Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Deportacja na Sybir: To był wielki szok

Piotr Biziuk
Na zdjęciu z lewej: deportowany z Kresów na Sybirze
Na zdjęciu z lewej: deportowany z Kresów na Sybirze
Ludzie zaczęli się bać i przygotowywać do tego, że mogą być wywiezieni w kolejnej akcji. To zagrożenie stało się realne zwłaszcza po tym, jak dwa miesiące później, w kwietniu 1940 roku, przeprowadzono drugą deportację.

Rozmowa z dr. Jerzym Milewskim, historykiem z Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku oraz Uniwersytetu w Białymstoku, na temat pierwszej deportacji sowieckiej z Kresów w lutym 1940 roku.

Jakie plany w stosunku do polskiej ludności mieli Sowieci po zajęciu Kresów we wrześniu 1939 roku?
- Włączenie tych ziem w skład Związku Sowieckiego miało prowadzić do unifikacji i wdrożenia tych wszystkich rozwiązań, które istniały już w ZSRS, poczynając od kwestii gospodarczych, a więc nacjonalizacji i kolektywizacji, poprzez sprawy polityczne i społeczne, jak np. ateizacja. Szybko wprowadzono nowy podział administracyjny analogicznie do istniejącego w Sowietach. W dalszej perspektywie władzom chodziło też o rusyfikację zajętych terenów, tak aby ziemie wcielone stały się integralną częścią Związku Sowieckiego.

Czy już od początku planowano wywózki?
- Kwestia deportacji w zamysłach polityków sowieckich istniała od samego początku, bowiem był to jeden z elementów umocnienia władzy na zajętym obszarze poprzez pozbycie się tych grup społecznych, które były szczególnie groźne. Jednak najpierw przeprowadzono aresztowania na dużą skalę. Zatrzymywano szeroko pojętą elitę, a więc inteligencję, działaczy społecznych, politycznych, samorządowych, byłych wojskowych i policjantów.

Czy przygotowywano deportacyjne listy proskrypcyjne i kto się na nich znajdował?
- Decyzję o przeprowadzeniu wywózki podjęto na początku grudnia 1939 roku. Do 15 lutego 1940 miała zostać przeprowadzona deportacja dwóch kategorii ludności: osadników cywilnych i wojskowych oraz służby leśnej. Odpowiednie wytyczne otrzymały wszystkie organy władzy w terenie. NKWD wykorzystywało różne metody, kwalifikując ludzi do wywózki. Sowieci mieli do dyspozycji przejęte polskie archiwa, chociażby spisy członków związków osadników, czy spisy pracowników służby leśnej. Korzystano również z informacji zbieranych od współpracowników, z meldunków, przeprowadzano wywiady w terenie, oczywiście, nie mówiąc, o co chodzi. Planowane deportacje były wielką tajemnicą. Wypełniano ankiety dotyczące wszystkich osób z tych dwóch kategorii. Oczywiście, dochodziło do wielu pomyłek, a na listę osadników dostawały się np. osoby, które wykupywały jakieś gospodarstwo rolne. Wykorzystywano też animozje wiążące się z osadnikami. Często miejscowa ludność patrzyła na nich niezbyt przychylnie, uważając, że ziemia, którą otrzymali po 1920 r. powinna trafić do tutejszych. Rozgrywała to odpowiednio propaganda sowiecka.

Kolejna kwestia wiązała się z przygotowaniami logistycznymi. Trzeba było przygotować środki transportu. Do pierwszej deportacji w samym tylko Obwodzie Białostockim (który nie całkiem pokrywał się z przedwojennym województwem białostockim) użyto ponad 470 wagonów kolejowych podstawionych na 33 stacjach. W lutym 1940 roku wywieziono stąd około 12 tysięcy osób. Powołano specjalne, tzw. trójki operacyjne na wszystkich szczeblach władz administracyjnych, które miały przeprowadzić operację wysiedlenia. Na ich czele stali funkcjonariusze NKWD, byli też przedstawiciele aparatu partyjno-administracyjnego oraz czerwonoarmiści bądź milicjanci. W trakcie wysiedleń dołączano do nich miejscowych aktywistów.

Jak przebiegała pierwsza deportacja?
- Żeby tajemnica nie została ujawniona, dążono do tego, aby zebrać miejscowy aktyw w jednym miejscu pod pretekstem szkolenia. Rozpoczynało się ono 9 lutego wieczorem, a więc w przeddzień zaplanowanej wywózki. Po kilku godzinach informowano, że będzie przeprowadzona akcja wysiedleń, a aktyw jest proszony o wzięcie w niej udziału. Były możliwości odmowy i zdarzały się takie przypadki. Argumentowano je brakiem odpowiedniego obuwia czy ubrania. Pamiętajmy, że zima 1940 roku była bardzo ciężka. Tych osób nie wypuszczano jednak do domów, żeby nie przekazały informacji. Wczesnym rankiem trójki operacyjne oraz przedstawiciele miejscowego aktywu, którzy byli potrzebni chociażby po to, żeby pokazać drogę, ruszyli do domów ludzi przeznaczonych do wywózki.

Osiągnięto efekt kompletnego zaskoczenia?
- Przygotowano dokładną instrukcję deportacji, która przewidywała, że rodzina może wziąć ze sobą ładunek o wadze do 500 kg, przepisy określały też czas na spakowanie się. Ale dochodziło do różnych sytuacji. Czasami członkowie trójek operacyjnych postępowali wbrew instrukcjom, przyspieszając pakowanie, nie pozwalając wykorzystać całego czasu, nie podpowiadając, co trzeba zabrać. Czasami zaś udzielano pewnych rad, pomocy, zalecano, żeby brać ciepłe rzeczy. Mówiono deportowanym, że będą przesiedleni do innego obwodu, ale gdzie dokładnie - o tym nie informowano.

Zaskoczenie było kompletne, zwłaszcza że w niektórych przypadkach brakowało głów rodzin: część osadników została zamordowana tuż po 17 września przez zrewoltowane bandy, niektórzy byli aresztowani, a część ukrywała się.

Czyli deportacja dotyczyła w znacznej mierze kobiet i dzieci?
- Tak, ale w przeciwieństwie do następnej deportacji była jednak znaczna liczba mężczyzn.

Jakie były dalsze losy deportowanych?
- Byli oni dostarczani do punktów zbornych. Trójka operacyjna jechała wtedy po kolejną rodzinę, każda z nich miała zająć się dwoma, trzema rodzinami przeznaczonymi do wysiedlenia. Kiedy do punktu zbornego dowieziono rodziny z danego terenu, transportowano je dalej, do najbliższej stacji. Tam ładowano ludzi do wagonów, a po przekazaniu list imiennych kierownikowi pociągu, transporty odjeżdżały na wschód. Znane są nam meldunki sporządzane co kilka godzin przez organy NKWD mówiące o tym, że tyle dokładnie osób znajduje się w trasie, że pociągi z wąskich torów, czyli takich, jakie były w Polsce, przestawiono na szerokie tory.

Gdzie wywieziono deportowanych?
- Głównie do syberyjskiej części Związku Sowieckiego i do Kazachstanu. Zostali oni zatrudnieni przede wszystkim przy wyrębie lasów. Trafiali do tzw. spiecpasiołków, a nazywano ich "spiecpieriesieliency", czyli specjalni przesiedleńcy. Istniały, oczywiście, przepisy, które wyraźnie mówiły, że do ciężkich prac mogą być zatrudniani mężczyźni w określonym wieku, ale nie zawsze ich przestrzegano. A więc zdarzało się, że musiały pracować dzieci, czasami była to konieczność, bowiem brak zatrudnienia wiązał się z brakiem jakichkolwiek środków do życia.

Jak wiele osób wywieziono podczas lutowej deportacji?
- Z całego obszaru okupowanych ziem polskich wywieziono około 139-140 tysięcy osób.

Czy ta pierwsza wywózka dotyczyła przede wszystkim Polaków, czy wywożono też przedstawicieli innych narodowości?
- W większości to byli Polacy, ale deportacje dotykały określonych grup społecznych bez względu na narodowość. Jeżeli więc pracownikami służby leśnej byli Ukraińcy czy Białorusini, to oni również podlegali deportacji. Oczywiście, jeśli chodzi o osadników wojskowych i cywilnych, to byli prawie wyłącznie Polacy. Podczas pierwszej deportacji niecałe 9 procent stanowili Ukraińcy, a około 8 procent - Białorusini.

Co można powiedzieć o kolaboracji z Sowietami mniejszości narodowych, a w szczególności Żydów, w związku z tą wywózką?
- Po pierwsze: z władzami okupacyjnymi współpracowała część mniejszości. Po drugie: mniejszości też podlegały represjom. Ogółem ocenia się, że w czterech deportacjach, do jakich doszło w latach 1940-41, Polacy stanowili około 62 proc. wywiezionych. Ale nie oszukujmy się, niektórzy ludzie wiązali z nowym porządkiem nadzieje na poprawę swojego bytu. Były więc pewne grupy, które współpracowały z władzami sowieckimi także przy deportacjach, chociażby udzielając dokładnych informacji na temat miejscowej ludności.

Jakie były odczucia społeczne wśród mieszkańców Kresów po pierwszej wywózce?
- To było ogromne zaskoczenie i psychologicznie osiągnięto zamierzony efekt. Ludzie zaczęli się bać i przygotowywać do tego, że mogą być wywiezieni w kolejnej akcji. To zagrożenie stało się realne zwłaszcza po tym, jak dwa miesiące później, w kwietniu 1940 roku, przeprowadzono drugą deportację. Można powiedzieć, że pierwszej wywózce przyświecał cel prewencyjny, w którym chodziło o pozbycie się ludzi mogących organizować ruch oporu, stanąć na jego czele, natomiast w następnych (może poza trzecią) zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej, która też w jakimś sensie miała znaczenie prewencyjne: wywieziono wszystkie rodziny, których członkowie zostali wcześniej aresztowani, przebywali w obozach jenieckich, ukrywali się albo zbiegli za granicę. A więc dawano wyraźny sygnał: jeżeli będziesz konspirował przeciwko władzy, to wywieziemy ci rodzinę.

Ile osób straciło życie w wyniku wywózek?
- Dane sowieckie mówią, że spośród 140 tysięcy wywiezionych w pierwszej deportacji, do połowy 1941 roku zmarło około 12 tysięcy osób. Można powiedzieć, że były tu największe straty, co wynikało z braku przygotowania, zaskoczenia tych ludzi, trudnych warunków klimatycznych i najdłuższego okresu zesłania. Straty przy następnych wywózkach były mniejsze.

Jeśli chodzi o wszystkie cztery deportacje, to z badań terenowych przeprowadzonych w naszym regionie wynika, że zginęło około 20 proc. osób, które znalazły się w głębi Związku Sowieckiego. Odnosi się to nie tylko do deportowanych, ale też indywidualnie aresztowanych i wywiezionych na wschód. Dane te można uznać za reprezentatywne dla całości obszarów okupowanych przez ZSRR.
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna