Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat podlaskiej rodziny z Chicago. Rozdzieliło ich prawo i USA

Magdalena Kleban [email protected]
Tony Wasilewski urodził się w Mońkach, ale wspólnie z żoną Janiną ułożyli sobie życie w Chicago. Zostali jednak rozłączeni, bo Janina musiała wrócić do Polski. I od trzech lat bardzo za sobą tęsknią. Gdy Tony przyjeżdża do kraju, od razu padają sobie w ramiona
Tony Wasilewski urodził się w Mońkach, ale wspólnie z żoną Janiną ułożyli sobie życie w Chicago. Zostali jednak rozłączeni, bo Janina musiała wrócić do Polski. I od trzech lat bardzo za sobą tęsknią. Gdy Tony przyjeżdża do kraju, od razu padają sobie w ramiona
Kiedy amerykańscy urzędnicy postanowili deportować Janinę, jej mąż, nie siedział z założonymi rękoma. Dotarł do najważniejszych polityków w Chicago. Wszystko na nic. Teraz szuka pomocy w ojczyźnie.

Dwa tygodnie temu obchodzili 17 rocznicę ślubu. Jednak od ponad trzech lat ich związek jest bardziej papierowy niż realny. Urodzony w Mońkach Tony Wasilewski z Chicago i jego żona Janina w 2007 roku zostali zmuszeni do rozstania. Szansę na połączenie się mają dopiero za 7 lat. Chyba, że wcześniej Ameryka się nad nimi zlituje i przyjmie Janinę z powrotem.

- Ostatnie trzy lata spokojnie można z naszego życiorysu wykreślić - przyznaje Tony. - To tylko ciągła gonitwa, załatwianie, i podróże tutaj. Ale choć trzynaście razy już w tym czasie byłem, to coraz trudniej znoszę rozstania. Już prawie nie pamiętam, jak to jest mieć rodzinę, wspólnie siedzieć przy stole. W Chicago żyję w biegu, a w Polsce spotykam się z bliskim... To naprawdę bardzo trudne.

Na adwokatów, sądy, podróże poszły już właściwe całe ich oszczędności. Za te pieniądze spokojnie mogliby kupić w Stanach Zjednoczonych dom.

Zdarzają się i tacy, którzy nie widzą problemu. W końcu Tony, polski obywatel, też mógłby wrócić do Polski. Ale to myślenie czysto życzeniowe. Choć Wasilewscy ciągle czują się Polakami, mają polskie obywatelstwo, to już nie są stąd. W końcu oboje wyjechali z Polski jako bardzo młodzi ludzie, dzisiaj można już powiedzieć, że większość swego życia spędzili w Stanach, tam się poznali, założyli dom, własny biznes, tam urodził im się syn, już Amerykanin. Pan Tony ma obywatelstwo polskie, w Mońkach i Białymstoku mieszka jego rodzina. On jednak wybrał życie za oceanem.

- Do czego tutaj mam wracać? Ani pracy, ani doświadczenia. Ulice mam sprzątać, choć pewnie i tym ktoś się już tutaj zajmuje? - gorzko ironizuje.

Żona dostała nakaz deportacji
Janina do Stanów poleciała w marcu 1989 roku. Jeszcze przed zmianami. Tak jak wielu ówczesnych emigrantów z Polski złożyła wtedy wniosek o azyl polityczny. W czerwcu, po pierwszych wolnych wyborach, było wiadomo, że na azyl pani Janina nie ma co liczyć. Ona sama jednak nie spodziewała się, że będzie to miało dla niej aż takie konsekwencje. Że złamie jej życie.

Za Tonego wyszła w 1993 roku. Dwa lata później zawalił się ich świat. Przyszedł odmowny wniosek w sprawie azylu i jednocześnie wszczęto procedurę odnośnie jej deportacji z USA.

- Na nieszczęście dla siebie w czasie jednej z rozpraw w sądzie podpisałam zobowiązanie do dobrowolnego opuszczenia kraju - płacze Janina. - Słabo znałam angielski. Nie wiedziałam co podpisuję, nie było tłumacza.

Dzisiaj wie, że popełniła wtedy błąd. Bywa, że oboje zastanawiają się, czy nie powinni byli wówczas wyjechać, albo szukać kruczków prawnych: leczenia, itp. Ale to już takie gdybanie. Bo Wasilewscy naprawdę widzieli swoją przyszłość w Chicago, nie chcieli żyć nigdzie indziej.

- Byliśmy dwa lata po ślubie, na początku nie mieliśmy niczego. Z czasem dopiero, stopniowo zaczęliśmy inwestować, myśleć o kupnie domu, mieszkania, rozkręcać własny interes - opowiada Tony. - Niemal co roku meldowaliśmy się w sądzie. I sędzia za każdym razem powtarzał: dobrze, przyjdźcie za rok, ale najlepiej by było, żeby Janina wyjechała - opowiada Tony.

To było uciążliwe, ale żyli normalnie. Aż do połowy 2007 roku, kiedy przyszedł do Janiny nakaz deportacji, od którego nie można się już było odwołać. Miała opuścić USA na 10 lat. Do końca tego "wyroku" pozostało jej jeszcze prawie siedem. W pewnym sensie czują się ofiarami 11 września 2001 roku. Po ataku terrorystycznym przepisy emigracyjne w USA zostały znacznie zaostrzone.

- Choć są wyjątki. Znam kobietę, która będąc w niemal identycznej jak ja sytuacji, półtora roku później była już z powrotem w domu - opowiada Janina. - Wystarczył wniosek o zmianę decyzji. Wszystko zależy od dobrej woli urzędników.

Nigdy nie uciekała przed amerykańskim urzędem emigracyjnym. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby zostać skuta w kajdanki i deportowana siłą. Wszystko odbyło się kulturalnie. W wyznaczonym terminie kupiła bilet i wsiadła z synkiem na pokład.

- Od 1995 roku, kiedy otrzymałam nakaz wyjazdu, nigdy się nie ukrywałam. Władze dokładnie wiedziały, gdzie jestem i co robię - podkreśla.

Zresztą jakiekolwiek ukrywanie się w ich przypadku było niemożliwe. Sprawa Janiny i Tony Wasilewskich już przed jej deportacją stała się w Stanach Zjednoczonych głośna.

Bo Tony to urodzony lider. Kiedy urzędnicy amerykańscy postanowili deportować Janinę, on nie siedział z założonymi rękoma. Działał, biegał, dotarł do najważniejszych polityków Chicago. Swoją historią zainteresował najpoważniejsze polonijne dzienniki w Stanach Zjednoczonych. W najbliższym czasie na festiwalu filmów w Chicago zostanie zaprezentowany niemal półtoragodzinny dokument o ich historii pt. "Tony&Janina's American Wedding. A deportation love story" (Amerykański Ślub Tonego i Janiny. Deportacyjna love story). Jego autorka Ruth Leitman przez trzy lata towarzyszyła parze w ich walce o ponowne połączenie. Wszystko na nic. Jak bicie głową o mur.

Czy stary kraj pomoże?
Kiedy Tony tak walczył i szalał, w życiu Janiny zapanował marazm. W Polsce nie czuje się szczęśliwa. Tęskni za swoim dawnym życiem.

- To nie jest życie, to wegetacja, cofanie się - tłumaczy. - Nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewałam się, że mój wyjazd może być na stałe. Byłam przekonana, że powrót do Chicago to jedynie kwestia czasu.

Pierwszych dwóch lat tutaj nawet nie pamięta. Teraz każdy kolejny dzień, miesiąc, zwiększa poczucie przegranej. Co najgorsze już nie wierzy, że ktoś jest w stanie odmienić ich los.

- Moja nadzieja legła w gruzach - mówi twardo.

Ale Tony wierzy. Chce, żeby pomógł im polski parlament. W miniony poniedziałek zapukał w tej sprawie do drzwi podlaskiego posła Roberta Tyszkiewicza, wiceszefa sejmowej komisji spraw zagranicznych. Ten obiecuje pomoc.

- Niezwłocznie zwrócę się w tej sprawie do prezydenta, premiera, szefa MSZ i Ambasady USA - zapewnia poseł. - Ponieważ chodzi o przepisy prawa USA, trudno tu być hurra optymistą, ale warto, żeby ze strony polskiej padł wyraźny sygnał, że takie rozdzielanie polskich rodzin uznajemy za bulwersujące.

Tony wylatuje do Chicago równo za tydzień, w piątek. Już myśli o swojej kolejnej wizycie w Polsce. Ma nadzieję, że uda mu się spotkać z bliskimi na święta. Uwielbia moment, kiedy witają się na lotnisku. Wtedy czuje, że żyje.

- Bez nich tam dziczeję - przyznaje Tony. - Ale czasem sam siebie pytam: kim my w tej chwili jesteśmy. Dalej małżeństwem, czy to może już separacja?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna