Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do karpia zawsze z szacunkiem

Redakcja
Wojciech Warmuz z "Murzynem”. Tego karpia złowił w 2007 r. na Gryżycach. Okaz ważył wtedy 17,5 kg
Wojciech Warmuz z "Murzynem”. Tego karpia złowił w 2007 r. na Gryżycach. Okaz ważył wtedy 17,5 kg
Wojciech Warmuz z Żagania łowi tylko karpie. Żeby podejść taaaką rybę, konstruuje nawet podwodne kamery, sprawdza łowisko echosondą, zanęca przy pomocy zdalnie sterowanej łódeczki. A gdy już wyciągnie wielką sztukę, to... robi jej zdjęcie, nadaje imię, daje buziaka i wypuszcza. Zabić rybę? W życiu! To jak stracić przyjaciela.

Podzielić wędkarzy można na tych, którzy jeżdżą na ryby, i na tych, którzy jeżdżą po ryby. Wśród tych pierwszych są tzw. karpiarze. W Polsce to 10 tys. osób. Łowią wyłącznie karpie. To styl życia. Subkultura w wędkarskim świecie, dla której ta ryba jest świętością. Mają nawet swój kodeks etyczny. Dekalog, w którym najważniejszym przykazaniem jest "złów i wypuść".

Rytuał przed walką
Co niezwykłego jest w karpiach, że część wędkarzy zakochała się w nich bezgranicznie? - W środowisku naturalnym w Polsce nie rozmnażają się samodzielnie. Cała populacja pochodzi z zarybienia przez PZW.

Niestety, 80-90 procent jest wyłapywane i trafia na stoły. Wędkarze często łamią regulamin i zabierają więcej sztuk niż to dozwolone. A potem narzekają, że nic nie bierze. I między innymi dlatego my, karpiarze tak bardzo szanujemy te ryby - wyjaśnia Warmuz.

Poza tym bardzo trudno złowić duży okaz. - Mam tu na myśli sztuki powyżej sześciu kilogramów. Niekiedy trzeba polować nawet rok. Nie wystarczy wybrać się po południu nad wodę. To wymaga opracowania całej strategii.

Jeździ się na tak zwane zasiadki. Spędza po kilka dni pod namiotem. A jak już się uda, to sam hol dostarcza takich emocji, że trudno to wyrazić słowami - dodaje wędkarz.
A przed wyprawą na karpia...

- Najpierw spotykamy się w domu i nawzajem nakręcamy. Rozmawiamy, jaki zastosować haczyk, jaki przypon, których jest kilkadziesiąt rodzajów. Wymyślamy nowe rozwiązania. Szukamy w internecie ciekawych łowisk. Tu nic nie dzieje się przypadkowo. Wszystko jest dokładnie zaplanowane - podkreśla pan Wojciech. - Staramy się zrobić wywiad środowiskowy u miejscowych wędkarzy. Często na kilka dni przed zasiadką jedziemy na dane łowisko z echosondą, by je rozpracować i wytypować najlepsze miejscówki.

Potem pół dnia spędzamy w garażu, przygotowując kulki proteinowe. Eksperymentujemy z nowymi aromatami. Wrzucamy kulkę na dwa dni do szklanki z wodą i obserwujemy, jak się zachowuje. To cały rytuał, który dodaje smaczku późniejszej wyprawie. Kolejnym etapem przygotowań jest nęcenie. Przez kilka dni jeździmy w wybrane miejsce i karmimy, by przyzwyczaić rybę, że tu znajdzie pożywienie. Dopiero potem na kilka dni udajemy się z wędkami nad wodę.
W głowie ciągle ryby.

Ta pasja mocno w głowie miesza
- Nie ma dnia, by człowiek nie myślał o rybach. Ja na przykład przed zaśnięciem zastanawiam się, jaki nowy przypon zawiązać, by był jeszcze bardziej skuteczny - uśmiecha się Warmuz.

Karpiarz chciałby każdą wolną chwilę poświęcić rybom. Marzy, by choć dwie nocki w tygodniu spędzić nad wodą. Nie każda kobieta potrafi to zrozumieć. - Sporo jeżdżę po Polsce, spotykam się z ludźmi. Niestety, wielu z nich jest rozwodnikami. Myślę, że w niejednym przypadku przyczyniła się do tego ich wędkarska pasja - stwierdza pan Wojciech.
Ale on nie ma takiego problemu.

- Bo ja połączyłem pasję z życiem zawodowym i na tym zarabiam. Jestem producentem kulek proteinowych, konstruuję i sprzedaję specjalne, zdalnie sterowane łódki do wywożenia zanęty na łowisko, a obecnie pracuję nad konstrukcją podwodnej kamery, dzięki której będzie można obserwować, co się dzieje z zanętą na dnie. Siłą rzeczy muszę poświęcać na to dużo czasu - tłumaczy.
Wielu karpiarzy pracuje zawodowo, więc w tygodniu niełatwo wygospodarować czas na ryby. Ale dla chcącego nic trudnego.

- Zdarza się, że koledzy jadą ze mną po południu na nockę, a o piątej rano zwijają się, bo muszą iść do pracy - opowiada Warmuz. - Kiedyś byłem nad wodą z kolegą. 15 minut przed wyjazdem do pracy miał branie. I pojawił się problem, bo karp w dodatku zaplątał się o jakiś kołek. Wypłynęliśmy pontonem i musieliśmy zerwać rybę. Potem odstawiłem kompana na brzeg, by nie spóźnił się do pracy. Mocno to przeżył.

Oparzyć ranę po haczyku
Jedna z głównych zasad: po złowieniu ryby i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia, w jak najlepszej kondycji wypuść ją do wody. Dlatego karpiarze używają specjalnych mat, by nie kłaść okazów na trawie czy na piasku. Mogłyby się wtedy poranić albo stracić łuskę. Stosują też specjalne preparaty odkażające i zabezpieczające rany po haczyku.

Czy w takim razie wędkarstwo karpiowe to bardzo drogie hobby? Sam "kij" może kosztować nawet kilka tysięcy złotych. Podobnie jest z kołowrotkami. Do tego mata za 50-400 zł i szereg innych niezbędników.

- Ja uważam, że wydawanie ogromnych pieniędzy wcale nie pomaga w łowieniu. Karpia nie interesuje, jakim dysponujemy sprzętem, tylko to, co jest na haczyku, i jaki mamy przypon. Dla przykładu powiem, że gdy pięć lat temu zaczynałem łowić te ryby, miałem wędkę za 50 złotych i kołowrotek wart niewiele więcej. Nie miałem pontonu, zdalnie sterowanej łódki, a brały nie gorzej niż obecnie - zaznacza Warmuz. Dodaje, że kilogram kulek proteinowych kosztuje ok. 30 zł. I wystarcza na 3-4 dni. Ale każdy karpiarz marzy, by złowić rybę na kulkę własnej produkcji.

Każdy okaz ma imię
Prawdziwych karpiarzy nie interesują małe sztuki. - Nastawiamy się tylko na duże okazy. Średnio w ciągu roku udaje mi się złowić kilkanaście takich powyżej sześciu kilogramów. Ale dla mnie dopiero ryba powyżej 12 kilogramów jest warta pstryknięcia sobie z nią ładnego zdjęcia - dodaje wędkarz z Żagania. - Mimo to, staramy się fotografować każdą sztukę i robimy swoje archiwum.

Bo nie ma dwóch takich samych karpi. - Poznajemy je po łuskach i nadajemy im imiona. Potem, gdy złowię rybę i mówię koledze, że miałem "Kaczora", to on już wie, o którą chodzi, bo na przykład dwa lata wcześniej złowił ją jako pierwszy, sfotografował i nadał jej imię - wyjaśnia.

Czy karpiarze na wigilię jedzą karpia? - Kiedyś kupiliśmy jednego i pływał u nas w wannie. Rano miałem go zabić, ale stwierdziłem, że nie dam rady - nie ukrywa pan Wojciech. - Od tamtej pory u nas na stole karp się nie pojawia. Mam taki zwyczaj, że co roku kupujemy jedną sztukę i w Wigilię razem z żoną wypuszczamy ją do jezior.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna