Szczere są. Nawet wtedy gdy szczerzą kły. W wigilijną noc Król Biebrzy słucha ich opowieści - posłusznie, bo mądrość Gucia, Dupcia, Euzebii, Jenotki i całego biebrzańskiego zwierzyńca zaskakuje trafnością wypowiedzi. Proste też mają wigilijne przesłanie dla ludzi: - Ciasno na Ziemi się robi. Natura jest jak tęcza, nie zmieńcie jej w obraz czarno-biały.
To już siedemnasta Wigilia Krzysztofa Kawenczyńskiego w tej dziczy. Nie chce innych, nie po to sprzedał antykwariat w Warszawie i zostawił stolicę dla Biebrzy, żeby w taką magiczną noc zostawić swoją Boginię. Nazwano go Królem Biebrzy, bo i królestwo rozległe ma. Całą opuszczoną wieś Budy na skraju mokradeł wziął w posiadanie, a dalej 60 tysięcy hektarów lasów, trzcin i uroczysk.
Świnki wietnamskie to nie maskotki
Zwierzyniec też jest. Własny, w zagrodach i ten dziki, z łosiami, wilkami, orłami, a i karpiami, i bobrami w rzece. Wszystkie te stworzenia rozmawiają, a Krzychu rozumie ich mowę.
- Ludzie mają nas za maskotki, nacieszą się, wyrzucić potrafią. Ale i tak dobrze, że w Polsce przyszło nam żyć, bo w Wietnamie to by nas zjadły te głodomory - tłumaczył pochrząkiwanie spod wiaty samotnik z Bud.
Dupcio i Dupciowa to para świnek wietnamskich. Czarne jak smoła zwierzęta z kłami jak u dzika mają u Króla Biebrzy spokojne dożywocie. On ich nie zje, tak jak nie odda do rzeźni trzynastu czerwonych krów i sześciu potomków dzikiego tarpana. Zwierzyńca pilnuje zresztą sfora 17 psów. Przybłędy i przygarnięte zwierzęta to jedyni prawdziwi przyjaciele samotnika Kawenczyńskiego.
Dupcio trafił do Krzysia, gdy urósł zanadto, a jego właściciele spostrzegli, że z małej, czarnej maskotki wyrosła duża świnia. Ryjące to zwierzę, więc strzyżone trawniki cierpiały i wcale niesztuczny nawóz pstrzył obraz ogrodu podczas garden party.
- Dupciowa przyjechała potem, z tego samego powodu. Moje czarnulki miały sześć warchlaczków, które znowuż zachwyciły ludzi! Przyjechały damulki, wykrzyknęły kilka "ochów i achów" i zabrały maleństwa do swoich ogrodów. Wrócą do mnie, to pewne. Tak mi przynajmniej mówiły - zaśmiał się Król i spojrzał spod futrzanej czapki na swoje czarnule.
Egzotyczne zwierzę, bawiąc się zaś swoją ulubioną oponą, rzuciło opiekunowi spojrzenie i porozumiewawczo zachrząkało:
- Może ja i świnia, ale nie chcę być maskotką. W Wietnamie bambusowe pędy miałem, tu mam tylko marchew i siano. Ale przynajmniej wiem, że ty mnie nie zjesz - tak Krzysztof przetłumaczył pokwikiwanie pupila.
- Przyjaciół nie zjada się nigdy. Zjada za to zazdrość i zawiść interesownych pseudoprzyjaciół - odpowiedział Dupciowi pan na Budach.
Prawie jak tury, coś jak tarpany
Krzysztof przygarnia wszystkie opuszczone zwierzęta z okolicy. Miał 20 kotów i staruszki-chabety, które dokonały żywota na jego łąkach. Tak samo będzie z trzynastką czerwonych krów. To archaiczne bydło jedna z organizacji ekologicznych chciała zaszczepić na mokradłach. Miały być tubylczą rasą, ale rolnicy nie chcieli krów, które dużo ryczą, a mleka nie dają. Eksperyment skończył się tym, że stado trafiło do Kawenczyńskiego.
- Prawie turem jestem. A jak tu ktoś zechce dalej manipulować w genach, to byczki Fernando i Alonzo są na straży turzego DNA - mądrze i naukowo wypowiada się 25-letnia krówka Euzebia.
- To moje święte krowy. Chodzą, gdzie chcą i robią, co chcą - potwierdził wagę wolności władca dzikiej krainy.
- A my to co? Nas też ludzie chcieli okiełznać i ujeździć, a tu nic. Dzika tarpania natura się odzywa i w stepy nas ciągnie. Choć te biebrzańskie bagna to też cud natury, naturalnie - zarżał Niwar.
Koników polskich Krzysztof ma sześć. Trapera nikt nie chciał, tak jak Niwara, Nikona, Jenotki i Nemo. Nie pasowały do tarpaniego wzorca.
- Durne to czasy. Wszystko ma być wymierzone i opisane w normy. Koń też ma być bardziej koński, niż jest. A cukru kostki nie ma komu podać do pyska i zgrzebłem pogłaskać czule - zarżała Jenotka.
Temperamentne to koniki. Lubią obwąchać człowieka, zaczepić, poskubać zębami. Nie spoufalają się jednak, bo jest w nich niesforna, dzika krew.
Wigilijne pogawędki w dzikiej głuszy
Dzikie i zdziczałe były też psy. Stara gwardia to Gucio i Ogon. Cała reszta jest już podporządkowana tym małym weteranom życia w głuszy. Tu borsuk i lis szybko nauczą poważania dla praw natury.
- Chyba z tydzień nie było Gucia. Przywlókł się ostatkiem sił, pokrwawiony, ale szczęśliwy. Stoczył w lesie jakąś potworną bitwę. Stąd i ma szacunek u reszty kundelków. Wszystkie one miały swoich panów, a ci zostawili je w lesie na pastwę losu. W Budach mają swoje budy i miski - zamyślił się jedyny opiekun leśnego przytuliska dla zwierząt.
- Z wilkiem gadałem. On jest tu najmądrzejszy i mówi, że najlepiej by było na świecie bez ludzi. Oni zresztą wymrą, bo idą na zatracenie, niszcząc wszystko, co tylko żyje - zaszczekał Gucio.
A co w wigilijną noc opowiadają Królowi inni przedstawiciele dzikiego zwierzyńca?
- W godło mnie wzięli i orła zrobili.
A mi do sępa bliżej aniżeli do herbowego ptaka - twierdzi ponoć zasępiony bielik, którego błędnie nazywa się orłem.
- Po co ci ludzie łażą po moich bagnach? No, chyba że zakochani! Tym wolno, bo patrzą i widzą nie jedną parą oczu, a dwiema - podkreśla znaczenie uczuć łosza zakochana w samotnym byku.
Król Biebrzy nie czuje się samotnie. Kawenczyński nie szuka miłości u ludzi. Ma jej dość od swoich radosnych zwierząt. I jak zawsze podzieli się opłatkiem z krówkami, konikami, świnkami i psiakami. Wszystkie stworzenia nad Biebrzą mają jego odwzajemnioną miłość. Nie tylko w tę magiczną noc. Zawsze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?