Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Dzieci gorszego osiedla</B>

<B>Jolanta Gadek</B>
12-letnia Karolina, siostra Daniela, jej rodzeństwo oraz sąsiedzi codziennie w miejscu, w którym zginął chłopiec, palą znicze. Tam od kilku dni koncentruje się życie osiedla. Ludzie zatrzymują się i patrząc na kwiaty wygrażają w stronę okien Elżbiety Z.
12-letnia Karolina, siostra Daniela, jej rodzeństwo oraz sąsiedzi codziennie w miejscu, w którym zginął chłopiec, palą znicze. Tam od kilku dni koncentruje się życie osiedla. Ludzie zatrzymują się i patrząc na kwiaty wygrażają w stronę okien Elżbiety Z. A. Ludwiczak
Wytykają ich palcami, mówią o nich: "ci ze slamsów na Dojnowskiej". "Slamsy" to w rzeczywistości przestronne mieszkania o wysokim standardzie, ale pozbawione jakiejkolwiek osiedlowej infrastruktury. Pełno tam wielodzietnych rodzin - niektóre są "normalne", inne - patologiczne. Te pierwsze, choć biedne, dbają o dzieci i czystość. I cierpią z powodu sąsiedztwa. W niedziele te różnice pogłębiła tragedia. Pod kołami żuka prowadzonego przez 17-latka zginęło 5-letnie dziecko.

Adam i Dorota Pietkunowie wychowują ośmioro dzieci w wieku od siedmiu miesięcy do 18 lat. Do ubiegłej niedzieli dzieci było dziewięcioro. W środę na cmentarzu pożegnali swego 5-letniego synka Danielka. Chłopiec zginął pod kołami żuka prowadzonego przez 17-letniego Cezarego Z., który nie miał prawa jazdy. Za kierownicą kazała mu usiąść 43-letnia pijana matka i trochę trzeźwiejszy od niej kuzyn, właściciel żuka. Ludzie mówią, że w niedzielne popołudnie oboje pili alkohol i zabrakło im wódki. Elżbieta Z. wsiadła do samochodu z piwem w ręku. Żuk nie chciał zapalić. Skrzyknęli więc dzieci z osiedla, żeby te popchnęły auto. Dla nich była to rozrywka, rodziców większości dzieci z tego osiedla nie stać na samochody. Wreszcie żuk ruszył. Chwilę później potrącił 9-letniego rowerzystę, sąsiada państwa Z. Wygięty rower poleciał na bok, dziecku na szczęście nic się nie stało. Sekundę później żuk wjechał na chodnik, po którym - kilka metrów od wejścia do klatki schodowej wiodącej do domu - jeździł na hulajnodze Danielek. Auto zmiażdżyło dziecko i uderzyło w metalowe ogrodzenie.
- Danielek przybiegał do domu co kilkanaście minut po kanapkę i picie - mówi Dorota Pietkun. - Potem usłyszeliśmy huk i wrzask.
Adam Pietkun wybiegł przed blok. Zrobiło mu się słabo na widok zmasakrowanego synka. Na chodniku było pełno krwi.
- Trzymałem go na kolanach i modliłem się, żeby nie umierał - opowiada przez łzy. - Skonał na moich rękach. Boże, czy to moja wina, że jestem chory, że nie mam pracy i że nie stać mnie na mieszkanie na osiedlu, gdzie mieszkają tylko porządni ludzie?
Biednie, ale czysto
Mieszkanie Pietkunów ma cztery pokoje. Ładne podłogi, plastikowe okna, czyste ściany. W pokojach i kuchni stoją ładne meble, do zabudowy wykorzystano każdy skrawek przestrzeni. Gdy ma się tyle dzieci, potrzeba dużo szafek na książki i stolików do odrabiania lekcji. Pomimo tragedii, którą przeżyła rodzina, wszędzie jest czysto, w zlewie nie ma nawet jednego talerza.
- Meble zrobiłem sam, jestem stolarzem - mówi gospodarz. - Nie mogę jednak pracować w zakładzie stolarskim, bo choruję na płuca, jestem inwalidą trzeciej grupy. Chodzę po zakładach, szukam pracy. Nie ma. Żyjemy z zasiłków rodzinnych, dorywczych prac, które zdarzają się rzadko.
Sąsiedzi o Pietkunach wyrażają się dobrze. Patrzą ze współczuciem na 12-letnią Karolinę, jej siostry i braci. Dzieci niemal od rana do wieczora siedzą przy zniczach ustawionych na piasku, którym zasypano krew ich braciszka.
Przechodnie częstują płaczące dzieci pączkami, głaszczą po głowach. I wygrażają w stronę okna Elżbiety Z.
- Wszystkiemu winna ta kobieta - mówi Piotr Szkobodziński. - Widziałem ten wypadek. Ona wysiadła z żuka i pobiegła do domu. Potem śmiejąc się wyglądała przez okno, patrzyła, co się dzieje.
Czarek najpierw zamknął się w łazience, potem wszedł na dach bloku. Chciał z niego skoczyć, ale zrezygnował. Wrócił do domu. Stąd zabrali go policjanci. Był w fatalnym stanie. Nie było z nim kontaktu. Sędziowie widząc to orzekli co prawda areszt pod zarzutem spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ale polecili umieścić go nie w celi, a w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy.
Do Czarka sąsiedzi nie mają pretensji. Mówią, że on jest drugą ofiarą niedzielnego wypadku. Wszyscy wiedzą, że w przeszłości leczył się psychiatrycznie, że ma nie po kolei w głowie. Robił to, co kazała mu matka.
- On nie miał żadnego dzieciństwa, matka ciągle wysyłała go do sklepu po piwo. Rodzina traktowała go jak głupka na posyłki - dodaje Szkobodziński. - A ona jak się napiła to wyczyniała różne rzeczy. Mojego syna ganiała z nożem po osiedlu. Innym groziła.
Dwuletni konflikt
Konflikt pomiędzy Elżbietą Z. a mieszkańcami bloków przy ul. Dojnowskiej 80 A i 80 B trwa od dwóch lat, czyli od momentu, kiedy oba bloki oddano do użytku.
- Jak zobaczyłam to piękne słoneczne mieszkanie ze szczelnymi oknami, czystymi ścianami, dziękowałam Bogu, że będę miała takie wspaniałe warunki - mówi starsza otyła kobieta. - Ale mój entuzjazm nieco osłabł, gdy zobaczyłam co wyprawia ta baba. Wyrzuca przez okna śmieci, płonące szmaty. Pije na okrągło. Rzuca "mięsem" nie bacząc, że jej przekleństwom przysłuchują się dzieci. Jak jej zwróciłam uwagę, rozpaliła mi pod oknem ognisko.
Dlatego w niedzielę wieczorem, gdy po przesłuchaniu Elżbieta Z. wróciła taksówką do domu, sąsiedzi chcieli wymierzyć jej sprawiedliwość na własną rękę.
- Jej miejsce jest na tej latarni - krzyczeli.
Omal nie wtargnęli do domu, interweniowała policja. Funkcjonariusze zabrali kobietę do Izby Wytrzeźwień. Przyznają, że gdyby spodziewali się takiej reakcji sąsiadów, zawieźliby ją tam od razu. W poniedziałek zasugerowali kobiecie, żeby w ciągu najbliższych kilku dni nie wracała do domu, lecz nocowała u rodziny lub znajomych.
- Będziemy starali się nie dopuścić do samosądu - mówią policjanci. - Na pewno nie ustawimy jednak pod jej domem radiowozu, nie będziemy jej chronić, bo nie jest świadkiem koronnym. Powinna pójść po rozum do głowy i wyprowadzić się stamtąd. Ale widać, że ona jest dość uparta. Cała rodzina od dawna jest pod kuratelą sądową. Ta pani jest nam znana jeszcze z czasów, gdy mieszkała na Barszczańskiej. Odkąd mieszka na Dojnowskiej mieliśmy o niej tylko sygnały, że rozpija nieletnich. Było kilka zwykłych interwencji, nikt jednak nie składał zawiadomień dotyczących gróźb karalnych.
Czarek jest jej trzecim synem, który trafił za kratki. Najstarszy siedzi za zabójstwo - podczas libacji alkoholowej pchnął znajomego nożem. Kolejny siedzi za kradzieże i włamania. Kobieta ma jeszcze dwie córki. Jedna z nich - 20-letnia Marta wychowuje kilkumiesięczne bliźnięta. Po wypadku zabarykadowała się w domu, bała się z niego wychodzić, choć sąsiedzi mówili, że do niej nie mają pretensji.
- Ale co ja zrobię, jak mi któryś z nich w nocy po pijanemu podłoży ogień pod drzwiami? Muszę myśleć o dzieciach - żaliła się policjantom. We wtorek, dzień przed pogrzebem, wyniosła się do rodziny. W środę mieszkanie stało puste.
Wybudowali i zapomnieli
Zdaniem Mirosławy Charkiewicz, która mieszka z Elżbietą Z. na tym samym piętrze, to przez tę kobietę i kilka innych osób osiedle komunalne przy ul. Dojnowskiej cieszy się złą sławą. Dzieci wytykane są w szkole palcami, wyzywane od mieszkańców getta, slamsów.
- Zarząd Mienia Komunalnego pobudował dwa bloki z pięknymi mieszkaniami, ale nie pomyślał o żadnej osiedlowej infrastrukturze - mówi. - Tu w każdej rodzinie jest po kilkoro dzieci, a ustawili tu po naszych naciskach tylko jedną malutką piaskownicę. Dzieci kłębią się na chodnikach, wewnętrznej uliczce. Dla ludzi z domów jednorodzinnych to może wyglądać jak getto. Na blokach nie ma nawet anten zbiorczych. Tylko dlatego, że nie jesteśmy majętni, mamy być traktowani jak ludzie drugiej kategorii? Nie mamy nawet stałych meldunków, dlatego nie możemy niczego kupić na raty.
Eugeniusz Zysk, zastępca dyrektora Zarządu Mienia Komunalnego w Białymstoku, przyznaje, że osiedle nie zostało zbyt dobrze zaprojektowane. Parking, z którego wyruszył żuk, zamiast z brzegu znajduje się za blokami. Z tego powodu samochody muszą przejeżdżać pomiędzy bawiącymi się dziećmi. Po tragedii dyrektor pojechał obejrzeć plac zabaw. Obiecał mieszkańcom, że postara się o huśtawki i inne sprzęty. Na budowę drugiego placu zabaw nie ma miejsca. Obiecał też, że zainstalowane zostaną na wewnętrznej uliczce progi zwalniające. Mieszkańcy domagali się też, żeby ZMK wykwaterował Elżbietę Z.
- Ta rodzina nie zalega z opłatami - mówi dyrektor. - Mieszkania na Dojnowskiej są rotacyjne, dlatego mieszkańcy mają meldunki czasowe, podpisujemy z nimi umowy. Teoretycznie z panią Z. moglibyśmy nie przedłużyć umowy, ale tam mieszkają małoletnie dzieci...
Adam Krzysztofiec mieszka na os. Dziesięciny. Jego córka ma koleżankę, której rodzina przeprowadziła się na Dojnowską. Dziewczynka codziennie przemierza całe miasto do szkoły znajdującej się na Dziesięcinach. Mężczyzna nie ukrywa, że początkowo miał obawy, gdy jego córka postanowiła odwiedzić koleżankę. Wielokrotnie słyszał bowiem o "slamsach". Zdecydował jednak z żoną, że nie będą córce wybierać przyjaciół.
- Szybko zorientowałem się, że tam mieszkają normalni ludzie, którym po prostu gorzej powiodło się w życiu - nie mają pracy, są może trochę nieporadni - mówi. - Popełniono wobec nich grzech zaniechania. Pobudowano domy na końcu miasta, wysiedlono ich tam zyskując mieszkania w centrum, a potem o nich zapomniano. Uznano, że nie jest im potrzebne boisko, place zabaw. Przecież ostatnio w Białymstoku likwidowano przedszkola. Nie można było znajdujących się w nich huśtawek zawieźć na Dojnowską?
Zniczy na chodniku przy Dojnowskiej przybywa i wciąż gromadzą się przy nich ludzie. Nie cieszy ich to, że być może w końcu na osiedlu będą huśtawki. Bo Danielek już się na nich nie pobuja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna