MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Matys z Wierszalina: Aktor, co się pszczołom kłania

Agata Sawczenko
Gdy w 2006 r. dowiedział się, że Wierszalin się odnawia, od razu napisał mejla...
Gdy w 2006 r. dowiedział się, że Wierszalin się odnawia, od razu napisał mejla... Wojciech Wojtkielewicz
- Jak się jest pszczelarzem, to bardzo trudno to ukryć. Ciągle chce się o tym gadać, bo pszczoły - tak jak i teatr - uzależniają jak narkotyk - mówi Dariusz Matys, aktor supraskiego Wierszalina i pszczelarz

Co było najpierw: teatr czy pszczoły?
Pszczoły... A właściwie to był podobny czas. Bo pszczoły zaczęły się w 1997 roku (pamiętam, bo w tym roku była w Polsce wielka powódź), a do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie zdałem w 1999. Można więc powiedzieć, że podobny to był czas, choć czasy amatorskiego teatru, młodzieńczej fascynacji teatrem, konkursów recytatorskich zaczęły się nieco wcześniej.

Wcześniej, czyli jak miał pan jakieś 17 lat.
Tak. Lata 90. to był czas, kiedy jeszcze wszystkiego brakowało, nie było internetu, nie było aż tak wielu telefonów w kieszeniach, brakowało literatury o pszczelarstwie, brakowało też tych, którzy mogliby przekazać jakąś wiedzę, coś w tej dziedzinie choćby opowiedzieć - więc pszczelarstwo tym bardziej mnie zainteresowało. Zgodnie z zasadą: im trudniej - tym lepiej. Bo trzeba było się do wszystkiego dokopać, dogrzebać. Nawet o zwykłą książką o pszczelarstwie w antykwariacie było ciężko. Ale poszczęściło mi się i spotkałem mojego mistrza pszczelarskiego, prof. dr. hab. inż. Sławomira Bakiera. To znakomity, doświadczony pszczelarz z ogromną wiedzą i umiejętnościami praktycznymi, a do tego pedagog z zawodu z darem, wręcz z wewnętrzną potrzebą przekazywania pszczelarskiego fachu. Lepiej nie mogłem trafić. Przez pięć kolejnych sezonów byłem czeladnikiem, pomocnikiem, uczniem w profesjonalnej wędrownej pasiece. A że pszczoły przewozi się w nocy, mieliśmy mnóstwo czasu, żeby o nich gadać.

Ale skąd się wzięła ta pasja? Jak pan wpadł na pomysł, by zajmować się pszczołami?
To była eureka! W pewnym momencie po prostu mi się przyśniło, że chciałbym mieć pszczoły. Nikt w rodzinie ich nie miał, więc zacząłem od zupełnego zera. Pachniały mi pszczoły, śniły mi się po nocach. I tak jest do dziś.

Mieszkał pan na wsi?
Tak, w niewielkiej wsi Rumejki koło Juchnowca.

Pytam, bo zastanawiam się, jak udało się panu zorganizować pierwsze pszczoły.
Pierwsze pszczoły dostałem od Sławka. Pierwszy ul postawiłem - o zgrozo! - w ogrodzie. Straszne targi musiałem przejść z mamą. Nie chciała mi pozwolić. No bo gdzież pod domem! Jeszcze kogoś pożądlą! Co prawda mieliśmy duży ogród, ale obawy były. Jak się później okazało, że nie taki diabeł straszny, to ule przy domu zostały na stałe. To znaczy do pewnego momentu... Proszę sobie wyobrazić, że gdy byłem w Krakowie na studiach, na drugim roku, to przewiozłem pszczoły do Krakowa.

Pociągiem?!
Autem! Pożyczyłem od kolegi busa, zepsuł mi się zresztą po drodze, więc wynająłem taką dużą przyczepę i udało mi się przewieźć wszystkie. Pszczelarstwo to stan umysłu, a wszelkie przeciwności losu nie zniechęcają, a determinują do działania. Jak coś się na prawdę kocha, to nie ma rzeczy niemożliwych.

Przejdźmy na chwilkę do teatru. Skąd ta pasja się panu wzięła?
W podstawówce miałem świetną nauczycielkę polskiego. Sprzedała mi pasję, tak po prostu. Przed przyjazdem na Podlasie studiowała filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i pracowała jako inspicjent w Teatrze Starym , no i potrafiła przepięknie mówić o swojej największej miłości - teatrze. Karmiła nas anegdotami o przedstawieniach Konrada Swinarskiego, wielkich aktorach, wspaniałych artystach. Opowiadała na przykład o panu Jerzym Treli, który po wygłoszeniu „Wielkiej Improwizacji” z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza nieraz mdlał na scenie. Tak bezgranicznie angażował się w przedstawienie. Podobno Swinarski specjalnie przedłużył black out po tej scenie, żeby pani Jola mogła pomóc Jerzemu Treli zejść ze sceny i przygotować się do następnego wejścia. Śmialiśmy się, że największą swoją rolę teatralną Jola zagrała - co prawda z wybitnym Trelą, w przedstawieniu wielkiego Swinarskiego, przed wspaniałą publicznością, ale - przy zgaszonym świetle. No ja trochę nie miałem wyjścia, musiałem się w ten teatr zabawić.

W szkole mieliście teatr amatorski?
W szkole, potem w domu kultury. Często też uczestniczyłem w konkursach recytatorskich. Ona mnie do nich przygotowywała - z sukcesem. Wiele z tych konkursów wygrywałem. W pewnym momencie miałem z osiem-dziesięć takich konkursów rocznie, często wyjazdowych. Egzamin do szkoły teatralnej był więc dla mnie czymś naturalnym. Tekstów w głowie miałem przygotowanych mnóstwo, a i doświadczenie sceniczne też siłą rzeczy miałem.

A dlaczego wybrał pan szkołę w Krakowie?
Chyba właśnie dzięki pani Joli. Ja sobie postanowiłem, że na studia aktorskie zdaję tylko raz, tylko do jednej szkoły - właśnie krakowskiej. Myślałem: niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. I tak wyszło. A PWST w Krakowie uchodziła - zresztą teraz też tak jest - za najlepszą szkołę teatralną w Polsce. No więc jak spadać, to z dużego konia. Ale złapałem się za grzywę i tak jadę do dziś.

Niektórzy aktorzy mówią, że właśnie na studiach trochę zniechęcają się do teatru. Jak było u pana?
Miałem taki czas pod koniec studiów, gdy pojawiły się pytania: czy ja należę do tego świata, czy to jest mój świat? Te kolejki na castingach... Przerażały mnie sztuczne uśmiechy, ten pęd za karierą, ci ludzie, którzy potrafią zrobić dosłownie wszystko, żeby się załapać na jakąkolwiek rolę. Marne to. Nie chciałem w tym uczestniczyć.

Ale próbował pan brać udział w różnych castingach.
Tak, zaliczyłem nawet jakieś małe rólki w filmach, ale szybko pojąłem, że to nie moja bajka. Swój debiut teatralny miałem na drugim roku studiów w krakowskim Teatrze Stu. To był „Cudowny naszyjnik” w reż. Grzegorza Suskiego, w 2001 albo 2002 roku. To była pierwsza zawodowa rola. Zawodowa, czyli za pieniądze.

Spotykał pan na studiach legendy teatru i kina?
Oj, tak. Dyplom mam podpisany przez Jerzego Stuhra i Krzysztofa Globisza. Miałem zajęcia z panią Anną Dymną, z Anną Polony, z Dorotą Segdą, z Janem Peszkiem, Krystianem Lupą, Andrzejem Wajdą, z wieloma wielkimi reżyserami, aktorami, artystami, wspaniałymi pedagogami. To było bardzo inspirujące doświadczenie.

Ci mistrzowie wiedzieli o pszczołach?
Oczywiście! Jak się jest pszczelarzem, to bardzo trudno to ukryć. Ciągle się chce o tym gadać, bo pszczoły - tak jak i teatr - uzależniają jak narkotyk. Myślę, że ludzie, którzy mają własne pasje, doskonale rozumieją i doceniają innych pasjonatów. Z resztą Krakusy czują jakiś specjalny sentyment do Podlasia i naszej przyrody, śpiewnej mowy, romantycznej, trochę szalonej duszy. Mam wrażenie, że młodzian przyjeżdżający na studia z kilkunastoma ulami do wielkiego miasta potwierdzał im ten obraz. Ja do Krakowa pojechałem szukać własnej drogi. Nie było łatwo, ale chyba się udało.

No właśnie! Jak się udało i co się udało?
Życie się poukładało samo. Urodził się mój pierwszy syn, Filip. Byłem już z dyplomem, ale bardzo świeżo upieczonym aktorem. I musiałem się wziąć za pracę - taką z ubezpieczeniem, z ZUS-em, w miarę stabilną, no bo przecież dzieciątko się urodziło.

Pana żona też jest aktorką?
Nie. Żona jest krakowianką, ale nie jest aktorką. Więc ja mam łatwiej. Bo pary aktorskie to jest zupełnie inny temat!...

Przerwałam opowieść o rodzinie i aktorstwie... Kiedy urodził się Filip, od razu przenieśliście się do Supraśla?
Nie. Najpierw był Kraków, potem był Rzeszów przez rok z hakiem, a dopiero potem Supraśl. Pracowałem jako aktor w Teatrze Stu i w Teatrze KTO w Krakowie. Potem w Rzeszowie. Ten Rzeszów trochę dał mi w kość, bo tam było strasznie dużo ról, strasznie dużo grania dla młodzieży, dla dzieci. Takiego taśmowego produkowania słabej rozrywki. Myślałem sobie: „No kurczę, co ja tu robię? Cztery lata studiów, najlepsza szkoła w Polsce, a ja o ósmej rano przed dzieciakami skaczę? I w dodatku te dzieciaki też chyba nie za bardzo chcą oglądać dzieła wystawiane przez miejscową placówkę. Nie tędy droga. Ta robota nie daje satysfakcji, a już na pewno szczęścia”. A ja chciałem być szczęśliwy!

Teraz na nieszczęśliwego pan nie wygląda. Jak trafiliście do Supraśla?
W 2006 roku okazało się, że Wierszalin odnawia się, powstaje na nowo, że Piotr Tomaszuk robi „Boga Niżyńskiego”. Nooo... Jak to usłyszałem, to już nie było wątpliwości: napisałem mejla czy list wysłałem, już nie pamiętam. Ale skontaktowaliśmy się z Piotrem i tak to się zaczęło. Tak się zaczęła prawdziwa przygoda teatralna. I tu też - z powrotem - zaczęła się ta moja przygoda pszczelarska układać. No bo Supraśl to przecież Puszcza Knyszyńska, Krynki, Szudziałowo, Sokółka, czyli moje tereny z początku pszczelarskiej przygody. Uwielbiam ten kawałek świata. Tu jest naprawdę jak w domu: spokojnie, ludzie są tacy jak trzeba - normalni, pospolici, a przy tym cudownie indywidualni. Nie dziwne więc, że to właśnie tu zaczęło się wszystko układać...

Ma pan pasiekę wędrowną. I to do tego sto uli, czyli sto pszczelich rodzin!
Tak. Ule i pszczoły na zimę zwożę na pasieczysko, a właściwie na pasieczyska, bo w tym roku w trzech miejscach je zimowałem. A w czasie sezonu przewożę te pszczoły. Teraz są na rzepaku, część pasiek jest w lesie. Ta ich wędrówka właśnie się zaczyna, wchodzimy w etap intensywnego sezonu. Za chwilę będzie kwitła malina - teraz jest ładna pogoda, więc myślę, że koło soboty, niedzieli już będzie zakwitała - więc część pasiek przerzucę na malinę. Mam piękne miejsce w Puszczy Knyszyńskiej, takie malinowe chruśniaki. A miód malinowy jest bardzo cenny i pożądany przez moich klientów. Później pojedziemy na lipę, grykę, na cudne nadgraniczne łąki, koniczynę białą i słonecznik.

Jak pan szuka tych miejsc dla pasiek? To pana własne takie wielkie posiadłości?
Nie... Ja jestem gościem. To tak jak kiedyś bartnicy w lesie byli gośćmi - mieli prawo dziać barć w sośnie, którą sobie wybrali w królewskim lesie. Ale ta barć i ta sosna nie należały do bartników. Od 1997 roku jestem pszczelarzem, wielu rolników więc już znam ,często przyjaźnię się z ludźmi, do których przyjeżdżam z pszczołami. Wspaniali ludzie kochający zapach ziemi - jak ja. Lasy Państwowe też są otwarte, mamy nawet podpisane umowy, do lasu więc wjeżdżam legalnie, mam wyznaczone miejsca, w których mogę zostawiać pszczoły. To się poukładało z biegiem lat. A teraz - pod koniec maja - szuka się miejsc z gryką. Rolnicy posiali grykę i ona właśnie wschodzi. Albo są pola, gdzie jeszcze nic nie wschodzi i to też jest znak, że właśnie tam może być gryka. Więc jeżdżę i szukam. Tu, w okolicach, znam prawie każdą ścieżkę - i w lasach, w Puszczy Knyszyńskiej, i pod granicą... Dlatego tak bardzo cieszę się z tego miejsca. I dlatego mówię, że to tu zaczęło mi się wszystko układać. Czuję to miejsce.

Na Facebooku nazywa się pan Pasieka z Supraśla, a nie Aktor z Supraśla.
Hahaha... Pasieka z Supraśla to nie tylko Dariusz Matys. Cała moja rodzina angażuje się w to dzieło. Nie miałbym najmniejszych szans na poradzenie sobie z taką ilością pszczół w pojedynkę. Bez mojej żony Ani, Filipa, Oliwki i Mikołaja nie byłoby to w żadnym wypadku możliwe. No i nie miałoby to większego sensu. Uważam, że jest to jedna z najcenniejszych wartości, jakie dają nam pszczoły - rodzina zaangażowana we wspólne dzieło. Taki ludzki rój pracujący na wspólne dobro. Raczej chcę się chwalić pomysłem na życie, stanem umysłu jakim jest pszczelarstwo, no i oczywiście genialnymi miodami pochodzącymi z naszej pasieki, a nie kolejnym zdjęciem swojej buzi.

Praca w Wierszalinie wydaje się bardzo energochłonna. Wypoczywa pan przy pasiece?
Pasieka też jest energochłonna, ale trochę inaczej niż teatr. W pasiece odpoczywam od teatru, w teatrze odpoczywam od pasieki. Ale ja należę do ludzi aktywnych. Nie pamiętam już, żebym wolną niedzielę spędził na siedzeniu przed telewizorem czy na tarasie. Jak jadę do lasu, na pola poprzedzielane cudnymi miedzami, to zaczyna mi się inny świat. Tam czuje się Boga. Tam się czuje przyrodę, a organizm zaczyna funkcjonować na innych obrotach, na innej energii. Można się zastanowić nad sobą, można się zatrzymać na chwilę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kadra Probierza przed Portugalią - meldunek ze Stadionu Narodowego

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna