MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czy majora "Bruzdę" zabili jego podkomendni?

Ireneusz Sewastianowicz
Przed czterdziestu ośmiu laty, 23 sierpnia 1954 r., podczas ataku na posterunek milicji w Przytułach, zginął mjr Jan Tabortowski - "Bruzda", legendarny dowódca partyzancki Armii Krajowej i WiN, jeden z "żołnierzy wyklętych", którzy nigdy nie złożyli broni. Okoliczności jego śmierci próbował wyjaśnić Instytut Pamięci Narodowej. Niedawno śledztwo zostało umorzone.

Koniec wojny
Ten dzień śnili po nocach. Radio we wszystkich językach powtarzało komunikat: "Dziś, 8 maja, na berlińskim przedmieściu Niemcy podpisały akt bezwarunkowej kapitulacji... Wojna dobiegła końca".
Było inaczej. Bez radości, bez defilady, bez wiwatujących tłumów. Ściągnięci przez łączników czekali w lesie żebrowskim na rozkazy. Prawie trzystu uzbrojonych ludzi. Dwudziestoparoletni wiejscy chłopcy spod Łomży, Grajewa, Zambrowa, którym powiedziano, że przysięga obowiązuje nadal i że na prawdziwe zwycięstwo przyjdzie jeszcze poczekać.
"Bruzda" zarządził odprawę. Meldowali się kolejno. "Wawer" - komendant obwodu grajewskiego. Z jego żołnierzy formowano 9. pułk strzelców AK. Zgrupowanie, które we wrześniu 1944 r. zadało Niemcom ciężkie straty w bitwie na Czerwonych Bagnach. "Ryba" - w konspiracji od pięciu lat. Dowódca grupy dywersyjnej, ranny w starciu z żandarmerią. Odznaczony Krzyżem Walecznych i brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami...
O 22.30 czerwona rakieta wystrzeliła w niebo. "Ryba" zaatakował budynek PUBP. Zdobył go po krótkiej walce, uwolnił więźniów. "Wawer" opanował Komendę Powiatową MO. Rozbito starostwo, bank i kuratorium. Świtało, gdy opuszczali miasto.
Sześć kilometrów za Grajewem czołówka kolumny natknęła się na punkt łączności Armii Radzieckiej. Jeszcze raz uderzył "Ryba". Jeńców nie brano. Był 9 maja. Europa hucznie świętowała pierwszy dzień pokoju.
Była taka wiosna
Marzec 1947 roku. Oficer PUBP w Łomży mozolnie wystukiwał na maszynie: Jan Tabortowski - "Bruzda", "Tabor", "Kusy", "Rot", "Sikora". Posługiwał się nazwiskiem Zawadzki Jan. Stopień wojskowy - major. Urodzony w 1906 r. w Nowogródku. Skończył oficerską szkołę artylerii w Toruniu. Podczas kampanii wrześniowej zastępca dowódcy pociągu pancernego "Danuta". Ranny dostał się do niewoli niemieckiej. Uciekł ze szpitala jenieckiego. W konspiracji od 1940 r. Był inspektorem łomżyńskim i suwalskim Armii Krajowej. Odznaczony krzyżem Virtuti Militari... Zdał pistolet maszynowy, powielacz i radioaparat odbiorczy. Otrzymuje zaświadczenie nr 63604.
W kącie rosła sterta broni. Przyszła kolej na "Rybę". Stanisław Marchewka, urodzony w 1908 r. w Jeziorku, powiat Łomża. Służba wojskowa w 18. PAL w Ostrowi Mazowieckiej. W 1940 r. wstąpił do ZWZ. Podporucznik. Po wyzwoleniu, pod przybranym nazwiskiem, zgłosił się do 2. Zapasowego Pułku Szkolnego WP. Miał nakłaniać do dezercji byłych AK-owców. Po miesiącu wrócił do konspiracji. Był adiutantem inspektora "Bruzdy". Brał udział w uwolnieniu ze szpitala więziennego w Białymstoku łączniczki "Iskry", kierował akcją odbicia aresztowanego przez UB "Jałowca". Zdał broń... Otrzymuje zaświadczenie...
To wszystko. Wartownik przed PUBP, młody chłopak z pepeszą niezdarnie przewieszoną przez plecy, ciekawie przyglądał się "leśnym".
- Masz szczęście - zakpił z niego "Ryba". - Gdybyś spotkał nas miesiąc wcześniej, byłbyś już u świętego Piotra.
"Bruzda" po amnestii wyjechał do Warszawy. Często zmieniał pracę, próbował studiować w Szkole Głównej Handlowej. Pod koniec 1948 r. odszukał go kpt Stanisław Cieślewski - "Lipiec", w czasie okupacji komendant łomżyńskiego obwodu AK. Wspólnie wynajęli sublokatorski pokój na Pradze. Współpracownik WUBP w Białymstoku donosił: "Spotkałem w Warszawie "Bruzdę". Jest przygnębiony, bliski samobójstwa. Doszedł do wniosku, że ujawnienie się było błędem. Ostrzegał, żeby z nim się nie kontaktować, bo to może zwrócić uwagę bezpieki". Kolejne raporty mówiły, że "Bruzda" i "Lipiec" słuchają zagranicznych rozgłośni, pilnie śledzą bieżącą sytuację polityczną, obracają się w kręgu dawnych AK-owców.
Obaj, w obawie przed aresztowaniem, wyjechali z Warszawy. W maju 1950 r., do WUBP w Białymstoku przyszedł telegram z centrali: "Bruzda" i "Lipiec" zniknęli bez śladu. Ucieczka musiała być przygotowana, bo zabrali z domu wszystkie wartościowe przedmioty. Niewykluczone, że obaj powrócili w rejon swojej dawnej działalności".
Ostatni znad Biebrzy
Nad Biebrzą, na wydmie Zaraniec, zbudowali bunkier. Dobrze uzbrojeni, korzystający z pomocy dawnych podkomendnych, czuli się tu w miarę bezpiecznie. Dołączali do nich inni poszukiwani przez UB. Szef białostockiego WUBP w lutym 1952 r. ostrzegał: "Grupa "Bruzdy", działająca na terenie powiatów grajewskiego, łomżyńskiego i kolneńskiego, rekrutująca się z jednostek kierowniczych byłej WiN, tworzy niebezpieczny ośrodek mobilizacyjny".
Na konto oddziału można zapisać napady na sklepy w Kędziorowie, Sulewie, Łojach-Awissie, rozbicie spółdzielni szewców w Radziłowie. "Bruzda" i "Lipiec" zastrzelili nad Biebrzą funkcjonariusza i współpracownika UB, którzy podając się za członków rozbitej grupy "Dzika" szukali kontaktu z "Wiarusem".
Było jeszcze uprowadzenie autobusu PKS, którym miano przewozić większą sumę pieniędzy. Nie udało się odnaleźć kasjera. Jednemu z pasażerów kazano głośno odczytać antykomunistyczną ulotkę.
Te wyczyny nie przeszły bez echa. Przeciw "Bruździe" skierowano jednostki KBW liczące ponad 400 żołnierzy. Nowy bunkier, wykopany pod stodołą Wacława Chrostowskiego w gminie Jedwabne, dawał tylko złudne poczucie bezpieczeństwa. Informator WUBP donosił: "Z obejścia dochodzą odgłosy robót ciesielskich. Na zewnątrz nie widać żadnych prac. Gospodarz zaprzecza, aby cokolwiek budował". Dziwnym trafem z tego raportu nie zrobiono żadnego użytku.
W sierpniu 1952 r. w Grądach Małych, niedaleko Jedwabnego, poległ "Lipiec".
Powrót "Ryby"
Obławy przeciw "Bruździe" nie przynosiły rezultatu. Wówczas ubowcy przypomnieli o "Rybie". Po amnestii mieszkał w Łodzi, zajmował się handlem. Nachodzili go w domu, werbowali do współpracy, chcieli, żeby wyjechał w Łomżyńskie i pomógł ująć swego dawnego dowódcę.
Spotkali się w lecie 1953 r. w Jeziorku. "Ryba" bez wahania postanowił dołączyć do majora, któremu w tym czasie towarzyszyli już tylko "Wacek" i "Zegar". Pierwszy z nich urodził się w 1921 r. w Karwowie, w powiecie grajewskim. Podczas okupacji wstąpił do Armii Krajowej. Objęła go mobilizacja przed akcją "Burza". Po wyzwoleniu brał udział w ataku na Grajewo. Był w oddziale zdobywającym komendę milicji. Skorzystał z amnestii, wkrótce potem wżenił się w przeszło dwudziestohektarowe gospodarstwo w Czerwonkach. Istnieją różne opinie na temat powrotu "Wacka" do lasu. Ponoć zalegał z podatkami, przez co naraził się powiatowej władzy.
"Zegar", o trzy lata młodszy od "Wacka" mieszkaniec wsi Żebry, miał za sobą przynależność do NSZ. Ujawnił się w 1947 r. w Wąsoszu, lecz broni nie oddał. W dwa lata później, spłoszony nagłą wizytą UB, zbiegł na bagna.
"Bruzda" często psioczył na obu podkomendnych. Byli dobrymi partnerami, gdy szło o rabunek kolejnego sklepu, kompletnie natomiast nie wykazywali zrozumienia dla politycznych pasjii dowódcy.
- Pan major gada jak bolszewik! - oznajmił kiedyś "Zegar". Tym bardziej ucieszył "Bruzdę" powrót "Ryby".
Bunkier w Jeziorku
To był pomysł "Ryby". Nie uśmiechało się mu zimowanie na nadbiebrzańskich bagnach.
- Najciemniej pod latarnią - przekonywał. Nowy bunkier wykopali pod stodołą Apolinarego Grabowskiego, parę kilometrów za podłomżyńskim Jeziorkiem, rodzinną wsią "Ryby".
Działalność grupy nabrała rozmachu. Sierpień 1953. Pobicie wiceprzewodniczącego GRN w Radziłowie. Wrzesień - wyprawa na PGR Ławsk. Zginął milicjant. Pździernik - napad na ambulans pocztowy w Szczuczynie. Zdobyli ponad 80 tys. zł.
"Bruzda" dbał o popularność. Potrafił, lekceważąc niebezpieczeństwo, w biały dzień pojawić się we wsi i wdać się w pogawędkę z przypadkowo spotkanymi rolnikami. Hojnie opłacał meliniarzy i łączników. Po napadzie na sklep w Łojach-Awissie zatrzymał kilku chłopów i zaprosił na darmową popijawę.
Ostatnia wyprawa
Kończyły się pieniądze. Na 23 sierpnia 1954 r. "Bruzda" zaplanował napad na Gminną Kasę Spółdzielczą w Przytułach. Wcześniej chciał opanować posterunek MO. Wszedł z "Rybą". Obecni w środku milicjant, ormowiec i funkcjonariusz UB z Łomży próbowali się bronić. Według obowiązującej przez wiele lat wersji wydarzeń, strzelał tylko major. Serią z automatu śmiertelnie zranił milicjanta, trafił również ormowca i referenta PUBP. Ten ostatni zeznał później: "upadłem na tapczan, tracąc przytomność, tak, że nie pamiętam, czy zdążyłem oddać strzał do bandyty, czy też nie".
Niewykluczone, że "Bruzdę" zraniła rykoszetująca kula. Miał wówczas polecić "Rybie": "Stasiek, nie zostawiaj! Dobij!", a ten wykonał rozkaz. Z dokumentów WUBP w Białymstoku: "przy Tabortowskim Janie ps. "Bruzda" znaleziono zegarek, portfel i miniaturkę Krzyża Virtuti Militari, które to przedmioty Tabortowski Jan posiadał".
Major Jan Tabortowski został bezimiennie pochowany prawdopodobnie na którymś z więziennych cmentarzy. Miejsce jego spoczynku jest do dzisiaj nieznane.
Kto zabił?
"Ryba" zginął w marcu 1957 r. Jego kryjówkę wskazał "Zegar", żeby okupić swoją wolność. Niewykluczone, że działał w porozumieniu z "Wackiem". Obaj zostali skazani na dwa lata więzienia w zawieszeniu.
Przed rokiem białostocki oddział Instytutu Pamięci Narodowej wszczął śledztwo, które miało wyjaśnić okoliczności śmierci majora "Bruzdy".
Pojawiły się różne wątki. Wiadomo, że już przed atakiem na posterunek w Przytułach, przyzwyczajony do wojskowej dyscypliny, major miał problemy z podwładnymi. "Wacka" i "Zegara" interesowały głównie napady rabunkowe. Pazerny na łupy był również "Ryba".
Co naprawdę wydarzyło się 23 sierpnia 1954 r.? Uzbrojony "Ryba" stał za plecami "Bruzdy". Wystarczyło nacisnąć spust, żeby przejąć dowództwo...
Jest też wersja, że "Bruzdę" postrzelił "Zegar". Dowódca oddziału KBW w meldunku z 25 sierpnia 1954 r. pisał: "Bandyta "Bruzda" z bandytą /tu nazwisko "Zegara"/ weszli na posterunek MO. "Bruzda" kilkoma seriami z P.M. śmiertelnie ranił funkcjonariusza MO. Po czym po postrzeleniu gminnego referenta UBP zamierzał wyjść z posterunku, stojący na ubezpieczeniu wyjścia z posterunku MO bandyta /"Zegar"/ nie rozpoznał wychodzącego "Bruzdy" i biorąc go za funkcjonariusza MO, ranił ciężko z pistoletu. Po przyjściu pozostałych bandytów do posterunku, stwierdzeniu, że bandyta "Bruzda" jest ciężko ranny, bandyci dobili go strzałami z pistoletu i zabrali jego broń, uszkodzili telefon i zbiegli w nieustalonym kierunku".
Z materiałów archiwalnych wynika, że "Zegar" współpracę z UB nawiązał dopiero na początku 1957 r. Jeśli nastąpiło to wcześniej, mógł w Przytułach wykonać polecenie swoich mocodawców i zabić "Bruzdę".
Śledztwo IPN oficjalnie umorzono z powodu przedawnienia. Wątpliwe, żeby prawda o śmierci majora kiedykolwiek ujrzała światło dzienne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna