z domu minęły trzy godziny i już byłem operowany. Złapało mnie w nocy. Spałem.

O 4 rano obudził mnie przeraźliwy ból. Miałem operację, wybudziłem się po dwóch dniach. Człowiek nie myśli w takich momentach o karierze. Byłem podłączony do mnóstwa rurek, kroplówek... To był sierpień, czas trenowania. Cały czas wierzyłem, że będę miał operację, a później będzie już tylko coraz lepiej. Że zdążę się wykurować. Ale później okazało się, że są komplikacje i przyszła druga operacja. A czasu nie dało się zatrzymać. On cały czas płynął, a ja zacząłem znikać... Strasznie schudłem, kilkanaście kilogramów. I jak wyszedłem ze szpitala do domu, to byłem w złym stanie psychicznym.

Kajak był całym moim życiem. Szkoda mi było tego wszystkiego. Ale z drugiej strony nie miałem wpływu na to, co się stało. Już po tym wszystkim, jak wyszedłem w październiku ze szpitala, to z każdym dniem było coraz lepiej.

Zacząłem wyjeżdżać do sanatoriów, zasięgnąłem opinii różnych lekarzy. Cały czas myślałem o powrocie do sportu. Przede mną była bardzo długa droga. I pokazałem, że można ją przejść. I myślę, że to taki dowód dla innych ludzi, że wszystko da się osiągnąć. Jak się nie ma prawej ręki, to można się nauczyć pisać lewą. Tylko to wszystko wymaga czasu i chęci, czyli właśnie wytrwałości. Człowiek naprawdę może dużo znieść.

Co cię motywowało do walki z chorobą?
- To, że mnie już skreślono jako sportowca. Lekarze robili co mogli, a w międzyczasie zostałem skreślony jako zawodnik. Pomyślałem sobie, że pojadę i pokażę wszystkim na co mnie stać. I pokazałem się z dobrym skutkiem, bo zdobyłem dwa medale mistrzostw Polski, w tym jeden złoty. To było ogromne zaskoczenie dla wszystkich. Zawodnicy pytali, co trzeba zrobić, żeby ze mną wygrać (śmiech).

Chirurdzy mnie rozpruli, wycięli mi dwa metry jelit, a po pół roku znowu jestem mistrzem Polski! Dopingowała mnie chęć udowodnienia wszystkim, że nie zrezygnowałem. Może to jest głupie, ale taki mam zawód.

Ciągle muszę udowadniać, że jestem dobry w tym co robię. W kajakarstwie sukcesy są bardzo kruche. Zdobywam medal, mijają 3, 4 miesiące i muszę od nowa pracować. Trener zawsze mi mówi: "Poświętowałeś, to teraz zasuwaj. Pamiętaj, że gonić jest łatwiej, niż uciekać, a ty musisz uciekać. Tak żeby nikt cię nie dogonił". Mam fajnego trenera, który potrafi sprowadzić na ziemię. A to bardzo dobrze, bo sukcesy czasami potrafią przewrócić w głowie (śmiech).

Miałeś taki moment zachłyśnięcia się sławą, popularnością?
- W kajakach jest może o tyle dobrze, że ta popularność nie jest aż tak duża. Zawodów mamy mało, bo są dwa puchary świata i mistrzostwa Europy i świata. To są tylko 4 starty. Jest więc ciężka praca, a popularność za tym idzie słaba.

Czy ta kontuzja sprawiła, że w inny sposób zacząłeś patrzeć na życie?
- Na początku tak. Dużo rozmyślałem. Ale potem zacząłem nabierać sił i znowu jestem w pędzie i prę do przodu. A kiedy byłem chory, to miałem czas na inne rzeczy. Wtedy mogłem spacerować, a teraz muszę zasuwać.

A który stan wolisz? Ten obecny, czy tamten, kiedy mogłeś spacerować i rozmyślać?
- Jasne, że wole rozmyślać (śmiech). Każdy powinien mieć czas na rozmyślanie. I weekend na długi spacer. Ładuje się przez to akumulatory.

Wierzysz w przeznaczenie, w los?
- Wierzę w Boga, więc ciężko powiedzieć, czy wierzę w przeznaczenie. Bo jedno z drugim się wyklucza. Ale wierzę w szczęście. Nigdy nie wiemy, co nas czeka. Jestem tego najlepszym przykładem. Poszedłem spokojnie spać w piątek wieczór, a wylądowałem na stole operacyjnym i zaliczyłem dwa dni w śpiączce. Mogli w każdej chwili wyłączyć maszyny. Ale tak się nie stało. Moja rodzina jest wychowana w wierze katolickiej i ja się tego trzymam.

Jakie masz teraz marzenia?
- Zdobyć w końcu ten medal na igrzyskach. Niektórzy sportowcy mówią, że zamieniliby wszystkie swoje medale na ten jeden olimpijski. Ja mam 34 medale mistrzostw świata i Europy, w tym 6 złotych. Sześć razy grali mi Mazurka Dąbrowskiego i powiem ci, że nie zamieniłbym wszystkich medali na jeden olimpijski. Chciałbym go zdobyć, ale to, co już mam zdobyte, jest bezcenne. Sprawiłem sobie i ludziom tyle radości, powodów do dumy, że nigdy bym tego nie cofnął. To nie jest tylko mój sukces, a sukces całego mojego zespołu.

A co czujesz, kiedy grają ci Mazurka Dąbrowskiego?
- To niesamowite uczucie. Łzy lecą, oczy są całe ze szkła... To jest tylko dla ciebie. Życzę tego każdemu, by to przeżył. To niesamowite, bo ty stoisz na podium i wszyscy patrzą tylko na ciebie. Na tym polega cały smak sportu, żeby przez tą jedną chwilę pokazać, że w naszym kraju jest potencjał. To jest warte wszelkich wyrzeczeń.

Jest coś czego się boisz?
- Policji na drodze i tego jak rozliczę roczny PIT (śmiech). A serio, boję się za każdym razem jak mnie brzucho boli. Bo tyle co przeszedłem z tą moją chorobą, to nie chcę nigdy powtórki. Ale nie można się bać. Trzeba wierzyć, że jest ktoś kto nad nami czuwa. I się nami opiekuje. Wszystko jest do pokonania.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna